Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

To miała być prosta operacja. A ich życie runęło jak domek z kart

Urszula Ludwiczak
Anna Łapińska ma sprawną tylko jedną, lewą rękę. Dlatego jej mąż Bogdan zajmuje się nią 24 godziny na dobę.
Anna Łapińska ma sprawną tylko jedną, lewą rękę. Dlatego jej mąż Bogdan zajmuje się nią 24 godziny na dobę. A. Zgiet
Anna Łapińska z Łap w kilka miesięcy z pełnej życia, sprawnej kobiety stała się osobą niepełnosprawną. Prokuratura sprawdza, czy w łapskim szpitalu, w którym przeszła operację jajników, doszło do błędów i zaniedbań.

Mój świat się zawalił - mówi 40-letnia mieszkanka Łap, matka trojga dzieci, Anna Łapińska. - Ja jestem niepełnosprawna, nie stać mnie na rehabilitację. Nigdy u nas nie było słodko, ale radziliśmy sobie, mieliśmy plany. Teraz z wszystkim koniec. Cierpi cała nasza rodzina.

Pani Ania nie jest w stanie samodzielnie się poruszać, nic przy sobie zrobić. Wymaga stałej opieki. Ma amputowane palce nóg i jednej ręki, wyłonioną stomię, nie dosłyszy na lewe ucho. Stale towarzyszy jej ból.

To miał być rutynowy zabieg

21 lutego br. Anna Łapińska trafiła do szpitala w Łapach na wcześniej zaplanowany zabieg wycięcia jajnika i jajowodów.

- Wszystko miało być dobrze i nawet na początku tak było - opowiada kobieta. - Zabieg został wykonany, po trzech dniach zostałam wypisana do domu. Coś tam mnie pobolewało, ale myślałam, że tak ma być.
Po kilku dniach pani Annie zaczęły puchnąć nogi, dostała wysokiej gorączki. 4 marca do kobiety wezwano pogotowie. Trafiła do szpitala wojewódzkiego w Białymstoku, początkowo na ginekologię. Ale stan się pogarszał. Kolejnego dnia z podejrzeniem niedrożności jelit i niewydolnością krążeniowo-oddechową, we wstrząsie septycznym, przewieziono ją na chirurgię. - Pamiętam jeszcze, że zanim straciłam przytomność, powiedziałam do lekarzy "ratujcie, mam 10-letnie dziecko" - wspomina.
Potem trafiła na stół operacyjny.

- Lekarze powiedzieli, że doszło do przedziurawienia jelita - opowiada jej mąż, Bogdan Łapiński. - To spowodowało zapalenie otrzewnej i sepsę. Żonie wysiadły nerki, wątroba, w pewnym momencie spuchła do 120 kg, a ważyła przecież 56 kg - Łapiński do dzisiaj nie może w to uwierzyć. Siedział przy żonie bez przerwy. Wierzył, że przeżyje, choć lekarze nie dawali na to większych szans.

Jak czytamy w karcie informacyjnej z oddziału chirurgii, u pacjentki wykonano laparotomię, podczas której stwierdzono ropień w miednicy małej oraz przedziurawione jelito cienkie 60 cm od zastawki Bauhina. Wytworzono ileostomię pętlową, wypłukano i zadrenowano jamę otrzewnej. Po zabiegu chora została przekazana na oddział intensywnej terapii.

Tam pani Anna przebywała do 18 kwietnia. - Przez 30 dni była w śpiączce, pod respiratorem - opowiada pan Bogdan. - Nawet gdy już odzyskała przytomność, odłączono respirator, kontaktu z nią za bardzo nie było.

- Gdy odzyskałam przytomność, nie wiedziałam, co się stało i co się ze mną dzieje - opowiada kobieta. - Nic nie pamiętałam. I nie mogłam ruszyć ani ręką, ani nogą, ani się przewrócić - wspomina.

W wyniku wstrząsu septycznego i niedokrwienia nastąpiła u niej martwica paliczków palców obu rąk i stóp. 23 maja palce u stóp i prawej ręki trzeba było częściowo amputować.

- W szpitalu byłam rehabilitowana, nauczyłam się nawet przy boku męża parę kroków zrobić - wspomina pani Anna. - Lekarze mówili, że za jakiś czas będę w stanie nawet sama chodzić. Wszystko zależało od dalszej rehabilitacji.

Anna ze szpitala wyszła 4 lipca. Miała prawie całkowicie wygojone miejsca po amputacji, była w miarę usprawniona. Przed nią były jeszcze kolejne miesiące rehabilitacji, ale miało być tylko lepiej.
Szybko okazało się, że kłopoty wcale się nie skończyły.
Zderzenie z codziennością

- W Łapach i okolicy nie ma żadnego gabinetu rehabilitacyjnego, który ma umowę z NFZ - mówi załamana kobieta. - Za wszystko trzeba było płacić. Pieniądze, nasze oszczędności, szybko się skończyły.

Łapińska przerwała i rehabilitację, i naświetlania lampą Bioptron, które pomagały w gojeniu ran i walce z bakteriami. Na stopach cały czas pojawiają się bowiem ropnie z opornymi na antybiotyki bakteriami.
- Skutki są takie, że jestem nadal całkowicie niepełnosprawna - przyznaje kobieta. - Nie mogę nic przy sobie zrobić, nie dam rady nawet przejść się po domu.

10-letnia córka Łapińskich musiała szybko wydorośleć. - Wcześniej herbaty czy kanapki nie umiała sama zrobić. Zawsze mamę do tego miała. Teraz nauczyła się rano wstawać i robić sobie jedzenie - mówi Anna.

Kobieta ma sprawną tylko jedną, lewą rękę. Dlatego jej mąż zajmuje się nią 24 godziny na dobę. Wszędzie ją nosi lub wozi, dba o stomię, zmienia opatrunki, podaje leki. Musiał zrezygnować z pracy.
- Nawet na opiekunkę bym pewnie nie zarobił - tłumaczy. - Życie nam runęło jak domek z kart. Gdyby rodzina nie pomogła, dawno byśmy z głodu umarli.

Wcześniej sam był na rencie, po 25 latach ciężkiej pracy chorował. Ale udawało się łapać różne dorywcze prace. Żona głównie zajmowała się domem, przy trójce dzieci było co robić. Gdy starsze dorosły, też chciała iść do pracy. - Trzy lata temu udało nam się zmienić mieszkanie, mąż tu wszystko sam porobił, wyremontował, bo chcieliśmy tu układać sobie życie. Wszystko prysnęło jak bańka - mówi załamana Anna. - Straciliśmy całą nadzieję na normalność.

Rodzina utrzymuje się obecnie tylko z zasiłków. To nieco ponad 1000 zł, plus rodzinne. Nie wystarcza na normalne życie, bo same leki przeciwbólowe, maści i opatrunki kosztują 300 zł miesięcznie. Anna musi też stosować odpowiednią, wysokobiałkową dietę. A przede wszystkim rehabilitować się.

Ludzie ruszyli z pomocą

Gdy w poniedziałkowym wydaniu Gazety Współczesnej opisaliśmy historię pani Anny, apelując o pomoc, na odzew ludzi dobrej woli nie trzeba było długo czekać. Najpierw lampę Bioptron nieodpłatnie wypożyczyła rodzinie białostocka Caritas, potem taki sprzęt przywiózł nam do redakcji mieszkaniec Moniek. Ofiarował poszkodowanej łapiance swoją lampę na zawsze. Odezwała się też pani Iza z Łap, która jest masażystką i będzie za darmo wspomagać rehabilitację pani Ani. Do tego mnóstwo osób obiecało pomoc rzeczową. Wszystkim bardzo - w imieniu rodziny - dziękujemy.

Prokuratura szuka biegłych

Bogdan Łapiński złożył w maju br. zawiadomienie do Prokuratury Rejonowej w Białymstoku o możliwości popełnienia przestępstwa z art. 160 k.k par. 2. przez lekarzy ze szpitala w Łapach (narażenie człowieka na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu). Sprawa jest w toku. Śledczy sprawdzają, jak wyglądało leczenie Anny Łapińskiej.

- Przesłuchaliśmy lekarzy, zabezpieczyliśmy dokumenty, będziemy teraz szukać biegłych, którzy wypowiedzą się, czy doszło do zaniedbania - mówi prokurator Urszula Sieńczyło. Dodaje, że tego typu sprawy trwają długo. Rozstrzygnięcie będzie zależeć od opinii biegłych. - Myślę, że biegłego uda się powołać jeszcze w tym roku, ale opinii można spodziewać się najwcześniej pod koniec pierwszego półrocza 2015 - zaznacza.

Przemysław Chrzanowski, dyrektor szpitala w Łapach twierdzi, że o całym zdarzeniu i postępowaniu prokuratorskim dowiedział się... od nas. Ale sprawy - do czasu zakończenia postępowania prokuratorskiego i sądowego - komentować nie chce. Tak jak przesądzać o czyjejkolwiek winie.

- Błąd w sztuce czy powikłanie zawsze może się zdarzyć, gdzie są ludzie, tam są błędy - mówi jedynie dyrektor.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna