Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

To ona napisała "Dom nad rozlewiskiem". Między praniem a obiadem

Redakcja
– Niektórzy zawsze wszystko wiedzą lepiej i potrafią zepsuć dobre rzeczy – mówi Małgorzata Kalicińska
– Niektórzy zawsze wszystko wiedzą lepiej i potrafią zepsuć dobre rzeczy – mówi Małgorzata Kalicińska
Jej "Dom nad rozlewiskiem" znikał z półek jak świeże bułeczki. Książka została okrzyknięta hitem. Dlaczego nakręcony na jej podstawie serial nie jest? Z Małgorzatą Kalicińską rozmawia Urszula Krutul.

"Dom nad rozlewiskiem" i jego pozostałe części stały się hitami. Ma Pani jakąś receptę na napisanie bestsellera?
- "Dom nad rozlewiskiem" to była książka pisana do szuflady, dla mnie samej. Była dziana tak jak szalik albo sweter - absolutnie dla mnie. Z pytaniem o sposób na hit radzę się udać do Moniki Szwai, ponieważ ona w internecie podaje dokładną receptę na napisanie hitu. To trzeba zrobić w sposób szalenie nowoczesny. Trzeba sobie stworzyć biznesplan. Trzeba określić, za przeproszeniem, "target grupę", czyli do kogo książka ma być adresowana i zrobić badania, czego ta grupa oczekuje. Jak już ta moja książka była uprzejma wyleźć z szuflady i została wzięta w czułe ręce mojego wydawcy - Tadeusza Zyska z Poznania - i jak już się najeździłam na spotkania z czytelniczkami, to już dzisiaj wiem, kto jest moją "target grupą" i czego ona ode mnie oczekuje.

Więc te badania się zrobiły niejako same. Ale w dalszym ciągu nie jestem przekonana, czy umiałabym napisać hit na zamówienie. Nie umiem robić na drutach na zamówienie, ani tak pisać. Jakoś jest to nie po mojemu. Ja pisząc "wywalam swoje flaki emocjonalne", a tak przy okazji się dzieje, że one są "kompatybilne" z tym wszystkim, czego chcą ode mnie czytelnicy.

Popularność "Rozlewiska..." męczy?
- Męczy. Zdecydowanie tak. Ale muszę powiedzieć, że to jest bardzo przyjemne zmęczenie. A poza tym ja jestem wychowana przez moją mamę w takim przekonaniu, że "jeżeli los cię głaszcze, to nie mów na głos, że jest to męczące do licha, tylko przyjmuj to. Bo drugi raz to się może nie powtórzyć". W związku z tym, oczywiście, bywa męczące - fizycznie. Kiedy się człowiek tłucze godzinami pociągiem... I ten nadmiar wrażeń.... Ale ja jestem grzeczną córeczką mojej mamy i nie narzekam.

Czuje się Pani uwiązana tą trylogią?
- Tak. Zdecydowanie tak.

I jak Pani sobie z tym radzi?
- Po trylogii "rozlewiska" wydałam kolejną książkę - "Fikołki na trzepaku". Tupnęłam nogą i powiedziałam "Halo, czy państwo wiecie, że ja chciałabym powiedzieć jeszcze coś innego, innym głosem, w inny sposób?" (śmiech). A poza tym też jestem przeogromnie wdzięczna moim paniom redaktorkom naczelnym z "Wróżki" i z "Bluszcza", w których się zakotwiczyłam. Pisuję tam "felietoniszcza" z przymróżeniem oka, bo to są takie formy okołofelietonowe - nie jestem rasową felietonistką i się tego wszystkiego uczę. Ale ponieważ pozwoliły mi tam u siebie "orać", to "orzę" (śmiech). Jest to przyjemne oranie, oddalone od "Rozlewiska" bardzo. I strasznie mnie to cieszy.

Książka "Dom nad rozlewiskiem" ma bardzo dobre recenzje, ale serial nakręcony na jej podstawie już, niestety, nie. Z czego to wynika?
- Myślę, że przede wszystkim, tak jak to zawsze w życiu bywa - gdzieś zawiniły składniki pierwotne, czyli mąka i drożdże. Myślę, że kanwa jest OK. To jest książka, która ma bardzo wiele poziomów i emocjonalnych, i fabularnych, dramatycznych etc. Natomiast gdzieś może mąka była nie taka, drożdże nie takie. Scenariusz powstał w taki dla mnie trochę dziwny sposób...

Ja pisałam ten scenariusz kiedyś i przerabiałam osiem razy i później się z tego wycofałam, dlatego że nie jestem fachowcem. Nie zrobiłam tego wystarczająco dobrze. Ja tego po prostu nie umiem robić. Zostało to oddane w ręce fachowców. I okazało się, że jest zbyt wiele osób, które zawsze wszystko wiedzą lepiej i które potrafią skutecznie pewne rzeczy zepsuć... Strasznie przepraszam, nie powinnam może kalać własnego gniazda, ale tak jest.

Ale to nie boli, że to, co Pani zrobiła, zostało w jakiś sposób zniszczone?
- To boli moje czytelniczki i moich czytelników. Natomiast ja jestem osobą wychowaną przez mądrą mamę, która zapewne teraz pogładziłaby mnie po głowie i powiedziała to, co zresztą ja już wiem i powtarzam - "za stara jestem na to, żeby przejmować się rzeczami, na które nie mam wpływu". Może to, oczywiście, uwierać i może mi być przykro, ale nie stanowi to soli w oku. Nie zapłakuję się wieczorami ani rankami z tego powodu.

Jak Pani pisze?
- "Dom nad rozlewiskiem" pisałam jak Honore de Balzac. Mieszkałam sama na Mazurach, w tym moim upadłym majątku. Budziłam się rano, nawet grzywki nie czesałam, bo nie miałam dla kogo. Szlafrok na grzbiet, grube skarpety na stopy i siadam sobie i piszę. I tak mogłam to robić do późnej nocy, bo nikt nie chodził i nie nukał: zjedz coś, a może coś innego (śmiech). Mężczyźni piszą chyba inaczej. Oni mają taki tryb, że siadają rano i zaczynają pisać.

Mała przerwa na kawkę, na siusiu, na papieroska, piszemy dalej. Tak piszą na przykład Stefan Chwin czy Marek Krajewski i... Krystyna Kofta tak pisze - ona pisze po męsku. Natomiast my, tak zwane zwykłe baby, piszemy w międzyczasie. Psa trzeba zaszczepić, pranie zrobić, obiad...

Czego można Pani życzyć?
- Chciałabym, żeby wena, która siedzi na moim biurku, ma czerwoną sukienkę i majta nóżkami, długo jeszcze tam siedziała. Mogę jej sypać okruszki, ziarenka a ona niech tam sobie siedzi. Bardzo dobrze mi się pisze i lubię tę robotę.

I tego życzę. Dziękuję za rozmowę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna