Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W UB przypadkowo spotkał Niechodę

W. Falkowski
Rok 1948. Wiesław Falkowski przed domem przy ul. Mickiewicza 111 w obowiązującej wówczas czapce szkolnej. Podczas przebywania w siedzibie Urzędu Bezpieczeństwa spotkał się z Józefem Niechodą, młynarzem z Bociek zakatowanym przez ubeków. Szczątki Niechody ekshumowano w ubiegłym roku
Rok 1948. Wiesław Falkowski przed domem przy ul. Mickiewicza 111 w obowiązującej wówczas czapce szkolnej. Podczas przebywania w siedzibie Urzędu Bezpieczeństwa spotkał się z Józefem Niechodą, młynarzem z Bociek zakatowanym przez ubeków. Szczątki Niechody ekshumowano w ubiegłym roku Archiwum
Wobec aresztowanych stosowano różne metody: przesłuchiwano w nocy, miażdżono palce, bito trzonkiem łopaty.

W latach 1945-1957 w klasztorze pokarmelickim mieścił się Powiatowy Urząd Bezpieczeństwa, w którym zakatowano wielu mieszkańców ówczesnego powiatu bielskiego - najlepszych synów ziemi bielskiej.

A dla mnie osobiście minęło kilkadziesiąt lat, kiedy to zostałem więźniem i miałem „szczęście” spotkać się z młynarzem z Bociek - Józefem Niechodą - kilka dni przed jego śmiercią. Zmaltretowany, skatowany przez bielskich ubowców opowiadał mi o strasznych przeżyciach, jakie go wtedy spotkały.

Jest rok 1949. Uczęszczałem właśnie do Gimnazjum i Liceum im. T. Kościuszki w Bielsku Podlaskim. W szkole odbywały się jeszcze lekcje religii prowadzone przez ks. Wacława Łosowskiego i księdza prawosławnego Konstantego Bajkę, ale stosunek UB do księży katolickich był szczególnie agresywny. Głównie do tych, którzy wygłaszali „polityczne” kazania, a tym samym mieli negatywny wpływ na młodzież.

Prowadzenie agitacji politycznych zarzucano ks. Wacławowi, który jakoby na lekcjach religii „przestrzegał młodzież, aby nie wstępowała do organizacji, która kieruje się teorią marksistowską”.

W jednym z meldunków, jaki wpłynął do bielskiego Urzędu Bezpieczeństwa, napisanym przez ucznia zwerbowanego do współpracy, czytamy: „Ks. Łosowski podczas organizacji choinki szkolnej namawiał młodzież, aby uroczystości odbyły się bez „Dziada Mroza”, a więc nie według metod sowieckich.”

W okresie działalności ks. Wacława członkowie Związku Młodzieży Polskiej otrzymali dość „oryginalne” prezenty w paczkach, przygotowywanych pod choinkę - śledź obdarty, a pod głową zawiązany czerwony krawat itp. Nic dziwnego, że wówczas wobec księdza zaczęto stosować wiele represji, m.in. zwolnienie go z nauczania religii w szkole.

Również harcerstwo, które w powiecie bielskim miało być całkowicie opanowane przez „kler” budziło duży niepokój władzy. Do „walki” z najaktywniejszymi członkami ZHP zwerbowano kilku harcerzy z drużyn liceum. Starano się zwerbować do współpracy komendanta hufca Szczepana Czarniawskiego, a kiedy ten odmówił, 1 lutego 1949 roku z liceum zostało „wyprowadzone” harcerstwo.

Powstał Związek Młodzieży Polskiej, a wraz z reformą szkolną rozpoczął się okres zmierzający do wychowania młodzieży w nowym, socjalistycznym duchu. Ta nowa organizacja młodzieżowa, przed którą „drżały” nogi niejednego pedagoga, starała się za wszelką cenę usunąć ze szkoły tych, którzy nie akceptowali jej poczynań.

Do niechlubnej historii szkoły wpisały się lata 1948-1950, kiedy około 15 uczniów, wielu ministrantów, aktywnych harcerzy, dobrych sportowców i świetnych organizatorów różnych szkolnych imprez zostało usuniętych z liceum za „wrogą robotę, fanatyzm religijny i wrogi stosunek do ZSRR”.

Już wcześniej relegowano Janusza Welento, późniejszego profesora habilitowanego, rektora Akademii Rolniczej w Lublinie. Ale, aby znaleźć jakiegoś „haka” na działalność ks. Łosowskiego, postanowiono przesłuchać jego uczniów.

Dwa dni przed Wigilią 1949 kilku funkcjonariuszy „odwiedziło” mnie w domu, gdzie mieszkałem wraz z rodzicami około 300 m od urzędu. Szukali jakoby powielacza, przeglądali mój zeszyt do religii, szukając w nim chociaż drobnej wzmianki z wypowiedzi księdza, która dałaby im podstawę do zastosowania przeciw niemu represji. Przy tym kazali mi się stawić w Urzędzie Bezpieczeństwa w Wigilię na godzinę 8. Z duszą na ramieniu przekraczałem mury UB. Tutaj spotkałem się na krótko z również wezwanymi kilkoma kolegami i koleżankami ze szkoły.

Przez cały dzień przesłuchiwali - każdego oddzielnie. Ciągle straszyli nas, że jeśli nie powiemy „prawdy” o księdzu Wacławie zostaniemy na dłużej w areszcie, a potem kto wie, co z nami będzie. Nie zdołali jednak z nas wyciągnąć żadnych informacji. Cały dzień aż do godziny 21 byliśmy ich „gośćmi”.

Przebywałem samotnie w jednej z cel, do której wrzucono jak worek kartofli jakiegoś aresztanta. Mocno spuchnięty na twarzy, półprzytomny i bez przerwy coś mamrotał zakrwawionymi ustami. Docierały do mnie pojedyncze słowa. Był mieszkańcem Bociek, młynarzem i tam zostawił żonę z dziećmi. Podrzucono mu pistolet i dlatego został aresztowany. Był bez przerwy katowany.

Wobec aresztowanych stosowano różne metody śledcze: przesłuchiwanie pojedynczo w nocy, siedzenie na skraju krzesła przez wiele godzin z ostrym światłem skierowanym w oczy, miażdżenie palców drzwiami i oczywiście bicie gdzie popadło trzonkiem łopaty, kolbą karabinu. Takie metody stosowano przeciw aresztowanemu, który, jak potem mi powiedział, nosił nazwisko Niechoda.

Wkrótce zabrano mnie do innej celi, a co się z nim stało, już się nie dowiedziałem, aż do chwili, gdy ukazał się artykuł o nim w „Nowinach Podlaskich”. Został ów człowiek zakatowany i zmarł w nocy z 28 na 29 grudnia 1949 roku.

Wielu więźniów, którzy przebywali w bielskim Urzędzie Bezpieczeństwa często wspominało, że na miejscu byli rozstrzeliwani i chowani na dziedzińcu. Nieraz podczas różnych robót ziemnych odnajdowano kości ludzkie. Oprawcy Józefa Niechody za stosowanie w śledztwie niedozwolonych metod byli potem rozliczani. Ale kary, jakie otrzymali łącznie z wydaleniem z pracy były niewspółmiernie niskie do metod przez nich stosowanych, do tortur i zabójstw.

Przetrzymany w areszcie do późnych godzin wieczornych z kilkoma „mieszkańcami” w celi spożyłem jeszcze kolację wigilijną. Jakiś „uprzejmy” strażnik dostarczył nam opłatek i trochę wędzonego dorsza. Późno wieczorem zostałem zwolniony do domu, gdzie miałem szczęście uczestniczyć jeszcze w rodzinnej Wigilii i cieszyć się z Narodzenia Dzieciątka Jezus.

I chociaż szykany wobec księdza Wacława Łosowskiego trwały jeszcze długo, nie zaznał on większych przykrości. Gdy religia ze szkoły została wycofana, jej lekcje odbywały się w kościele pokarmelickim podczas płomiennych kazań i nauk naszego drogiego Nauczyciela.

A wspomnienie o księdzu Łosowskim, który prawie przez 20 lat był rektorem szkolnego kościoła na zawsze pozostanie w pamięci jego wychowanków. Oni to w 80. rocznicę powstania gimnazjum i liceum im. T. Kościuszki podczas VII Zjazdu Wychowawców i Wychowanków, ufundowali swojemu nauczycielowi pamiątkową tablicę umieszczoną w kościele Matki Bożej z Góry Karmel. A na cmentarzu, na którym leżą szczątki wspaniałego wychowawcy, w miejscu starego pomnika stanął nowy.

Teraz w klasztorze pokarmelickim, gdzie niegdyś mieścił się Powiatowy Urząd Bezpieczeństwa Publicznego jest gwarno. Odbywają się różnego rodzaju spotkania młodzieży i dorosłych, występy zespołów artystycznych i opłatek.

Śpiewane kolędy i pastorałki przenikają mury klasztoru, jakby chciały zagłuszyć bluźnierstwa, jakie przy wtórze uderzeń aparatczyków ubeckich padały tu niegdyś pod adresem religii, chrześcijaństwa i Polaków.

Przeczytak też historię Józefa Niechody

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna