Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Trzęsienie ziemi w Japonii 2011. Tsunami. Wszystko zabrała woda

Izabela Krzewska [email protected]
Zdjęcie to zostało zrobione w rodzinnej miejscowości Kahori, Minami-Soma w sierpniu 2009. – Zgodnie z japońską tradycją w miesiąc po urodzeniu dziecka rodzice muszą zaprowadzić je do świątyni shintoistycznej – tłumaczy Mariusz Dąbrowski.
Zdjęcie to zostało zrobione w rodzinnej miejscowości Kahori, Minami-Soma w sierpniu 2009. – Zgodnie z japońską tradycją w miesiąc po urodzeniu dziecka rodzice muszą zaprowadzić je do świątyni shintoistycznej – tłumaczy Mariusz Dąbrowski. Archiwum rodzinne
Kto choć raz przeżył trzęsienie ziemi, ten wie, że nie da się tego zapomnieć - mówi Kahori Dąbrowski. Razem z mężem Mariuszem i córeczką Mariką mieszka obecnie w Białymstoku. Jeszcze 8 miesięcy temu była jednak w Japonii, a dokładnie w swoim rodzinnym mieście Minami-Soma. Tym samym, które w ubiegły piątek zniknęło z powierzchni ziemi.

Spowodowała to potężna fala tsunami, wywołana największym od 140 lat w tym rejonie trzęsieniem ziemi. Żywioł pozbawił dachu nad głową ponad pół miliona osób. Tysiące innych zginęły. Matka Kahori cudem uniknęła śmierci, ale straciła wszystko, co miała. - Nasz dom stał w dzielnicy Karasuzaki zaledwie 50 metrów od brzegu Oceanu Spokojnego. Woda zabrała wszystko - Japonka wciąż nie może wyjść z szoku.

Miasto Minami-Soma położone jest 44 km na południe od Sendai - najbardziej dotkniętego katastrofą regionu Japonii. Wiadomo, że zginęła przynajmniej trójka najbliższych sąsiadów Kahori. Choć na ewakuację mieli 40 minut postanowili zawrócić swoje auta i zabrać kilka rzeczy. Nie zdążyli uciec przed gigantyczną falą.

Niepewność trwała niemal cały dzień

Na wieść o kataklizmie Kahori i jej mąż desperacko starali się nawiązać jakiś kontakt z mamą. Telefony odmówiły jednak posłuszeństwa. Niepewność trwała przez cały dzień. Wreszcie nadszedł SMS od siostry, że z jej mamą wszystko w porządku. Pani Yoko Sato przeżyła trzęsienie, zabrała ze sobą ukochanego psa i ewakuowała się do sali gimnastycznej pobliskiej szkoły. Miała się przenieść do drugiej córki, ale póki co, część dróg została zablokowana.

Mariusz Dąbrowski podczas swojego rocznego pobytu w Japonii sam przeżył kilka trzęsień ziemi.
- Pamiętam trzęsienie o sile 5,9 w skali Richtera w rejonie Zatoki Fukushima, która położona jest w pobliżu Sendai. Domem trzęsło tak mocno, że serce podeszło mi pod gardło. To chyba najbardziej przerażające uczucie jakiego doświadczyłem. Później w człowieku pozostaje ten strach. Sztywniałem przy każdym trzaśnięciu drzwiami i przeciągu.

W takich sytuacjach bezpieczniej jednak zostać w budynku: spróbować otworzyć okno albo drzwi, żeby w razie tragedii nie zostać uwięzionym w pułapce, schować się pod stołem lub w łazience.
- Największym zagrożeniem po trzęsieniu ziemi jest pożar. Tradycyjne domy japońskie płoną bardzo szybko. Sam byłem świadkiem takiego pożaru. Pół godziny i zostaje pogorzelisko. Na szczęście w Polsce nie ma trzęsień ziemi i z tego powinniśmy się cieszyć - podkreśla białostoczanin.
Wychowana w buddyzmie Kahori wie, że tragedii nie dało się uniknąć. - To naturalna katastrofa. Nie mamy na nią wpływu, nie możemy jej zapobiec, tak jak w przypadku wypadków samochodowych, kiedy po prostu wciskamy hamulec. Siły przyrody są potężne - przekonuje.

Podstawowa zasada: nie panikować

Jak donoszą media, w jej kraju nie ma śladu paniki i chaosu. Wszyscy obawiają się jednak wstrząsów wtórnych, które mogą zwiększyć liczbę ofiar i skalę zniszczeń.
- Japończycy są bardzo dobrze zorganizowani - dzieli się swoimi spostrzeżeniami Mariusz Dąbrowski. - Dzieci są w zasadzie przygotowywane od przedszkola na to, jak należy postępować w sytuacji zagrożenia

Jednocześnie Polak zdaje sobie sprawę, że Japończycy często ukrywają przed innymi swoje emocje. - Nie są tak wylewni jak mieszkańcy zachodu. Często tłumią w sobie emocje. Starają się uśmiechać nawet jeśli nie darzą kogoś sympatią.

Kahori przyznaje, że tym zdecydowanie różnią się od Polaków. - Często używamy słów: dziękuję przepraszam, uśmiechamy się do obcych ludzi, witamy się z nimi grzecznie, kłaniamy się - wymienia. - Znacznie bliżej Japończykom do mieszkańców Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii, gdzie spędziłam kilka lat swojego życia.

W Polsce, gdzie z przerwami mieszkała łącznie 3 lata, trudno jej zaakceptować oprócz tego zachowanie części polskich sprzedawców, którzy ignorują klientów. - Pamiętam jak kilka lat temu poszliśmy do japońskiej wypożyczalni płyt DVD. Sprzedawca nie przywitał się z nami i nie ukłonił. Kahori była zbulwersowana. Zadzwoniła do menedżera, który przeprosił ją i obiecał, że to się więcej nie powtórzy - mówi Mariusz.

Mieszane małżeństwa nie są nudne

Mariusz swoją żonę poznał w 2005 roku w londyńskim pubie, gdzie pracował jako barman.
- Pamiętam, że na pierwszym spotkaniu Kahori zapytała mnie, jaką mam grupę krwi - przypomina sobie. - Dość nietypowe jak na pierwsza randkę. Okazało się jednak, że dla Japończyków jest ono tak samo naturalne, jak pytanie o znak zodiaku. W ich przekonaniu rodzaj krwi wskazuje na osobowość, np. osoby z grupą A są dokładni, a z B spontaniczni.

Kahori odkryła przed Mariuszem sekrety kuchni japońskiej oraz wprowadziła w tajemniczy świat ceremonii herbacianej. Przez żołądek do serca i pobrali się na wyspie Honsiu, gdzie rok i 8 miesięcy temu urodziła się ich córka, Marika.

- Azja Wschodnia przestała być już tylko pasją, a stała się częścią mojego życia - przyznaje białostoczanin.

Jak na ironię teraz to właśnie kuchnia wywołuje między małżonkami najwięcej "zgrzytów". Mariusz lubi posilić się mięsem. Drobna Kahori woli typową azjatycką kuchnię opartą na rybach, ryżu i wodorostach. Z polskich dań toleruje tylko bigos, gołąbki i placki ziemniaczane.

- Ja z kolei lubię japońską zupę Miso ze sfermentowanej fasoli, ale nie przepadam za katsobushi, czyli daniem z płatków suszonej ryby bonito i wodorostów - zaznacza Mariusz. Jak przyznaje, związki międzykulturowe nie są może łatwe, ale też nigdy nie są nudne. - Codziennie dowiadujemy się o sobie i swoich kulturach czegoś nowego - podkreśla mężczyzna.

Z żoną rozmawiają po angielsku. Bo choć wiele rozumieją w ojczystych językach swojej "drugiej połówki" i potrafią powiedzieć w nich tylko po kilka słów. Zaleta? Trudniej się pokłócić.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna