Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tutaj nie puka się do drzwi

Anna Mierzyńska [email protected]
Do pokoi, w których żyją chorzy i starsi ludzie, zaglądamy bez pukania. I żaden z podopiecznych się temu nie dziwi. Są przyzwyczajeni do zupełnego braku intymności.
Do pokoi, w których żyją chorzy i starsi ludzie, zaglądamy bez pukania. I żaden z podopiecznych się temu nie dziwi. Są przyzwyczajeni do zupełnego braku intymności. A. Zgiet
Społeczeństwo. Prawo do intymności: łazienka zasłonięta jedynie plastikową zasłonką. Prawo do godności: wspólna odzież dla wielu chorych. Prawo do wolności osobistej: drzwi zewnętrzne bez klamki od środka. To nie więzienie, tylko dom opieki. To chora starość, o której wolimy nie wiedzieć.

Tutaj nie puka się do drzwi, tylko wchodzi nie zważając na to, co robią mieszkańcy. Nikt ich nie pyta o zdanie: czy życzą sobie kogoś zobaczyć, czy może potrzebują samotności. Szukamy miejsca dla wuja, który wymaga opieki. W niewielką przestrzeń, która dla chorych lub tylko starszych osób jest całym życiem, wchodzimy "z butami". Towarzyszy nam ktoś z personelu.

Na każdego pensjonariusza przypada jedna szafka przy łóżku i jedna półka w szafie. Czasem niewielka komódka. Do tego sześć metrów kw. powierzchni życiowej - jeśli ma się szczęście. Jeśli nie, metrów jest znacznie mniej. Trzeba nauczyć się żyć bez drobiazgów, gromadzonych przez całe życie, bez zapasów pościeli we własnej szafie, bez ulubionej herbaty czy telewizora oglądanego z wysłużonego fotela. Nie ma miejsca na pamiątki, bibeloty, nawet na zbyt wielką liczbę ubrań.

- Jak tu jest? - pytam dość młodego mężczyznę, który pod drzwiami wejściowymi pali papierosa.

- Da się wytrzymać - odpowiada zdawkowo. - Chce tu pani kogoś przywieźć? Niech przyjeżdża. Nie jest tak źle.

Wyciągnąć się na łóżku? Niemożliwe.

Są chorzy. Albo starzy. Nie radzą sobie sami. Rodziny nie mają albo też bliscy nie są w stanie zapewnić im opieki. Więc zamieniają życie na własnych śmieciach na domy opieki. Prywatne, wcale nie państwowe, więc chyba lepsze? I znikają za murami, w świecie, w którym z rzadka pojawia się ktoś normalny - czyli chodzący, zdrowy, młody. Dwa światy łączy jedynie furtka w ogrodzeniu.

Dzięciołówka, budynek dawnej szkoły. Pokój na pierwszym piętrze jest naprawdę niewielki. Dwa łóżka, wielkie okna, niewielki grzejnik. Dwie maleńkie szafeczki obok łóżek, komódki, obok na wspólnym z drugim pokojem korytarzu szafa. Mały stół. Łóżka bardziej przypominają dziecięce. Dorosły mężczyzna mieści się na nich z trudem. Wyciągnąć się? Niemożliwe.

- Tu jest miejsce dla trzeciej osoby. Wstawimy łóżko i już - pokazuje mi opiekunka. Gdzie, tu? Na 11 metrach kw. trzy osoby? I tak przez lata?

Dwie łazienki wspólne dla pięciu pokoi. Wanna, prysznic, kilka sedesów. Niewielki korytarz. Za głównymi drzwiami jadalni na korytarzu kilkunastu mężczyzn ściśniętych na kilkudziesięciu metrach kw. powierzchni. Obijają się o siebie w każdej chwili.

- Czy wujek jest towarzyski? - dopytuje się opiekunka. Rzeczywiście, trzeba być wyjątkowo "towarzyskim", żeby zaakceptować życie z obcymi osobami, które non stop znajdują się na wyciągnięcie ręki. Życie bez intymności, bez możliwości powrotu do domu, do rodziny. Tylko dlatego, że choroba nie pozwala już radzić sobie samemu z najprostszymi czynnościami.

Podopieczni z domu opieki w Dzięciołówce obiady jedzą na szkolnym korytarzu. Stary budynek szkolny tylko częściowo dostosowano do nowych potrzeb. Jadalni z prawdziwego zdarzenia nie ma. Stoliki ustawiono więc na korytarzach na parterze i pierwszym piętrze. Choć w pomieszczeniach widać starania, by ocieplić atmosferę (sosnowe półki, ozdoby, kwiaty), pustka i brak nadziei stale tu są.

Czy ktoś mu pomoże?

Codzienność domu opieki: oczy pensjonariuszy wlepione w każdego, kto przychodzi z zewnątrz. Szuranie nogami po podłodze, bo nie ma ich jak podnieść. Puste ręce, które nie mają nic do zrobienia. I zupełny brak uśmiechów.

- Wujek potrzebuje pomocy przy ubieraniu się, myciu. Czy ktoś mu pomoże? - dopytuję panią, która oprowadza mnie po ośrodku. Ta najpierw długo milczy, potem kiwa głową. Ale widać, że nawet taka pomoc to w Dzięciołówce spory problem. Zprotokołu kontroli ośrodka, którą przeprowadził Podlaski Urząd Wojewódzki, wiem, że personelu jest tu bardzo niewiele. Mężczyznom pomaga pracownik gospodarczy, dostępny do godz. 16. Potem każdy musi radzić sobie sam.

Z protokołu kontroli: "Placówka nie spełnia standardów w zakresie warunków sanitarnych. Dla 37 mieszkańców zapewnia siedem sedesów oraz cztery wanny i dwa prysznice, przy czym w jednej łazience na parterze usytuowanie wanny i prysznica obok siebie uniemożliwia korzystanie z tych urządzeń więcej niż jednej osobie. (...) Zatrudnienie w placówce nie zapewnia ciągłości świadczenia usług opiekuńczych mieszkańcom przez całą dobę."

A jednak w Dzięciołówce miejsc brak. Może dlatego, że za miesiąc opieki trzeba zapłacić jedynie 900 zł.

- Pracowałam tam przez jakiś czas. Odeszłam. Nie chciałam nawet, żeby mi płacili - opowiada młoda kobieta. - Ja jestem przyzwyczajona do chorych, nie w tym problem. Ale żeby starszy człowiek między posiłkami nie dostał chleba, jak prosi?
Najgorzej, że nudno...

Dworaki-Staśki. Tylko trochę śmierdzi moczem, za to przy każdym pokoju jest łazienka, a półki na ubrania są większe niż w Dzięciołówce. I łóżka nie przypominają dziecięcych. Dom opieki bardziej kojarzy się z pensjonatem niż z zakładem pielęgnacyjnym.

- Jedzenie jest naprawdę dobre. Mamy catering, przywożą nam gorące dania z Białegostoku. Jak z obiadu zostaje zupa, to dajemy mężczyznom też na kolację, bo po co wylewać - przekonuje do domu opieki pielęgniarka.

- A jeżeli ktoś jest głodny między posiłkami, to coś dostanie? Może sobie wziąć jakąś kanapkę?

- Nie, nic takiego nie ma. Ale rodziny przyjeżdżają, to zawsze coś przywożą.
Ciekawe, bo przepisy nakazują udostępniać podopiecznym tzw. drobne posiłki. W czasie kontroli wszyscy zapewniają oczywiście, że takie posiłki są. W rzeczywistości - trzeba dopasować się do godzin głównych posiłków. Obiady wydawane są wyjątkowo wcześnie, 12.30-13.30. Kolacja najczęściej o 18, śniadanie o 8. Jesteś głodny pomiędzy? Cóż, nie jesteś u siebie, nie sięgniesz do lodówki po jogurt, wędlinę, owoc. Żyjesz pod czujną opieką...

- A co jest wujowi? - dopytuje pielęgniarka.
- Choroba Alzheimera, wczesna faza.
- Ile ma lat?
- 70.
- Ojej, taka młoda osoba...

Pokazuje nam kolejne pokoje. Nie puka, wchodzi śmiało. W jednym z nich na łóżku leży starsza pani i patrzy na nas zdumionymi oczami. Wchodzimy, oglądamy szafki z ubraniami, łazienkę, szafki nocne. Kobieta milczy.

- Da się żyć. Najgorzej, że nudno. Nie ma co robić - mówi spotkany na korytarzu pan Jan.
- To co pan robi całymi dniami?
- Jak to co? Śpię! Wysypiam się za całe życie. I palę. Czasem zejdę pooglądać telewizor, ale nie bardzo lubię siedzieć we wspólnej świetlicy. Więc śpię.

Intymność za plastikową zasłonką

Ostra Góra. Zaraz za drzwiami wejściowymi pokój z uchylonymi drzwiami. Trzech chorych mężczyzn. Nowe łóżka, zimna posadzka założona dywanikami, by było choć trochę cieplej. Ściany pokryte olejową farbą - bo to również dawna szkoła. Ten pokój na parterze jest wyjątkowy, bo przylega do niego łazienka. Ale o intymności nie ma co mówić.

Właśnie w tym pokoju może być niedługo wolne miejsce, a my szukamy przecież nowego miejsca zamieszkania dla wuja. Zwiedzamy więc pokój. Wchodzimy do niego przez... łazienkę. Ma bowiem dwa wyjścia, z tego jedno osłonięte tylko kolorową, plastikową zasłonką. Pielęgniarka wchodzi nie przejmując się tym, że ktoś może z tego przybytku korzystać.

- U nas jak ktoś prosi o chleb, to dostaje nie sam chleb, tylko kanapkę. Naprawdę, dbamy o naszych podopiecznych - podkreśla.

Żadnych kwiatów, ozdób, półeczek choćby w minimalnym stopniu przypominających te domowe. Łóżko i szafka przy nim - tu trzeba zmieścić całe życie.

Z protokołu kontroli: "Ustalono, że osoby mniej sprawne fizycznie pozbawione są możliwości korzystania ze swojej indywidualnej odzieży i bielizny osobistej, ubierani są w odzież i bieliznę pozostającą we wspólnym użytkowaniu, co narusza ich prawo do godności i intymności."

- Ale jedzenie mamy dobre - przekonuje oprowadzająca nas po placówce kobieta.
Kiedy wreszcie chcemy wyjść, okazuje się, że w drzwiach wejściowych nie ma klamki.

- Do nas łatwo jest wejść, ale wyjść już nie - śmieje się opiekunka. Na szczęście ma klucz. Na szczęście otwiera drzwi. Na podwórku ciągle jesień, przez chmury przebija się słońce. Nad domem opieki wisi przytłaczająca cisza.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna