Ale wciąż nikt nie wie, dlaczego w niedzielę w jeziorze Hańcza doszło do tragedii. Zginęły dwie osoby.
- Nie mam gotowej odpowiedzi na pytanie, dlaczego ci ludzie nie żyją - mówi Andrzej Markiewicz, najbardziej doświadczony suwalski płetwonurek. - Może to oni popełnili błąd, a może niesprawny okazał się sprzęt.
Markiewicz uczestniczył w akcji ratowania warszawskich płetwonurków. W skład tej grupy wchodziły trzy osoby. Instruktor - Leszek N. miał 38 lat i wszelkie uprawnienia do szkolenia adeptów nurkowania. Ze swoich podopiecznymi przebywał nad Hańczą kilka dni. W sobotę wszyscy schodzili na głębokość ok 80 m. Dzień później zeszli jeszcze głębiej. Dotarli, prawdopodobnie, do 105 metrów. To wtedy 32-letni kursant źle się poczuł. Zaczął tracić przytomność. Instruktor postanowił, że obaj natychmiast się wynurzą. Trwało to kilka minut. Powinno natomiast - kilkadziesiąt.
- Razem z instruktorem próbowaliśmy jeszcze reanimować kursanta - opowiada A. Markiewicz. - Nagle Leszek powiedział, że z nim coś też jest nie tak.
Mężczyzna stracił przytomność. Został zabrany przez helikopter Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. Niedługo później jednak zmarł.
- Na tym etapie postępowania trudno nam cokolwiek powiedzieć o przyczynach tej tragedii - mówi Krzysztof Kapusta, oficer prasowy suwalskiej policji. - Być może coś więcej będzie wiadomo po sekcji zwłok.
W ciągu roku w Hańczy ginie średnio po parę osób. Wszystkie ofiary pochodziły spoza Suwalszczyzny.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?