Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Trzecia fala epidemii uderzyła w szpitale. Brak miejsc i sił. Relacje lekarzy i pacjentów

Witold Głowacki
Witold Głowacki
Karetki wożą pacjentów z koronawirusem do innych miast na dystansach mocno powyżej 100 kilometrów.
Karetki wożą pacjentów z koronawirusem do innych miast na dystansach mocno powyżej 100 kilometrów. Przemyslaw Swiderski
W niektórych regionach Polski - w tym na Mazowszu - miejsc w szpitalach już dramatycznie brakuje. Za sprawą wariantu brytyjskiego koronawirusa ludzie chorują ciężej i dłużej. Częściej też umierają. O sytuacji w służbie zdrowia mówią nam lekarze i pacjenci

Lekarz ze wschodniej Polski: - Trzeba to sobie powiedzieć jasno. Podczas trzeciej fali ludzie trafiają do szpitali generalnie w cięższych stanach niż jesienią, a COVID-19 u większości chorych ma ostrzejszy przebieg. Specyfika wariantu brytyjskiego i unikanie zgłoszenia się na test do ostatniej chwili tworzą zabójczą mieszankę, niestety w dosłownym znaczeniu tego słowa. Bo kiedy przychodzą duszności, jest już za późno na cokolwiek innego niż wezwanie karetki. Bardzo niepokojące jest też to, że do naszego szpitala trafia generalnie znacznie więcej ludzi młodych i w średnim wieku- opowiada lekarz.

Wariant brytyjski koronawirusa (mutacja B.1.1.7) odpowiada dziś za do 80 procent wszystkich zakażeń w Polsce. Rozprzestrzenia się o ok. 40 procent szybciej niż wcześniej znane odmiany SARS-CoV-2 i powoduje ostrzejsze i bardziej niebezpieczne dla pacjentów przebiegi COVID-19. Mutacja brytyjska jest najgroźniejsza dla pacjentów najbardziej schorowanych i najstarszych wiekiem. O ile globalnie odsetek zgonów z powodu COVID-19 wywołanego przez brytyjski wariant koronawirusa jest wyższy o 30-40 procent, o tyle w wypadku najstarszych grup pacjentów śmiertelność wzrasta prawie dwukrotnie względem wcześniejszych odmian. Za sprawą wariantu brytyjskiego częściej także i poważniej chorują osoby młode i relatywnie młode a nawet dzieci. Mutacja B.1.1.7 nie jest natomiast - to jedyna względnie dobra związana z nią wiadomość - znacząco bardziej odporna na stosowane już szczepionki.

Lockdown może pomóc za 10-14 dni

Tymczasem trzecia fala epidemii wciąż przybiera na sile. W czwartek dzienna liczba nowych zakażeń przekroczyła 34 tysiące - to już więcej niż „rekord” z okresu drugiej, jesiennej fali epidemii. Rząd wprowadził kolejne obostrzenia - przede wszystkim zamknięte zostaną przedszkola i żłobki (będą mogły do nich uczęszczać jedynie dzieci personelu medycznego). Zamknięto także zakłady kosmetyczne i fryzjerskie oraz duże markety budowlane i meblowe, z obiektów sportowych mogą korzystać tylko zawodowcy, a w sklepach i kościołach zwiększono limit powierzchni na jedną obecną we wnętrzu osobę z 15 do 20 metrów kwadratowych. Wszystkie nowe (i stare) obostrzenia obowiązują do 9 kwietnia, oczywiście z możliwością (i sporym prawdopodobieństwem) przedłużenia. Te nowe wchodzą w życie od najbliższej soboty.

Na efekt kolejnych obostrzeń trzeba będzie poczekać - jak za każdym razem - nie mniej niż 2 tygodnie. Tymczasem w szpitalach już teraz sytuacja jest krytyczna. Na konferencji prasowej w czwartek minister zdrowia przyznawał, że zajętych jest już w skali kraju powyżej 70 procent miejsc na oddziałach covidowych. Zupełnie tak samo, jak w szczytowym okresie II fali. Tyle tylko, że tym razem dominuje wariant brytyjski - chorzy będą zajmować łóżka statystycznie dłużej i statystycznie częściej

Czym jeszcze - oprócz wyższego odsetka poważniejszych stanów chorobowych- trzecia fala różni się od tej drugiej?

W szpitalach bez wytchnienia

Lekarz ze wschodniej Polski: - Z mojego punktu widzenia prawie niczym. Znów jest tak, że praca nie ma w zasadzie końca. Od 16 dni miałem tylko jeden dzień przerwy. W pozostałe dni, to znaczy te, w które wracałem do domu, zostawał czas tylko na to, żeby coś zjeść i iść spać. Nawet na Netflixa nie miałem siły. Chyba dobrze, że jeszcze nie zdecydowaliśmy się z żoną na dzieci. Jeden plus, że tym razem nie boję się już zakażenia. Szczepionka zminimalizowała to ryzyko do jakichś 10 procent.

Trzeba przyznać, że tym razem praktycznie nie chorujemy. To znaczy my - lekarze, pielęgniarki, ratownicy, salowe etc. Wszyscy u nas szczepili się na samym początku, nikt nie marudził - z całego personelu znam tylko dwie osoby, które nie mogły przyjąć szczepionki ze względu na określone przeciwwskazania. - mówi lekarz z dużego warszawskiego szpitala, który pracuje na oddziałach covidowych.

Oczywiście akcja szczepień grupy „0” zakończyła się zaszczepieniem zdecydowanej większości lekarzy i większości innych pracowników medycznych. Trzecia fala tym się więc różni od drugiej i pierwszej, ze pracownicy służby zdrowia są zabezpieczeni przed koronawirusem. Nawet więc zbiorowe zakażenie na niecovidowym oddziale nie spowoduje jego natychmiastowego paraliżu. Lekarze zaś mają przynajmniej ten jeden kłopot - w postaci wysokiego ryzyka zakażenia - z głowy. A jak to przekłada się na ich postawy?

Lekarz ze wschodniej Polski: - Szczerze? Było i jest z tym różnie. Mam koleżanki i kolegów, którym należą się medale, bo od roku pracują nieprzerwanie ponad ludzkie siły. Ale znam też takich lekarzy, którzy jak się oszczędzali, tak się oszczędzają. Wymówki i usprawiedliwienia są różne - najczęściej jednak wszystko sprowadza się do tego, by mieć jak najmniej do czynienia z koronawirusem i ludźmi chorymi na COVID-19.

Wolnych miejsc brak

W Warszawie od zeszłego tygodnia łączne liczby wolnych miejsc na wszystkich oddziałach covidowych w mieście są zwykle jednocyfrowe. W Krakowie już w poniedziałek zostało tylko kilkanaście miejsc nawet w szpitalu tymczasowym w hali EXPO - w Małopolsce cała służba zdrowia przeżywa w ostatnich dniach oblężenie. W poniedziałek w całym województwie małopolskim zostały na przykład tylko 42 wolne respiratory. Pogarsza się też sytuacja na Śląsku - tu podobnie jak na Mazowszu zaraża się dziennie więcej niż 70 osób na każde 100 tysięcy mieszkańców. W czwartek, gdy odnotowany został kolejny rekord zachorowań, jedna trzecia ich wszystkich miała miejsce na Mazowszu i na Śląsku.

Epidemia znów jest zróżnicowana regionalnie. Ogólnopolskie zbiorcze statystyki nie są jeszcze aż tak alarmujące, bo niejako poprawiają te regiony, w których dobowe wzrosty liczby nowych zachorowań zaczęły już wyhamowywać (jak warmińsko-mazurskie) lub te, w których trzecia fala jeszcze w pełni się nie rozwinęła.

Brak miejsc pociąga za sobą wszystkie znane już nam dobrze implikacje. Znów pod szpitalami ustawiają się długie kolejki karetek, znów w stacjach radiowych i telewizyjnych można usłyszeć dramatyczne nagrania z rozmów dyspozytorów z załogami karetek i szpitalami. I znów też wreszcie dochodzi do ostrych scysji między umęczonymi załogami karetek usiłującymi przekazać pacjentów szpitalowi a równie umęczonym personelem SOR-ów, który nie ma gdzie ich położyć.

- Wszyscy wiedzą, że tu najczęściej nie ma ani „dobrych” ani „złych”. Jest po prostu brak miejsc. Ale emocje są i to ogromne. Nie dalej niż dziś kolega z pogotowia opowiadał mi, że prawie doszło do bójki jednej z ekip stojącej w kolejce z ludźmi z SOR-u. Podobno kierowca już leciał do nich z pięściami. - Mówi lekarz z Warszawy. Dziś pracuje na oddziałach covidowych, ale jeszcze w 2019 roku jeździł w pogotowiu, ma więc tam mnóstwo znajomych i zna najnowsze wieści.

Znów też zaczęły się niebezpieczne i męczące podróże karetek z pacjentami. Na dystansach mocno przekraczających 100 kilometrów.

- Wie pan, dokąd dziś jeżdżą pacjenci z Warszawy? Obojętnie w jakim stanie, w ciężkim też. Nowe Miasto nad Pilicą, Radom, Płock, Ostrołęka, Kozienice - ale tam przynajmniej mają całkiem spore szpitale covidowe, a przy tym ciągle jest to na Mazowszu. Ale też na przykład Sierpc, Lipno, Gorzew, albo i Biała Podlaska. Wszędzie tam w ostatnim tygodniu permanentnie trafiali pacjenci z Warszawy - mówi nasz rozmówca.

Lipno to niewielkie miasto w województwie kujawsko-pomorskim, 160 kilometrów od centrum Warszawy. Gorzew położony jest na zachód od Łodzi, 150 kilometrów od stolicy. Do Białej Podlaskiej (województwo lubelskie) jest z Warszawy 150 kilometrów. Położone w województwie mazowieckim wymienione przez lekarza Nowe Miasto nad Pilicą, Radom, Płock, Kozienice i Ostrołęka dzieli od Warszawy od 80 (Nowe Miasto) do 120 (Ostrołęka) kilometrów odległości.

Podróż na taką odległość swoje oczywiście trwa - na miejscu karetki także muszą często poczekać na swoją kolej - w środę kolejka na siedem pojazdów utworzyła się choćby w podwarszawskim Radzyminie. Rzecz jasna pacjent pozostaje pod fachową opieką, ale ryzyko rośnie. Do tego dochodzi jeszcze proza życia.

Musisz mieć auto

Marek z podmiejskiej miejscowości na południe od stolicy: - Moja siedemdziesięcioletnia mama trafiła do Ostrołęki. Podróż zaczęła się od kilkugodzinnej rundy po warszawskich szpitalach ale tam nie było miejsc. Potem pojechali prosto do Ostrołęki. To podobno i tak fart, bo często jest jeszcze runda po Mazowszu.

Mama Marka trafiła pod fachową opiekę. Ale nie da się powiedzieć, że niczego jej nie brakowało.

- Mama pojechała prawie tak jak stała, czy raczej leżała. Miała ze sobą tylko szlafrok i piżamę. Oczywiście nie wzięła ładowarki do telefonu i paru innych rzeczy, w tym lekarstw na swoją przewlekłą chorobę.

- Czego brakowało, Marek musiał dowieźć. Normalna sprawa w życiu pacjentów i ich bliskich.

- Na oddział nie można wejść - i bardzo dobrze, ale można zostawić torbę dla pacjenta. No więc już dwa razy byłem w Ostrołęce i pewnie jeszcze będę - mówi Marek. I od razu dodaje - Ja mam auto i wyrozumiałego szefa. Ale nie wiem, jak sobie radzą ludzie bez samochodów, których bliscy trafili gdzieś, gdzie jest marny dojazd. Zwłaszcza, gdy dzieje się to dosłownie z dnia na dzień.

W szpitalach - także tych niecowidowych - wciąż przestrzega się zasad takich jak zakaz odwiedzin, czy umieszczanie pacjentów w izolatkach na czas oczekiwania na wyniki testu. Ale nie brakuje i absurdów.

Wielki i renomowany szpital w Warszawie. Maciej był tam u progu trzeciej fali epidemii na planowym zabiegu operacyjnym nie mającym żadnego związku z COVID-19: - Już mniejsza o szczegóły choroby. Przyjmowano mnie według wszystkich procedur - po przekroczeniu progu oddziału „brudnym” wejściem, natychmiast trafiłem do izolatki (bardzo zresztą nowoczesnej i czystej), gdzie pobrano mi wymaz, a potem czekałem do następnego ranka na wyniki testu (podobno były już wieczorem).

Dopiero po tym Macieja przeniesiono na normalne łóżko w sali z trójką innych pacjentów. Jakież było jego zdziwienie, gdy okazało się, że w tym momencie wszystkie obostrzenia związane z epidemią praktycznie się kończą.

- Można sobie chodzić po całym szpitalu, można spotkać się z bliskimi poza oddziałem, można z nimi nawet pójść do szpitalnej kawiarnio-stołówki. Ale to nie koniec. W cieplejsze dni ludzie sobie wychodzili w szlafrokach do sklepu i wracali, nikt ich o nic nie pytał ani nie próbował zatrzymać. Szczerze mówiąc jestem zdumiony, że w trakcie mojego tygodniowego pobytu nie doszło do żadnego masowego zakażenia.

Za mało lekarzy

Lekarz ze wschodniej Polski: - Te zakażenia całych oddziałów zdarzają się w trzeciej fali znacznie rzadziej niż wcześniej, jakaś część naszych starszych pacjentów jest już oczywiście zaszczepiona, ale chyba główną rolę odgrywa tu fakt, że zaszczepiony jest przede wszystkim personel. Mamy za to całkiem inny problem, ten sam co zawsze. Jest nas po prostu za mało, a w dodatku część młodszych kolegów musi łączyć pracę przy zwalczaniu COVID-19 z nauką do egzaminów specjalizacyjnych, których nikt w resorcie nie chce przesunąć ani choćby zrezygnować z części ustnej.

O niedostatku lekarzy w Polsce przypomnieli sobie właśnie rządzący. Mateusz Morawiecki i minister Zdrowia Adam Niedzielski mówili o tym na konferencji, na której ogłaszali kolejne obostrzenia. Wcześniej mówił o tym w Polsat News szef kancelarii premiera Michał Dworczyk - Problem nie polega na braku sprzętu, lecz niedoborze specjalistów - mówił minister. Podkreślił, że najbardziej brakuje anestezjologów - co jednak nie jest w Polsce żadną nowością, tylko stanem chronicznym utrzymującym się od dekad i wpływającym m.in. na niekończące się czasy oczekiwania na planowe zabiegi operacyjne. Podczas epidemii koronawirusa zaś to właśnie anestezjolodzy odpowiadają za opiekę nad pacjentami respiratorowymi - ich rola jest więc absolutnie kluczowa. Kiedy Państwowe Egzaminy Specjalizacyjne wreszcie się zakończą, powinniśmy mieć w Polsce o ok. 200 anestezjologów więcej. Na razie jednak lekarze rezydenci anestezjologii musieli się uczyć do egzaminów, razem z resztą młodych lekarzy.

Wskaźnik R mówi nam ile osób może zarazić jeden zakażony. Według danych z dnia 26 marca przekazanych przez portal Medonet.pl na podstawie informacji od Ministerstwa Zdrowia wskaźnik R dla całej Polski wynosi obecnie średnio 1,189. Sprawdź w których województwach zakaźność koronawirusem jest największa. Przejdź do galerii ----->

Wskaźnik R w Polsce. W tych województwach zakaźność koronawi...

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Trzecia fala epidemii uderzyła w szpitale. Brak miejsc i sił. Relacje lekarzy i pacjentów - Portal i.pl

Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna