Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ujawnił przekręt, teraz ma ogromne kłopoty

Helena Wysocka [email protected]
– Myślałem, że zawału dostanę, kiedy przeczytałem pismo z urzędu pracy – opowiada Jarosław Karpowicz. – Nie wiem, czy to urzędnicza bezmyślność, czy zemsta.
– Myślałem, że zawału dostanę, kiedy przeczytałem pismo z urzędu pracy – opowiada Jarosław Karpowicz. – Nie wiem, czy to urzędnicza bezmyślność, czy zemsta.
Po ośmiu latach dopatrzyli się, że coś jest nie tak - mówi zdenerwowany Jarosław Karpowicz z Suwałk.

Uważa, że urzędnicy chcą się na nim zemścić. - Za to, że ujawniłem przekręt - tłumaczy. - Bo jak inaczej można nazwać fakt, że pracownik urzędu pracy podpisuje za mnie dokumenty?

Karpowicz zapowiada, że poruszy niebo i ziemię, aby dojść sprawiedliwości.
- Nie będę bezczynnie patrzył, jak rujnują mi życie - mówi. - Nie zrobiłem nic złego, a wręcz przeciwnie. Jestem nękany za to, że chciałem być uczciwy. Bo to przecież ja przekonywałem urzędników i organy ścigania, że pieniądze mi się nie należą.

Wyjechał za ocean

Jarosław Karpowicz teraz mieszka w Suwałkach. Wcześniej przez kilkadziesiąt lat żył w powiecie sejneńskim. Tam też w 2002 roku zarejestrował się jako bezrobotny.

- Jestem elektrykiem - opowiada. - Działające w naszym rejonie firmy, które potrzebują takich fachowców można było wówczas zliczyć na palcach jednej ręki. Nie miałem szans na żadną robotę. A dom i troje dzieci trzeba było utrzymać. Dorywcze zlecenia i zasiłek nie wystarczały nawet na opłacenie rachunków. Nie mówiąc już o innych potrzebach.

Pojechał więc do Stanów Zjednoczonych. Przyznaje, że o wyprawie nie informował urzędu pracy, bo nie widział ku temu powodu.

- Sądziłem, że tuż po wyjeździe wypłata zasiłku zostanie automatycznie wstrzymana - dodaje. - Nie podpisywałem w urzędzie tzw. gotowości do pracy, więc nie było podstaw do przekazywania pieniędzy.
Zdziwił się kilka lat później, gdy wrócił do domu. Okazało się bowiem, że na jego bankowe konto zasiłek wpływał i to jak w zegarku, regularnie. Pieniędzmi dysponowała żona. Karpowicz poszedł do "pośredniaka", aby to wyjaśnić.

- Byłem zszokowany, bo nikt nie chciał ze mną rozmawiać - twierdzi mężczyzna. - Wyglądało na to, że urzędników nie interesuje, kto i dlaczego pobiera pieniądze. Wypłacili i koniec. Nie chciałem być zamieszany w to oszustwo. Uważam, że lepiej żyć biednie, ale uczciwie.

Zgłosił sprawę organom ścigania. Kilkumiesięczne śledztwo niewiele wyjaśniło. Prokuratura ustaliła tylko, że w jednym miesiącu gotowość do pracy za Karpowicza podpisał urzędnik. Nie pamiętał jednak, w jakich okolicznościach do tego doszło. Sugerował, że prawdopodobnie się pomylił. Kto podpisywał pozostałe listy, nie wiadomo.

Postępowanie zostało więc umorzone z uwagi na "niewykrycie sprawców".
Organy ścigania uznały, że żona naszego Czytelnika jest również bez winy. Wprawdzie doskonale wiedziała, że na małżeńskie konto wpływa zasiłek i - jak tłumaczy prokuratura - godziła się na pobieranie nienależnych pieniędzy, ale takie działanie nie zawiera znamion czynu zabronionego.
- Nie rozumiem, jak urzędnik, który podrobił mój podpis, mógł uniknąć kary - zastanawia się Karpowicz. - Próbowałem zaskarżyć tę decyzję, ale dowiedziałem się, że nie jestem stroną. A urząd pracy, jak tłumaczyła prokuratura, nie zgłaszał żadnych wniosków.

Decyzja o umorzeniu śledztwa uprawomocniła się w styczniu tego roku.

Urzędnicy się obudzili

Tymczasem kilka dni temu Karpowicz otrzymał z sejneńskiego urzędu informację, że ten wszczyna postępowanie w sprawie wypłaconego osiem lat temu zasiłku.

- Takie są przepisy - tłumaczy Lucyna Tomczyk, zastępca dyrektora Urzędu Pracy w Sejnach.
A te mówią, że nienależnie pobrane świadczenie trzeba zwrócić. Urząd ma prawo domagać się tego przez dziesięć lat. I to z odsetkami karnymi.

W tym przypadku nie ma wątpliwości, że Karpowiczowi nie należały się żadne pieniądze. Pozostaje tylko pytanie, dlaczego dopiero teraz urzędnicy się obudzili?

- Wcześniej nie wiedzieliśmy, że ten pan przebywał w USA i pobierał zasiłek - dodaje dyrektor. - Taką informację przekazała nam właśnie prokuratura.

Karpowicz uważa, że będzie płacił karę za swoją uczciwość.
- Wygląda na to, że doniosłem na siebie - denerwuje się. - Gdym siedział cicho, to wszystko byłoby w porządku. Jak to możliwe, nie wiem. Nie rozumiem jeszcze jednego, dlaczego mam zwracać pieniądze, skoro nie widziałem ich na oczy.

Dyrektor Tomczyk zastrzega, że prowadzone przez urząd postępowanie o niczym nie przesądza.
- Zobaczymy, jakie argumenty przedstawi ten pan, a później zapadnie decyzja, czy trzeba będzie zwrócić pieniądze, czy też nie - wyjaśnia urzędniczka.

Karpowicz pisze dwa pisma - wyjaśnienie do "pośredniaka" i skargę do Rzecznika Praw Obywatelskich.
- Czuję się nękany - tłumaczy. - Rozumiem, że składając doniesienie do prokuratury wsadziłem kij w mrowisko. Ale chcę być uczciwy i mam do tego prawo.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna