Przyczyny tragedii badają policjanci i prokuratorzy. Nie wykluczają, że doszło do nieszczęśliwego wypadku. Nad lustrem wody wiszą lodowe, przysypane śniegiem "czapy". Być może matka z dziećmi weszła na jedną z nich. Poślizgnęła się, albo lód pękł.
Pytań jest wiele. Dlaczego nie wzywały pomocy? Co się stało, że nie wydostały się na brzeg? Woda w kanale sięga zaledwie do kolan.
- Poszkodowane nie miały żadnych zewnętrznych obrażeń - mówi Ryszard Tomkiewicz, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Suwałkach. - Odpowiedź na pozostałe pytania przyniesie, mam nadzieję, śledztwo.
Radzili sobie dobrze
Augustowskie Baraki - osiedle domków jednorodzinnych położonych w sąsiedztwie Kanału Bystrego. W jednym z nich, od kilkunastu lat, mieszkali Marzena i Stanisław N. Kobieta nie pracowała. Mężczyzna, jak mówią sąsiedzi, zarabiał gdzie mógł. Czasem za granicą. Rodzina dobrze sobie radziła, nie potrzebowała wsparcia.
- Nie prosili o pomoc - przyznaje Krystyna Dobko, kierownik Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Augustowie. - Dopiero teraz, po pogrzebie, sprawdzimy, czy dają sobie radę. Jeśli nie, na pewno pomożemy.
N. wychowywali troje dzieci. Damian ma 17 lat i uczy się w ostatniej klasie gimnazjum. Natalka w połowie grudnia ub.r. świętowała swoje 6. urodziny. Od września miała iść do szkoły. - To była bardzo ułożona dziewczynka - chwali Barbara Rybak, dyrektor przedszkola, do którego uczęszczała. - Zresztą, 4-letnia Martyna także. Tyle, że ją mniej znaliśmy. Była u nas zaledwie od września.
Dyrektor nie zauważyła, aby rodzina miała jakieś problemy.
- Dzieci były zadbane, uczestniczyły we wszystkich naszych uroczystościach - mówi. - Nie mam pojęcia, co się mogło stać. Jesteśmy załamani tą tragedią.
Od tygodnia dziewczynki nie przychodziły do przedszkola. Były, jak informowała ich mama, chore.
Nikt nic nie widział i nie słyszał
W poniedziałek Marzena N., wraz z córkami, wybrała się na spacer. Mieszkańcy osiedla widzieli, jak szła w stronę Kanału Bystrego.
- Często tam chodziła z dziewczynkami - mówią ludzie. - Dokarmiała kaczki i łabędzie.
Nie była wyjątkiem. Tak robi większość mieszkańców Baraków i innych augustowskich dzielnic.
- Właściwie bez przerwy ktoś tam chodzi, od rana do nocy - dodają augustowianie.
Kilka godzin później nieobecnością żony i córek zaniepokoił się Stanisław N. Zaczął ich poszukiwać. Jak mówi, telefonował do znajomych i krewnych. We wtorek rano powiadomił policję.
- Policyjny pies doprowadził nas do zwłok kobiety - informuje Andrzej Baranowski, rzecznik prasowy KWP w Białymstoku. - Dryfowały po wodzie, niedaleko brzegu.
Pół kilometra dalej mundurowi znaleźli ciało Natalki, a jeszcze dalej, przy ujściu kanału do jeziora Sajno - Martyny.
Wiadomość o śmierci Marzeny N. i jej córek lotem błyskawicy obiegła Baraki. Ludzie zbierali się na moście, przy którym trwała policyjna akcja.
- Może zasłabła? - próbowała zgadywać starsza kobieta. - Szczuplutka taka była. Ale dlaczego utonęły dzieci? Dlaczego nikt nie krzyczał?
Po osiedlu, aż do późnego wieczora, kręci się wiele osób. Nikt nic nie słyszał.
- Nad kanałem też jest pełno spacerowiczów - tłumaczy Halina Murawska, jedna z mieszkanek miasta. - Jak to się stało, że akurat w tym czasie nikogo nie było, pojąć nie mogę.
Z naszych informacji wynika, że nie ma świadków tragedii. Nikt nie widział, jak Marzena N. i jej dzieci wpadały do wody.
Koledzy są przygnębieni
17-letni Damian jest uczniem trzeciej klasy miejscowego gimnazjum. O śmierci matki i sióstr poinformował go we wtorek około południa psycholog. Z policyjnych kręgów dowiedzieliśmy się, że chłopaka sparaliżowała ta wiadomość. Nie mógł nawet rozmawiać. Wyjaśnienia dotyczące tego, co wydarzyło się w domu w feralny poniedziałek będzie więc składał dopiero wtedy, gdy dojdzie trochę do siebie.
- To cios nie tylko dla Damiana - mówi Maria Daniłowicz, wicedyrektor szkoły, do której chłopak uczęszcza.- My też, zarówno nauczyciele, jak i uczniowie jesteśmy wstrząśnięci tym, co się stało. Widać, że wszyscy, a zwłaszcza klasa Damiana mocno to przeżywa. Atmosfera jest ponura, uczniowie są bardzo przygnębieni, szczerze współczują koledze.
Dyrektor Daniłowicz nie chce "gdybać", co mogło wydarzyć się nad kanałem.
- Wiem jedno, to była porządna, dbająca o dzieci rodzina - mówi. - Mama Damiana bardzo często kontaktowała się z nami, dopytywała o jego wyniki w nauce. Martwiła się każdą niższą oceną. I trudno się temu dziwić. Wszak za miesiąc chłopak musi przystąpić do egzaminu.
Gimnazjaliści przeprowadzili już zbiórkę pieniędzy w szkole. Zostaną one przekazane ojcu Damiana. Dyrektor szkoły także zaproponował pogrążonej w żałobie rodzinie pomoc.
Wszyscy pójdą na pogrzeb. Pieniądze na wieńce już zbierali. Nikt nie odmówił.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?