Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W legii beczałem jak dziecko

Andrzej Plęs [email protected]
Legia Cudzoziemska zapomni, że uciekłeś z kraju ojczystego przed wyrokiem, przed alimentami, przed samym sobą. Legia cię przygarnie, zmieni ci nazwisko, da ci mundur, broń, jeść, pić. I pośle na pustynię albo do dżungli.

Najchętniej przyjmują z państw byłego bloku wschodniego. Uważają, że jak ktoś odsłużył w polskiej, ukraińskiej, rosyjskiej armii, to i w legii sobie poradzi. Tomek odbębnił swoje dwa lata w polskiej zasadniczej. Śmierć ojca tąpnęła nim psychicznie, że sam przed sobą chciał uciec. Oprócz niego w domu była dwunastka rodzeństwa. O robotę nie było łatwo.

W 1997 roku spakował plecak i ruszył z Dębicy do Francji. Francja zachłysnęła się nową polską demokracją i dla rodaków Wałęsy otworzyła granice. Na chwilę tylko, ale Tomek zdążył się przemknąć bez wizy. Do krakowskiego konsulatu Republiki Francji poszedł po konkret - chcę do Legii Cudzoziemskiej. Od razu dali mu adres.

Non stop pranie mózgu

Trafił do Aubagne pod Marsylią, jak wszyscy kandydaci na legionistów. Wewnętrzny przepis mówił, że akceptuje się kandydatów do 40. roku życia, ale w praktyce - po przejściu wieku Chrystusowego nie było szans.

- Od razu zabierają paszport, dają zielone pagony i testują - opowiada Tomek. - Biegi, biegi, kilometry biegania z obciążeniem. Nie siła się liczy, ale wytrzymałość. Wytrzymujesz - zostajesz. Robią "pranie mózgu", cały czas te same pytania o rodzinę, znajomych, doświadczenia, pracę, przygody... Nie można się pomylić.

Sprawdzają, ile jesteś w stanie wytrzymać psychicznie w razie przesłuchania.
Na "pranie mózgów" między sobą mówili "gestapo". Tomka przesłuchiwał francuski oficer, potem okazało się, że to rodak z Krakowa, który zwiał przed stanem wojennym.

- W Aubagne obsługiwaliśmy takie "legionowe" miasteczko - opowiada Tomek. - Tam mieszkają tylko weterani legii. Jak ktoś nie może wrócić do swojego kraju, dostaje tam mieszkanie. Wielu jeździ tam na wózkach inwalidzkich...

Są samowystarczalni, mają nawet własne winnice i hodowle dzików. Spotkałem tam weterana z Sanoka. Miał ponad 70 lat. Odpowiadał za miejską bibliotekę.

Jestem Tomas Toto

Jak wytrzymasz bieganie i "gestapo", dostajesz czerwone pagony. To już niemal pewność, że poślą do jednostki w Castelais. Stąd już niedaleko do kontraktu. Bo na razie tylko sprawdzają.

W Castelais zaczyna się prawdziwe szkolenie. Znów bieganie, strzelanie, ćwiczenia wytrzymałościowe. I przede wszystkim - ćwiczenia w solidarności żołnierskiej.

W końcu podpisał kontrakt na 5 lat. Na mniej ani na więcej nie można. Przynajmniej nie ten pierwszy. Trafił do regimentu korsykańskiego, do jednostki zaopatrzeniowej i ochrony obiektów. Kazali mu sobie wybrać nowe nazwisko.

Nie musiał, ale chciał. Niektórych ścigało prawo, poszukiwali ich "przyjaciele" albo byłe lub aktualne żony. Legia dawała nową tożsamość, żeby ich chronić. Francuzi nie byli w stanie wymówić jego prawdziwego nazwiska. Brzmiało jakoś dit, jak francuski zaimek wskazujący. Jak się go przetłumaczy na polski, to wyjdzie Toto. Od tej pory w legii służył Tomas Toto.

Żar, robaki i rebelianci

Wszystkie jednostki Legii Cudzoziemskiej położone są na południu Francji. Stąd blisko do głównego terenu działań legii - do Afryki. Zasada w legii jest taka, że w ramach jednego kontraktu co najmniej dwa razy wysyłają na "misje zamorskie", ale nie dłużej niż dwa razy po 6 miesięcy.

- Najgorzej było chyba w Czadzie - wspomina Tomek. - Wojna domowa, robiło się za gorąco, likwidowano tam jednostkę legii. Przenosiliśmy ją do Dżibuti. Po drodze zaatakowały nas wojska rebeliantów. Mieliśmy stare famasy, beznadziejną broń. Wyszedłem bez szwanku, ale nigdy w życiu tak się nie bałem. Wielu kolegów nie miało takiego szczęścia...

Bezpieczniej było w Gujanie Francuskiej. Tu wysyłano go dwa razy. Francja musiała ochraniać rozmieszczone w swojej byłej kolonii karnej rakiety strategiczne. Legia pilnowała, żeby miejscowi nie szwendali się po tajnych obiektach obrony francuskiej. Jak wyglądała taka warta?

- To nie dwie godziny zmiany, ale wymarsz w dżunglę na kilka dni - podkreśla z naciskiem. Miejscowi starali się nie ruszać legii. Dość mieli użerania się między sobą. Ale jak była okazja, to i okupantom przyłożyli. Bo człowiek w obcym mundurze był okupantem. I nie miało znaczenia, czy to Francuz, Rumun, Polak czy Rosjanin.

Tomasz opowiada: - W jednym domku w miasteczku rebelianci dopadli dwóch naszych. Dosłownie naszych, bo jeden był z Inowrocławia, drugi też Polak. Ściany zbryzgane krwią, pomieszczenie zdemolowane i dwa materace całe we krwi. Różne rzeczy wcześniej widziałem, ale wtedy beczałem jak dziecko. Rozsiekali ich i nawet nie dali wstać z materacy. Potem, dla zatarcia śladów, podpalili.

"Musisz być ciałem i duszą z kolegami" - zawsze o tym pamiętali. Ruszyli szukać sprawców. Dyskretnie rozpytywali miejscowych, aż dopadli winnych. Tomasz nie chce mówić, co było dalej...

Jeden strzał, koniec przygody

Odpukał swoje pięć lat kontraktu i uznał, że to było życie dla niego. Podpisał drugi, na kolejne pięć lat. O powrocie do kraju nie myślał. Nie było po co wracać, a po 10 latach w legii mógłby się starać o obywatelstwo francuskie.

Na urlop pojechał do Marsylii. Tu legioniści mieli ośrodek dla tych, którzy nie mogli albo nie chcieli wrócić do swoich domów. On nie mógł, bo wtedy polski kodeks karny surowo traktował żołnierzy, którzy wstąpili do obcych wojsk. Zresztą i tak legia nie oddawała paszportów do końca kontraktu. Z Marsylii pojechał do Nicei, do kolegów.

- W knajpie doszło do incydentu, zginął człowiek - Tomek wspomina o tym z wyraźną niechęcią. - Dostałem osiem lat za współudział w zabójstwie i nieudzielenie pomocy. I dożywotni zakaz wjazdu na teren Francji.

Tego najbardziej żałuje. Legia automatycznie rozwiązała z nim kontrakt. Mogą darować wszystkie grzechy przeszłości sprzed "epoki legionowej", ale podczas służby nie tolerują łamania prawa.

Wyszedł po czterech latach i natychmiast deportowano go do Polski. Koniec przygody, koniec kariery, koniec z kumplami z legii. Ze Staszkiem z Leżajska, ze Szkotem Brianem, z Jugolem Milko.

Nie wejdzie już do polskiej knajpy w "Starym Porcie" w Marsylii, gdzie zbierają się legioniści. Ze wszystkim koniec. Za dziesięć lat będzie mógł pisać do prezydenta Francji o cofnięcie zakazu wjazdu do Francji. Pisał już do Chiraca, ale dostał odmowę. Nawet o świadczenia emerytalne ze służby w Legii nie może się starać, bo nikt mu tam nie wystawi dokumentu na jego nazwisko. Tam był tylko "Toto".

Nie tylko kumpli zostawił. We Francji ma córkę. Czasem matka przywozi ją do Belgii, żeby mogła się zobaczyć z ojcem. Na co dzień musi wystarczyć przypięte do ściany zdjęcie ślicznej ośmiolatki.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna