Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

<B>Wielkie żarcie w Siemiatyczach</B>

Anna Mierzyńska [email protected]
Zbigniew Radomski stracił już zaufanie, którym obdarzyli go mieszkańcy Siemiatycz podczas ostatnich wyborów samorządowych. Mieli nadzieję, że gdy on zostanie burmistrzem, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, do Siemiatycz wrócą lepsze czasy. Bo w tym mieście polską 'komunę" wspomina się raczej z rozrzewnieniem niż z niechęcią. A jej symbolem dla wielu siemiatyczan jest właśnie Zbigniew Radomski.

- Gdy w latach 70_tych Radomski był naczelnikiem, Siemiatycze wyróżniały się dużą aktywnością. Zdobywały nagrody w konkursie o tytuł Mistrza Gospodarności, startowały w telewizyjnym Banku Miast. Wybudowano zalew, powstało muzeum - wymienia były już mieszkaniec Siemiatycz (dziś żyje za granicą). - A w latach 90_tych to właśnie Radomski, jako dyrektor siemiatyckiego PKS, wpadł na pomysł, by uruchomić stałą linię autobusową Siemiatycze - Bruksela.
Nic więc dziwnego, że w wyborach 2002 r. mieszkańcy poparli Radomskiego. Szybko się jednak okazało, że były naczelnik nie będzie lekiem na całe zło.
- Wybór burmistrza był spowodowany nostalgicznymi wspomnieniami z przeszłości - mówił kilka miesięcy po wyborach Witold Pietrzykowski z siemiatyckiego Forum Prawicy. - Ale dzisiaj widać, że doświadczenie wyniesione z PRL_u nie skutkuje dla rozwoju miasta. Obecne rządy w mieście oceniam negatywnie, więcej w tym propagandy niż konkretnych działań.
Jakie doświadczenie z PRL_u wyniósł Zbigniew Radomski? Ogromne - był przecież wtedy naczelnikiem miasta. Nie miał jednak najwyższych notowań w Urzędzie Wojewódzkim w Białymstoku, a podczas kontroli nie pomogło mu nawet członkostwo w PZPR. W 1976 r. specjalna komisja wykryła u niego wiele nieprawidłowości, głównie z zakresu gospodarowania finansami. Radomski wydał bowiem ogromne pieniądze na przygotowanie telewizyjnego teleturnieju Bank Miast, podczas którego Siemiatycze walczyły z Człuchowem. Podlaskie miasto wygrało, ale jakim kosztem?
Naczelnik działał szybko
Wszyscy, którzy pamiętają lata 70_te, doskonale wiedzą, że w tamtym okresie, gdy do miasta przyjeżdżali towarzysze albo ekipa telewizyjna, wszystko musiało wyglądać pięknie. Zakazane były odrapane ściany, zdeptany trawnik czy smutne twarze mieszkańców. A w Siemiatyczach przed teleturniejem nie było nawet muzeum! I harcerze nie mieli harcówki z prawdziwego zdarzenia... Coś trzeba było zrobić.
Naczelnik miasta Zbigniew Radomski działał szybko - po kilku miesiącach miasto kwitło, wszyscy organizatorzy teleturnieju kochali Siemiatycze, a harcerze mieli zbiórki w prawdziwym wiatraku. Ile na to wydano pieniędzy, Urząd Wojewódzki dowiedział się rok później. Zwykli mieszkańcy dowiedzą się dopiero dziś - 'GW" jako pierwsza ujawnia historyczne już wyniki prac komisji UW.
To władze zdecydowały o tym, by w czynie społecznym zbudować wiatrak dla harcerzy - oczywiście w ramach przygotowań do Banku Miast. Niestety, nie było chętnych. Zbigniew Radomski kupił więc wiatrak od gospodarza spod Siemiatycz i przetransportował go do miasta. Zapłacił za niego 130 tys. zł (choć właściciel chciał tylko 100 tys. zł), do tego doszły koszty rozbiórki, transportu i ponownego montażu - w sumie 289,5 tys. zł. Dużo, jeśli weźmiemy pod uwagę, że średnie pobory w tym okresie wynosiły 2_3 tys. zł. Dużo także dlatego, że przecież wiatrak miał zostać zbudowany za darmo! Radomski i na to znalazł sposób - szybko powstał fikcyjny kosztorys, w którym wyliczono, jakie prace wykonali mieszkańcy miasta i jaka była ich wartość. Choć nikt przy wiatraku społecznie nie pracował... Najważniejsze jednak, że nietypową harcówką można się było pochwalić w telewizji (rok później wiatrak nadal stał nieużywany, bo nikt nie pomyślał, by go jakoś wyposażyć).
Muzeum z ośmioma obrazami
Władze chciały się też pochwalić regionalnym muzeum. Nie ma? To musi powstać. Brakuje eksponatów? Coś się znajdzie! Rzeczywiście, znalazło się - osiem obrazów J. Charytona (wcześniej własność Urzędu Miasta) i samowary. Obrazów wcześniej było jedenaście, ale dwa przekazano obywatelom ze stolicy, którzy brali udział w Banku Miast, a jeden... zaginął. Po dwóch tygodniach szczęśliwie się odnalazł - w gabinecie naczelnika Radomskiego.
Gdy już było co powiesić w muzeum, naczelnik zaczął szukać odpowiedniego budynku, najlepiej na reprezentatywnej wówczas ulicy Armii Czerwonej. Był taki. Należał co prawda do Heleny R., ale naczelnik wywłaszczył w ramach odszkodowania, wypłacając 302 tys. zł. Budynek trzeba było wyremontować i dostosować do potrzeb nowej placówki - za 1,26 mln zł. Miasto wydało więc 1,5 mln zł na muzeum, do którego nie było żadnych wartościowych eksponatów! A potem Radomski przekazał nieruchomość (nieodpłatnie) Siemiatyckiemu Ośrodkowi Kultury. I wypłacił kolejne 300 tys. zł Towarzystwu Przyjaciół Siemiatycz na wyposażenie placówki.
Dziś o muzeum nie pamiętają nawet mieszkańcy miasta. Towarzystwo Przyjaciół Siemiatycz działa jednak nadal - choć nie sądzę, by miało tak dobrą passę jak w latach 70_tych. Jego wiceprezesem był wówczas sam naczelnik Radomski - i hojną ręką przekazywał towarzystwu dotacje. Aż 700 tys. zł pochodziło z nagród, jakie Siemiatycze dostały w konkursach: Mistrz Gospodarności i 'Mieszkańcy swojemu miastu". Prawie połowę tej kwoty zwyczajnie przejedzono. Do syta najedli się jednak nie mieszkańcy, a organizatorzy teleturnieju i dziennikarze.
Wódka z zagrychą
Pierwszy bankiet odbył się w czerwcu 1975 r. w Wólce nad Bugiem. Patrząc dziś na rachunek po imprezie, nie sposób uwierzyć w trudności z zaopatrzeniem, typowe w tamtych latach. Cztery pieczone prosięta, 30 wędzonych węgorzy, 5 kg szynki wędzonej, tyle samo szynki konserwowej, do tego polędwica i sałatka z pomidorów (35 kg!) - to główne dania. Nie zabrakło też napojów, głównie alkoholowych (choć była też coca_cola, prawdziwy rarytas w tamtych latach). Wypito 101 butelek wódki Żytniej, 30 butelek wódki Soplica, do tego koniak i piwo eksportowe.
- 150 uczestników kolacji zostało zaproszonych przez Towarzystwo Przyjaciół Siemiatycz w nagrodę za wielodniowy trud społeczny ludzi miejscowego aktywu, którzy bezinteresownie z wielkim poświęceniem trudzili się - wyjaśniał białostockim urzędnikom w 1976 r. Zbigniew Radomski. - A alkohol, jak mnie wiadomo, był brany w depozyt i przy rozliczaniu jego mogły nastąpić kradzieże, których Towarzystwo Przyjaciół Siemiatycz nie było w stanie dopilnować.
To ciekawe, że 'miejscowy aktyw" zaproszony na kolację liczył dokładnie tyle samo osób co ekipa telewizyjna obsługująca Bank Miast...
Bankietów i kolacji było zresztą dużo więcej. W grudniu 1975 r. Siemiatycze przyjmowały naczelników miast, które wcześniej brały udział w telewizyjnym teleturnieju. Wystawna kolacja na 40 osób w siemiatyckiej jadłodajni kosztowała 10 tys. zł (za taką kwotę dwie czteroosobowe rodziny mogły przeżyć miesiąc). Wart wzmianki jest także bankiet z tego samego miesiąca na 350 osób. Czego tam nie było! Indyki, dziczyzna, ryby, wędliny, sękacze, torty, do tego ogromne ilości alkoholu. Najwięcej oczywiście Żytniej (350 butelek), do tego 75 butelek Soplicy, winiak i koniak. Toasty wznoszono szampanem - poszły 24 butelki.
Z samogonem do urzędu
Jeśli komuś wydaje się, że taką ilością alkoholu można by upoić dziesięć ekip organizujących teleturniej, to się myli. W Siemiatyczach alkoholu najwyraźniej brakowało, skoro Urząd Miasta płacił za artykuły potrzebne do... pędzenia samogonu. Regularnie za publiczne pieniądze kupowano cukier i duże ilości drożdży.
- Za samogon nie płaciłam, lecz zakupowałam cukier na wykonanie tego artykułu - zeznała urzędnikom z Białegostoku Teresa S., pracownica magistratu.
W połowie 1976 r. napojów i żywności znowu zabrakło. Dyrektor Siemiatyckiego Ośrodka Kultury, Romuald W., pobrał więc zaliczkę z urzędu i pojechał na zakupy. Po kilku dniach przywiózł 100 litrów piwa wyborowego, 65 kg baraniny, 15 kg kiełbasy i 2 kg słoniny. Wszystko to na obchody dnia działacza kultury.
Poza tym żywiono ekipę telewizyjną i delegację z Człuchowa na co dzień - rachunki wyniosły 82 tys. zł.
- W wydatkach umieszczone były też pieniądze na żywienie osób pracujących społecznie przy Banku Miast i z tego powodu rachunki w ocenie kontrolujących są tak wysokie - tłumaczył naczelnik.
A na pamiątkę - żubra
Zbigniew Radomski wiedział jednak doskonale, że samo jedzenie (i picie!) nie wystarczy do wygrania teleturnieju. Dlatego 30 tys. zł wydano na upominki dla wszystkich zaangażowanych osób. Były to przede wszystkim statuetki żubrów, rzeźby i wazony. Ale i to nie wystarczyło. Naczelnik zadbał o wypoczynek ekipy warszawskiej i zaprosił sześć osób na zabawę sylwestrową do Siemiatycz. A że z transportem były wówczas problemy, wysłał po honorowych gości służbową nysę. Zapłacił też z miejskiej kasy za ich nocleg oraz powrót do stolicy. Nic dziwnego, że po tylu staraniach Siemiatycze wygrały telewizyjną zabawę.
Zbigniewowi Radomskiemu już w latach 70_tych postawiono zarzut rozrzutności w gospodarowaniu publicznymi pieniędzmi.
- Ale to były inne czasy - bagatelizują sprawę jego zwolennicy. Rzeczywiście, dziś jest inaczej. 30 lat temu Siemiatycze pod ręką Radomskiego kwitły - przynajmniej oficjalnie. Teraz w mieście nie dzieje się nic. Niektórzy zastanawiają się nawet, czy nie powołać jakiejś obywatelskiej inicjatywy, która zadbałaby o rozwój miasta - bo burmistrzowi najwyraźniej nie wychodzi.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna