Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W szpitalu rzucił się na niego wariat. I wydłubał mu oko

Tomasz Kubaszewski
Lewego oka Jerzego Butanowicza białostockim lekarzom nie udało się uratować. To i tak cud, że cokolwiek widzi na drugie. - Przed wizytą w szpitalu psychiatrycznym ze wzrokiem nie miałem żadnym problemów - zastrzega suwalczanin.
Lewego oka Jerzego Butanowicza białostockim lekarzom nie udało się uratować. To i tak cud, że cokolwiek widzi na drugie. - Przed wizytą w szpitalu psychiatrycznym ze wzrokiem nie miałem żadnym problemów - zastrzega suwalczanin. T. Kubaszewski
W suwalskim szpitalu Jerzy Butanowicz spędził raptem parę godzin. I stracił jedno oko, a na drugie widzi słabo. Zaatakował go inny pacjent. Powołana przez szpital komisja uznała, że wszystko działo się zgodnie z procedurami. Sprawą zajęła się prokuratura.

Choć od tego zdarzenia minie wkrótce pół roku, Jerzy Butanowicz, 60-letni suwalczanin, wciąż nie potrafi powstrzymać emocji. Trudno się zresztą dziwić, skoro jeszcze niedawno był zdrowy, a dzisiaj jest kaleką. - To właściwie cud, że w ogóle nie oślepłem - mówi.

Ma jednak wiele wątpliwości, czy za to, co się stało, ktokolwiek odpowie.

- Napastnik okaże się pewnie niepoczytalny, a szpital kryształowy - dzieli się swoimi obawami.

Wyrwał MU gałkę oczną

To był grudzień ubiegłego roku. Butanowicz miał depresję, po śmierci żony.

- Nic poważnego - mówi. - Szybko bym pewnie z tego wyszedł.

Trafił jednak na salę obserwacyjną jednego z oddziałów Szpitala Psychiatrycznego w Suwałkach. Było tam jeszcze dwóch innych pacjentów. Sala jest przeszklona. Za szybą dyżuruje szpitalny personel.

- Jak kładłem się na łóżko, zwróciłem uwagę na młodego mężczyznę, który siedział na podłodze - opowiada Butanowicz. - Wydawał się jakiś dziwny. Nie przyszło mi jednak do głowy, że w szpitalu może mnie coś złego spotkać.

Butanowicz położył się na łóżku i szybko zasnął. Nagle... obudził go potworny ból. Ktoś wbił się palcami w jego oczy.

- Nie wiedziałem, co się dzieje - opowiada. - Przez chwilę przeszło mi przez głowę, że może to jakiś koszmarny sen.

Chwilę potem nie miał już żadnych wątpliwości, iż wszystko to dzieje się naprawdę. Szpitalni pracownicy odciągnęli napastnika. Atak trwał w sumie najwyżej kilkadziesiąt sekund. Ale spustoszenia okazały się potworne.

- Przestałem widzieć - kwituje suwalczanin.

Niemal natychmiast przewieziono go do białostockiej kliniki okulistycznej. Lekarzom udało się jednak uratować tylko jedno oko. Druga gałka znajdowała się całkowicie na zewnątrz. Z powrotem włożyć się jej nie dało.

- Szczęście w nieszczęściu, że jakiś czas temu zmieniłem fach i przestałem być taksówkarzem - mówi Butanowicz. - Bo teraz tego zawodu już bym nie mógł wykonywać.

Obecnie mężczyzna zatrudniony jest w firmie ochroniarskiej.

Czemu położyli go z wariatem?

O całym zdarzeniu suwalski szpital poinformował policję dopiero po kilku dniach. Dlaczego, nie wiadomo.

- Ja wybrałem się na policję zaraz po powrocie z białostockiej kliniki - opowiada Jerzy Butanowicz. - Okazało się, że suwalski szpital złożył swoje doniesienie dopiero dzień wcześniej. Mogłem się z nim zapoznać. Oni opisali jakby zupełnie inne zdarzenie. Sprowadzało się to do tego, że pacjenci się szarpali i jeden został poszkodowany. A przecież ktoś na mnie napadł. Odniosłem wrażenie, że szpital chce tę sprawę zamieść pod dywan.
Prokuratura wszczęła śledztwo.

- Badamy wszystkie okoliczności tego zdarzenia - mówi rzecznik prasowy tej instytucji - Ryszard Tomkiewicz. - Powołaliśmy biegłego, który ocenić ma poczytalność napastnika. Analizujemy też, dlaczego taką osobę położono w jednej sali z innymi. Nie pomijamy więc wątku odpowiedzialności szpitala za to, co się stało

Po kilku miesiącach śledztwa zbyt wiele ustalić się jednak nie dało. Nikt nie usłyszał zarzutów, nie wiadomo, ile to postępowanie jeszcze potrwa.

Jerzy Butanowicz nie ma wątpliwości, że jeżeli człowiek kładzie się do szpitala zdrowy fizycznie, a wychodzi z niego jako kaleka, to placówka od odpowiedzialności wymigać się nie może.

- Dlaczego położyli mnie w jednej sali z prawdziwym wariatem? - pyta. - Przecież lekarze każdego pacjenta badają. Nie zauważyli, że ten człowiek może być niebezpieczny? Jak nie zauważyli, to z czego to wynikało? Z braku kompetencji? Z pobieżnego badania? To przecież nie są żarty. Ja w tym szpitalu straciłem wzrok!

Napastnik to niespełna 30-letni mieszkaniec Olecka. Wcześniej studiował w Gdańsku, ale niespecjalnie mu tam poszło. Do tej pory psychiatrycznie miał się nie leczyć.

Zgodnie z procedurami

Szpital powołał własną komisję do wyjaśnienia tzw. zdarzenia niepożądanego. Przedstawiciele tego gremium, jak wyjaśnia Urszula Arter z nadzorującego suwalską placówkę Urzędu Marszałkowskiego w Białymstoku, niczego niewłaściwego nie stwierdzili. Wszelkie procedury miały zostać zachowane.

Zarówno napastnik, jak i jego ofiara, znaleźli się w trzyosobowej sali obserwacyjnej. Innych podobnych sal w suwalskim szpitalu nie ma. Bezpieczeństwo pacjentom gwarantować ma to, że za szybą bez przerwy ktoś powinien dyżurować. Tylko czy taki ktoś zdąży zareagować, kiedy jeden pacjent rzuci się na drugiego pacjenta? W przypadku Butanowicza reakcja okazała się spóźniona.

Szpital tłumaczy, że nic wcześniej nie wskazywało, iż pacjent może być agresywny. I tyle ma do powiedzenia.

- W tej sprawie toczy się prokuratorskie śledztwo i więcej ujawnić nie możemy - zastrzega Urszula Arter.
oceniają ryzyko

Dr Beata Galińska-Skok, Wojewódzki Konsultant w Dziedzinie Psychiatrii, o całej sprawie dowiedziała się od dziennikarzy Nowin Suwalskich, które opisały przypadek Butanowicza pod koniec kwietnia. - Przy przyjęciu pacjenta przeprowadza się badanie, w trakcie którego ocenia się między innymi ryzyko wystąpienia zachowań bezpośrednio zagrażających życiu lub zdrowiu innych osób - mówi o procedurach obowiązujących w szpitalach psychiatrycznych. - Jeżeli takie ryzyko występuje, pacjent kierowany jest na salę obserwacyjną, gdzie przebywa pod nadzorem personelu.

Takiej osobie można podawać środki farmakologiczne, oddziaływać na nią tera-peutycznie, a w ostateczności - np. przywiązać do łóżka, czy założyć tzw. kaftan bezpieczeństwa. W przypadku mieszkańca Olecka nic takiego nie miało miejsca.
- Może zdarzyć się, że zachowania agresywne pojawią się nawet u osoby, u której takiego ryzyka nie można było stwierdzić podczas przyjmowania do szpitala - dodaje dr Galińska-Skok.

W szpitalach psychiatrycznych w naszym regionie wszystkie sale obserwacyjne, a więc te, gdzie trafiają świeżo przyjęci pacjenci są wieloosobowe. Izolatek nikt nie przewidział.

Może zaatakować ponownie?

Mężczyzna, który okaleczył suwalczanina spędził w suwalskim szpitalu psychiatrycznym cztery miesiące. W połowie kwietnia został wypuszczony. Co się z nim teraz dzieje, nie wiadomo.

- Jeżeli mnie zaatakował bez żadnego powodu, to równie dobrze może to zrobić także w stosunku do kogoś innego - zauważa Jerzy Butanowicz.

Prokurator Tomkiewicz zastrzega, że decyzje o izolacji pacjenta ze społeczeństwa należą nie do prokuratury, lecz psychiatrów. Trzeba więc mieć nadzieję, iż lekarze wiedzą, co robią.
Było nawet zabójstwo.

Do przejawów agresji w polskich szpitalach psychiatrycznych dochodzi stosunkowo często. Najgłośniejsze w ostatnich latach wypadki miały miejsce w Wejherowie oraz w Świeciu. W tej pierwszej placówce 68-letni pacjent zaatakował ratownika i dosyć mocno go pobił. W Świeciu natomiast 23-letni mężczyzna pobił na śmierć innego pacjenta - 57-latka. Próbował też udusić pielęgniarkę, ale został odciągnięty.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna