Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Trzy miłości Włodzimierza Babicza: land rover, Lusia i Mazury

Kazimierz Radzajewski
Włodzimierz Babicz to zaprawiony w ekstremalnych rajdach właściciel kultowego land rovera. Nieraz już jeździł po bezdrożach deszczowej Malezji. Teraz zaś można go spotkać na Mazurach...
Włodzimierz Babicz to zaprawiony w ekstremalnych rajdach właściciel kultowego land rovera. Nieraz już jeździł po bezdrożach deszczowej Malezji. Teraz zaś można go spotkać na Mazurach... www.socho.org.pl
Nie umie policzyć rajdów, które już zaliczył. Niestraszne mu nawet dżungle Malezji. Włodzimierz Babicz zjechał na swoim land roverze pół świata. Szukał swojego miejsca na ziemi. I znalazł Mazury Garbate. Teraz odkrywa je dla innych miłośników samochodowej adrenaliny.

Droga wije się serpentynami, wiosenne roztopy wyrzeźbiły w niej wąwozy. Koła range rovera wyrzucają błoto, a to opada strugami po skarpie w lazurową toń jeziora. Skręcamy w spienioną Jarkę, która latem jest tylko cienką strugą. Betonowe filary gigantycznego mostu mijamy u samej podstawy, innym przejeżdżamy górą - jak ostatni pociąg, który w 1945 roku jechał tym szlakiem.

Bieszczady, Beskidy? Prawie tak samo - a to Mazury Garbate. Nieznane, bo zaraz obok granica z Obwodem Kaliningradzkim i zakazana strefa.

Znalazł swoje garbate szczęście
- Jak dla kogo. Pogranicznicy już mnie poznali - zaśmiał się Włodek Babicz, skręcając swoim 30-letnim range roverem w leśny dukt.

Babicz to znany miłośnik ekstremalnych rajdów w lasach deszczowej Malezji. Włodek był na "garbaciźnie" kilka razy i znalazł tu wymarzone miejsce do życia. Rok temu wynajął stareńkie poniemieckie gospodarstwo we wsi Żabojady k. Dubeninek. Zjechał w te urokliwe strony ze swoją kobietą Lusią.

- Ona jest prawdziwą góralką z Zakopanego i tylko Giewontu jej tu brakuje. Ja za to z centralnej Polski pochodzę, z Sochaczewa. Mam 40 lat i jestem kawalerem, bo mój zaborczy land rover nie znosi konkurencji - tak Włodek przybliża swoje włości i rodzinne zależności.

Rajdowcowi zamarzyły się terenowe jazdy po Mazurach Garbatych. Wymyślił imprezę "Gołdapska Góra" i jest to opcja sprawdzenia się posiadaczy samochodów terenowych na szlakach, jakich nie znajdzie się już nigdzie w Polsce.

- To dziewiczy teren na skraju dzikiej Puszczy Rominckiej. A gdy wiosna zagra setkami odmian zieleni i lazurem jezior - nikt nie uchroni się przed jej wdziękami. Mam tu swoje trzy miłości: land rovera, Lusię i bajkową krainę. Kolejność jest tylko zmienna - zwierza się 40-letni amator ekstremalnych doznań.

Babicz spenetrował cały ten teren. Odkrył trasę, która łączy w sobie elementy historii i dziką przyrodę pogranicza.

- Prawie każdy, kto jedzie do Gołdapi, obowiązkowo "zalicza" mosty w Stańczykach. A wystarczy przejechać kilka kilometrów dalej, by odkryć podobne cuda sztuki inżynieryjnej - rzekł i ruszyliśmy na objazd szlaku.

Jest to mało znana turystom pozostałość po pruskiej linii kolejowej. Żelazna droga przecina dolinę małej rzeczki Bludzi. Inżynierowie pruscy wytyczyli trasę dla pociągów przez malowniczą część Mazur Garbatych z jarami i wąwozami.

Mosty, dukty, wiadukty jak akwedukty
Do dziś przetrwały tylko resztki magistrali kolejowej zbudowanej na początku XX wieku, która wiodła przez całą Warmię i Mazury i miała kończyć się aż w Wilnie. Budowę dwóch nitek szlaku przerwała I wojna światowa. Pociągi pojechały tylko jednym torem, ponieważ nigdy nie skończono prac przy kilku podwójnych wiaduktach i mostach.

Jeszcze w 1938 roku pasażerowie mieli do dyspozycji trzy pociągi z Gołdapi i tyle samo powrotnych - z Żytkiejm. W 1945 roku wycofująca się Armia Czerwona rozebrała tory. Najciekawsze konstrukcje popadają w ruinę w gminie Dubeninki. Do mostów na rzeką Jarka k. wsi Botkuny nie da się inaczej dojechać, aniżeli nasypem kolejowym. Nie ma na nim szyn i w ten sposób powstała urokliwa trasa.

- Ale nie dla każdego i nie każdym autem. To wygodna droga dla patroli pograniczników. Trzeba liczyć się z kontrolą i nakazem opuszczenia tego miejsca - mówi Włodek, rozpędzając swojego range rovera po wysokim nasypie.

Jazda w koleinach po zdjętych dawno temu torach obfituje w następne niespodzianki. W okolicy wsi Kiepojcie znajdują się kolejne bliźniacze mosty nad rzeką Bludzią, a dwa kilometry dalej - pojedynczy wiadukt nad polną drogą.

Nasypem można by dojechać aż na mosty w Stańczykach. To tylko kilka kilometrów drogi, ale ta jest już nieprzejezdna.

- Trzeba tylko wyciąć chaszcze i oddać cały szlak turystom - marzy organizator rajdów.

Mosty w Stańczykach mają po 200 m długości i 36 m wysokości. Architektura wszystkich mostów i wiaduktów na szlaku w Puszczy Rominckiej nawiązuje stylem do rzymskich akweduktów.

- Nie zajeździmy Mazur Garbatych, a adrenaliny i przeżyć nie zabraknie - uspokaja Włodek.

Czas tu się zatrzymał
Była już jesienna próba terenowa, na którą zjechali przyjaciele Babicza. Zimowa przyniosła jeszcze inne wrażenia.

- Tu nie wjedzie się zwykłym autem na stromizny, a bez wyciągarki i łopaty nie ma po co wyjeżdżać z domu. To dla land rovera raj! - Babicz cieszy się ze zmienności przyrody, wioząc nas po drogach i bezdrożach "garbacizny".

Mijaliśmy ruiny pruskich folwarków, zapomniane wiejskie cmentarzyki na pagórkach i betonowe maszkary budynków po upadłych pegeerach. Zajechaliśmy nad strumień nieopodal wsi Marlinowo. Okazało się, że bezimienny potok nie jest wcale rzeką, a tylko sezonowym ruczajem. Tu jednak jakiś pruski gospodarz wybudował sobie folwarczną elektrownię wodną. Spiętrzona woda napędzała turbiny, a prąd zasilał gospodarstwo, czyniąc je samowystarczalnym. Po elektrowni zostały betonowe ściany, a nową tamę zbudowały bobry.

- Dziwne są nazwy miejscowości, a i czas tu się chyba zatrzymał w całkiem innej epoce. Nikt tu się nigdzie nie śpieszy. W zgodzie mieszkają katolicy, grekokatolicy, zielonoświątkowcy, a nawet staroobrzędowcy mają swoją molennę (świątynię - przyp. red.) w maleńkiej wsi Wodziłki. Tempo życia "tubylców" reguluje przyroda: lasy i jeziora. Mają tylko to, co zdołają sami pozyskać... - zamyśla się kierowca terenówki.

5 tysięcy dolarów za transport statkiem
Range rover Babicza to już zabytek, a to auto obróciło swój licznik już wiele razy od pozycji zerowej. Na rajdy do Malezji wyjeżdża on innym land roverem.

Nie jest to sport dla ludzi biednych, a i odwagi też potrzeba. Sam przewóz auta statkiem kosztuje co najmniej 5 tys. dolarów. Przeróbki samochodu do wymogów bezpieczeństwa i warunków panujących w dżungli to już koszt 100 tys. euro.

Włodzimierz Babicz jest mechanikiem samochodowym, ale zajmuje się i żyje tylko z land roverów, prowadząc tzw. "landservis" i organizując rajdy dla landroverowych współbraci. Jest ich wielu i wciąż przybywa. Stały dochód ma też z instruktażu nurkowania.

- Mam już swój rekord: 100 metrów zanurzenia, a teraz wolę płytkie wody. W takich jest kolorowo i żywo. Chcę tego lata spenetrować jezioro Tobellus koło Stańczyk. Jest ono krystalicznie czyste i nikt dokładnie nie wie, jak bardzo głębokie - mówi Włodek.

Tobellus to tak naprawdę dwa jeziora. Mniejsze powstało 31 maja 1926 roku, gdy w błotnym bajorze powstała ogromna poduszka metanu. W ten materiał wybuchowy uderzył piorun. Wybuch wyrzucił błoto na odległość 200 metrów, a nieckę wypełniła czysta woda. Obydwa Tobellusy są tuż przed Stańczykami.

Rajd? Kilometr dziennie...
Włodek nie wie, ile już w swoim życiu rajdów zaliczył. Niestraszna mu dżungla w Malezji. Wspomina jeden z 2007 roku, gdy ulewy zamieniły niewielki strumień w rzekę jak Wisła szeroką.

- Woda niosła wyrwane palmy. Ewakuacja zespołów rajdowych trwała dwa tygodnie, a totalnie zniszczone auta wyciągnięto dwa miesiące później. To nie są zwyczajne trasy rajdowe z byle błotem. Moim największym sukcesem było dotarcie najdalej w dżunglę. Nie lada wysiłkiem było pokonanie 1 lub 2 km dziennie. Tam trzeba maczetą wyrąbywać ścianę lasu, żeby znaleźć drzewo do zaczepienia liny wyciągarki. Miliardy insektów, tysiące pijawek, jadowite żmije i ciało poranione jak na wojnie. Ale ja jeszcze tam wrócę, i to szybko. Mój land rover tego chce, a ja... - ja żyję najintensywniej, jak tylko się da - Babicz opowiada z przejęciem spoglądając z 70-metrowej skarpy w białawą od resztek lodu toń jeziora Bocznego.

- Tu w maju są prawdziwe białe noce. Bywa widno jak w wieczór. To przecież polska Syberia - dodaje.

Trasa wiosennej "Gołdapskiej Góry" powiedzie przez gminy Dubeninki, Gołdap i Banie Mazurskie, a impreza odbędzie się w dniach 1 i 2 maja. Babicz przygotował odcinki konkursowe oraz klasy: turystyczną i sportową. Informacje o organizatorze, regulaminie i zasadach uczestnictwa są dostępne na stronie: www.socho.org.pl.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna