Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Uwaga na ten lokal! Koszmar zamiast biznesu

Ewelina Suchodolska
Chcieliśmy pracować w przyzwoitych warunkach. Za to płaciliśmy – tłumaczy Jarosław Ratomski, agent ubezpieczeniowy. – Ale wynajmująca lokal kobieta nie ma żadnych zasad.
Chcieliśmy pracować w przyzwoitych warunkach. Za to płaciliśmy – tłumaczy Jarosław Ratomski, agent ubezpieczeniowy. – Ale wynajmująca lokal kobieta nie ma żadnych zasad. Kreska
Wyremontowali lokal. Regularnie dokonywali płatności. - Horror rozpętała prośba o ciepło - wspomina Jarosław Ratomski.

Pomimo wielu ostrzeżeń ze strony znajomych w styczniu podpisaliśmy umowę o wynajęcie lokalu przy ul. Wojska Polskiego - opowiada Jarosław Ratomski, agent ubezpieczeniowy. - Umowa obowiązywała nas od 1 marca. Koszmar rozpoczął się dokładnie pół roku później.

Przez sześć miesięcy wszystko było w granicach przyzwoitości.

Prośba potraktowana jak napaść

Gdy temperatury na dworze zaczęły oscylować wokół 10 stopni, w lokalu zrobiło się zimno.

- W korytarzu spotkałem córkę właścicielki - opowiada pan Jarosław. - Poprosiłem kulturalnie o rozpalenie w piecu, bo w lokalu było zimno. Dowiedziałem się wówczas, że z powodu braku najemcy w sąsiednim pomieszczeniu, nie ma pieniędzy na opał. To było 17 października. No i się zaczęło...

Prośba o ogrzewanie rozpętała prawdziwe piekło.

Następnego dnia Jarosława i Krystynę Ratomskich odwiedziła w lokalu jego właścicielka. Jak twierdzą, kobieta poinformowała ich, że jeśli coś im nie pasuje, to mogą się po prostu wyprowadzić. W tym samym czasie z klatki schodowej do Ratomskich miały docierać krzyki córki wynajmującej, która twierdziła, że dzień wcześniej została przez lokatorów napadnięta.

Sytuacja skłoniła Ratomskich do złożenia pisemnego wypowiedzenia najmu lokalu. Zamierzali dobrowolnie opuścić pomieszczenie z dniem 30 listopada, gdyż czynsz mieli zapłacony z góry.

Niestety, od czasu tej decyzji codziennie dochodziło do kłótni i awantur. Jak twierdzą Ratomscy, właścicielka poniżała ich i wyzywała. Zamknęła nawet drzwi wejściowe do budynku na klucz, gdy w środku przebywali przedsiębiorcy wraz z klientami.

Pan Jarek nie wytrzymał. Poinformował o wszystkim policję.

21 października Ratomscy otrzymali list od właścicielki lokalu, w którym ta domagała się opuszczenia lokalu w trybie natychmiastowym tzn. do 27 października do godz. 17 (mimo ważnego okresu wypowiedzenia).

W odpowiedzi na takie zarządzenie Ratomscy pisemnie poprosili o zwrot zapłaconej gotówki. Pismo pozostało bez echa.

Bali się iść do własnej firmy

- 27 października siedziałem w lokalu z klientami - wspomina pan Jarek. - Właścicielka przyszła i już od progu zaczęła mnie wypędzać z lokalu twierdząc, że nie powinno mnie już tu być.

Do lokalu ponownie została wezwana policja. Ale tym razem to nie Ratomscy wezwali funkcjonariuszy. Zrobiła to właścicielka lokalu twierdząc, że pan Ratomski narusza jej mir domowy. Nawet policjanci nie byli w stanie wytłumaczyć kobiecie, że nie ma racji.

Chcieli wraz z żoną mieć w firmie o kilka stopni więcej, a w efekcie otrzymali esemesy z pogróżkami. Właścicielka lokalu nie ma zamiaru się tłumaczyć.

Sms-y z pogróżkami, wyzwiska, poniżanie. Tak wyglądały ostatnie dni wynajmu feralnego lokalu. - Nie spaliśmy nocami, czekając ze zdenerwowaniem na ranek - wspomina pani Krystyna. - Baliśmy się iść do własnej firmy. To było straszne.

W sobotę, 29 października z bezradności i bezsilności, Ratomscy znaleźli nowy lokal i szybko rozpoczęli wyprowadzkę. Większość rzeczy zdążyli przewieźć w weekend.

W lokalu przy Wojska Polskiego zostawili jeszcze kilka ważnych teczek z dokumentami, drobne kwoty pieniędzy, artykuły biurowe oraz... informację dla kolejnego najemcy, by ten dobrze się zastanowił, zanim lokal wynajmie.

Rzeczy i dokumenty na chodniku

- Właścicielka lokalu włamała się do niego niszcząc zamki i zwyczajnie nas okradła - twierdzi zdenerwowany pan Jarosław. - W poniedziałkowy wieczór, 31 października wracaliśmy z grobów. Jadąc ul. Wojska Polskiego dostrzegliśmy coś, w co do dziś trudno jest nam uwierzyć. Na chodniku, pod ścianą wynajmowanego przez nas biura, bez żadnego nadzoru leżały nasze rzeczy. Natychmiast wezwaliśmy policję. Przecież tam były dane osobowe klientów! Właścicielka lokalu przez okno, zza firanki, obserwowała bieg wydarzeń. Nie otworzyła drzwi nawet policjantom. Brak mi słów na tą kobietę.

- Tego dnia dyżurny rzeczywiście otrzymał informację o kradzieży z włamaniem do lokalu przy ul. Wojska Polskiego - informuje st. sierż. Ewa Jabłońska, oficer prasowy grajewskiej policji. - Obecnie prowadzone jest w tej sprawie postępowanie wyjaśniające. Policjanci sprawdzają, czy zaistniały czyn zawiera znamiona zgłoszonego przestępstwa.

- Nasz koszmar już się skończył - podsumowują swoje przeżycia Ratomscy. - Chcemy nagłośnić tę sprawę ku przestrodze innych grajewian. W naszym przypadku, wystarczyło poprosić o rozpalenie w piecu, by niebawem znaleźć swoje rzeczy na chodniku.

O wyjaśnienia związane z aferą poprosiliśmy właścicielkę wynajmowanego przez Ratomskich lokalu.

- A niech mi pani głowy nie zawraca - ucięła krótko kobieta, po czym szybko odłożyła słuchawkę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna