Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W powietrzu zbudowano największa białostocką formację

Barbara Kociakowska
W chwilę po wyskoczeniu z samolotu
W chwilę po wyskoczeniu z samolotu P. Niemczynowicz
Swój pierwszy skok na spadochronie zawsze się będzie pamiętać - mówią skoczkowie z wieloletnim doświadczeniem. Kilka osób ten niezapomniany moment przeżyło w minionym tygodniu. Przez cały ostatni tydzień na białostockim lotnisku Krywlany trwało "wielkie skakanie". Do Białegostoku zjechali entuzjaści skoków z różnych miast, obok nich swoich sił próbowali też zupełni nowicjusze. W sobotę został ustanowiony nowy nieoficjalny rekord Białegostoku w relativie - tj. budowaniu formacji w powietrzu.

Przez tydzień na białostockim lotnisku Krywlany biwakowali skoczkowie m.in.: z Elbląga, Olsztyna, Piotrkowa Trybunalskiego, Łodzi, Warszawy.
- Ten zlot entuzjastów spadochroniarstwa jest naszą odpowiedzią na powstawanie tzw. stref komercyjnych, których w Polsce jest coraz więcej - mówi Sławomir Sieńczyk, instruktor skoków spadochronowych w Aeroklubie Białostockim oraz prezes klubu spadochronowego PARA-FAN. - Zależy nam na tym, by stworzyć kameralne warunki skakania. Ci ludzie mogli przyjechać tu z rodzinami: z żonami, z dziećmi.
Tu w przeciwieństwie do tzw. stref komercyjnych, gdzie chodzi przede wszystkim o zyski, można było skakać spokojnie, bez pośpiechu. Dodatkową atrakcją były skoki nocne - przy blasku księżyca.
W zgrupowaniu uczestniczyło dwudziestu dziewięciu entuzjastów skoków spadochronowych. Skakali również z nimi uczniowie z Białegostoku oraz nowowyszkolone osoby, które oddały swoje pierwsze skoki w życiu.
Spadanie jak we śnie
Do takich osób należał Piotr Rozwadowski z Mławy, który przyjechał tu skakać razem ze swoim ojcem.
- Zależało nam na tym, by zostać solidnie przygotowanymi do skoków - opowiada. - Nie chcieliśmy, by odbyło się w sposób weekendowy. Właśnie takie skoki oferuje Warszawa. Przyjeżdża się w piątek, a w niedzielę już można skakać. Wszystko odbywa się bardzo szybko. Tutaj jest inaczej, duży nacisk kładzie się na bezpieczeństwo - no i bardzo dobrze.
Jak mówi, tzw. zasady bezpieczeństwa trzeba powtarzać do znudzenia - po kilkadziesiąt razy. Po prostu trzeba mieć pewność, że w sytuacji awaryjnej człowiek zadziała jak automat, mechanicznie. Same skoki są przeżyciem fantastycznym.
- Najtrudniejszy nie jest wcale lot, ale moment podejścia do otwartych drzwi w samolocie - opowiada. - Patrzymy na ziemię, widzimy ogromną wysokość. Samolotem rzuca, nic nie słychać, bo jest ogromny hałas. Kiedy już się wyskoczy człowiek czuje się jak we śnie. Pierwsze sekundy można porównać nawet do koszmaru sennego. To tak jakby się spadało z jakiejś wysokości i nie można się było zatrzymać. Człowiek przyspiesza, przyspiesza, przyspiesza ...
To właśnie te pierwsze 4-5 sekund, chwilę bezwładnego opadania wspomina najgorzej. Później spadochron się otwiera i jak mówi ma się wrażenie, że zawisło się w powietrzu.
- Stoimy nieruchomo nad kulą ziemską i nie możemy ani opaść w dół, ani podnieść się do góry - opowiada.
Lot Piotra z wysokości 1200 metrów trwał około 4 minut. Jednak mówi, że w powietrzu każda sekunda trwała trzy razy dłużej.
Sposób na życie
Ireneusz Iwko, instruktor spadochronowy ze stowarzyszenia "Formacja" skacze od dwudziestu pięciu lat. Na zlot przyjechał razem z dziećmi.
- Tak się fajnie złożyło, że udało mi się wykonać skok dokładnie tego samego dnia, kiedy minęło 25 lat od pierwszego skoku - mówi.
Który to już skok w jego życiu dokładnie nie pamięta, ale na pewno wykonał ich ponad 2300.
- Skakanie jest dla mnie w pewnym sensie sposobem na życie - mówi. - Na to, by w życiu było ciekawie i interesująco. Jak ktoś widzi skoki z bliska i jak sam wyskoczy z samolotu - dopiero wówczas może zobaczyć i poczuć czym naprawdę jest życie.
Jak mówi, na początku skakanie na pewno nieodłącznie związane jest ze stresem. Tej nutki strachu człowiek tak do końca nigdy się nie pozbywa. Nieważne czy wykonał jeden skok, dwa czy tysiąc. To jest całkiem normalne. Gdyby ktoś wcale nie bał się skakać, to dopiero wówczas byłby osobą podejrzaną, stanowiącą zagrożenie dla siebie i dla innych.
- Takie osoby staramy się eliminować - mówi. - Jednak szczerze mówiąc, to nie spotkałem jeszcze kogoś takiego.
Jak opowiada - na podstawie wielu lat doświadczeń oraz rozmów z innymi skoczkami można stwierdzić, że największe obawy i strach nie towarzyszą pierwszemu skokowi. Na ten skok ludzie długo przygotowują się psychicznie. Kryzys przychodzi przy 3-4 skoku. Potem jest już tylko łatwiej.
Strach równy przyjemności
Piotr Rozwadowski oddał swój pierwszy skok i zapowiada, że nie skończy się to na tym jednym skoku, czy na trzech jak przewiduje kurs. Jest pełen podziwu dla swego ojca, który również skakał po raz pierwszy. Jak mówi, przeszedł on samego siebie, bo choć fizycznie jest bardzo sprawny, to wiadomo, że w tym wieku jest o wiele trudniej przełamać się, przezwyciężyć strach.
- Na pewno razem z ojcem będziemy to kontynuować - zapowiada. - Z tym, że będzie to około 4-5 skoków w sezonie, nie więcej. Dla mnie jest to tak silna dawka emocji, że jeden skok na dwa dni spokojnie wystarczy. Częściej bym nie chciał skakać. Podobno po około dwudziestu skokach nabiera się tzw. obycia. Nie czuje się takiego strachu. A dla kursantów strach jest na równi z przyjemnością.
- W skakaniu wszystko jest piękne - zapewnia Ireneusz Iwko. - To jak się wyskoczy, jak się leci, ląduje. I fajne jest to, że jesteśmy jedną wielką grupą przyjaciół, którzy mają taką samą pasję. Znamy się, lubimy i bawimy się razem.
Kiedyś skoczkowie mogli skakać częściej. Teraz ilość skoków oddanych w sezonie zależy od stanu finansów. Skok wykonywany z wysokości 3 tys. metrów kosztuje około 31 zł, ale jeśli dziennie wykona się ich pięć to już można to odczuć.
- To właśnie finanse wyznaczają nam limit skoków - mówi Ireneusz Iwko. - Ale po to się pracuje, by na coś wydawać pieniądze. Można wydawać je na skoki.
Otwarci dla innych
- Przyjęliśmy trochę inną zasadę niż w innych aeroklubach w Polsce, chcemy być otwarci dla skoczków z innych klubów - mówi Cezary Subieta, instruktor spadochronowy z białostockiego aeroklubu.
Takie zgrupowanie to nie tylko możliwość wymiany doświadczeń między skoczkami i instruktorami. To także, a może przede wszystkim, możliwość "większego poskakania". W ostatnich latach na skoki przychodzi mniej osób. Nieraz jest więc ciężko zebrać komplet na wylot, a jak jest tylu entuzjastów skoków w jednym miejscu, wszystko idzie o wiele sprawniej.
Podczas zgrupowania wykorzystując "siły przyjezdnych" udało się ustanowić nowy rekord Białegostoku w relativie - budowaniu formacji w powietrzu. Dotychczas nieoficjalny rekord miasta wynosił sześć osób. Tym razem formację stworzyło aż dziewięć osób.
Skoczyć z pilotem
Do białostockiego aeroklubu poskakać przychodzą ludzie w różnym wieku - od szesnastu do 40-50 lat, choć zdarzają się i starsi. Szeroki jest również przekrój społeczny. Wśród skaczących są studenci, uczniowie, bankierzy, prawnicy. Około jedną czwartą stanowią kobiety.
W ostatnich latach w Polsce coraz większą popularność zyskują skoki tandemowe. Są to skoki podwójne, wykonywane z instruktorem. Mogą one stanowić alternatywę dla osób, które same nie mają odwagi skoczyć lub szkoda im czasu na niezbędne przeszkolenie. W skokach tandemowych za całość lotu odpowiedzialny jest instruktor. Pasażer jest jedynie instruowany jak ma się zachować w samolocie, co będzie się w nim działo po kolei. Zajmuje to około 30 minut. Taki skok można również sfilmować.
W kraju wykonuje się bardzo wiele skoków tandemowych. W Białymstoku z takiej oferty skorzystały dwie osoby. Jedną z nich była dziewczyna obchodząca swoje czternaste urodziny.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna