Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wkładam serce pod podkowy

Emilia Czaczkowska [email protected]
- W swoim życiu umiejętnie udało mi się połączyć największą pasję z zawodem - mówi Ryszard Fiedorczuk. - Nie żałuję, że zostałem kowalem. Podtrzymałem rodzinną tradycję.
- W swoim życiu umiejętnie udało mi się połączyć największą pasję z zawodem - mówi Ryszard Fiedorczuk. - Nie żałuję, że zostałem kowalem. Podtrzymałem rodzinną tradycję. B. Maleszewska
Niewodnica Kościelna. Bez stukania żyć nie mogę! To u nas tradycja rodzinna. Pradziadek podkuwał konie, potem dziadek, po nim pasję przejął mój ojciec, teraz ja podtrzymuję tę tradycję.

Nie wyobrażam sobie, abym mógł robić w życiu coś innego - opowiada Ryszard Fiedorczuk, kowal z Niewodnicy Kościelnej.

Kowalstwo ma we krwi. Dlatego postanowił kontynuować rodzinne zamiłowania. Ryszard Fiedorczuk początkowo jedynie zamiatał kuźnię, sprzątał narzędzia i pomagał w drobnych pracach. Jednak szybko pojawiły się także małe sukcesy. W zawodzie zadebiutował w wieku 17 lat. Podkuł wtedy pierwszego konia. Od tego wszystko się zaczęło. Dla swojej pasji porzucił nawet szkołę zawodową. Jego zdaniem, kowalstwa nie można się nauczyć.

- Z tym to trzeba już się urodzić - mówi z przekornym uśmiechem. - Nigdy nie będzie się dobrym w swoim fachu, jeśli nie będzie się "czuło" swojej pracy, trzeba mieć świadomość, że to powołanie, dar od Stwórcy. Trzeba ten talent przyjąć i z pożytkiem wykorzystać - dodaje Fiedorczuk.

Koń prawdę ci powie

Według Ryszarda Fiedorczuka - obserwując konia, można się zorientować, jaki jest jego właściciel.

- W swojej wieloletniej pracy widziałem już różne zwierzęta. Jedne były piękne i zadbane. Poruszały się z wdziękiem i gracją. Od razu było widać, że właściciel jest miłośnikiem zwierząt. Miałem też zupełnie skrajne przypadki koni zaniedbanych i wychudzonych. To bardzo negatywnie świadczy o właścicielu - stwierdza Fiedorczuk.

- Zanim zdecyduję się podkuć konia, staram się poznać charakter właściciela - opowiada pan Ryszard. - Od tego dużo zależy. Dobry kowal powinien cechować się siłą, ale jednocześnie łagodnością, zarówno do klienta, jak też do samego zwierzęcia. Trzeba posiadać umiejętność dogadania się z klientem. Bez tego ani rusz.

- Przed podkuciem konia trzeba z nim porozmawiać. Podchodzę do konia i mówię: piękny jesteś, zaraz cię podkuję. I koń uspokaja się.
Ryszard Fiedorczuk przyznaje, że już od dzieciństwa nie bał się koni, chociaż sam nigdy nie miał własnych.

- Od wielu lat wykonuję ciężką oraz niebezpieczną pracę. Nieraz oberwałem od konia. Czasem nawet wyglądało to dość groźnie. Nie zniechęciło mnie to jednak do dalszej pracy - mówi.

Wyrwał koledze ząb bez znieczulenia

Ryszard Fiedorczuk jest zdania, że dobry kowal powinien znać się na medycynie. Kiedy pytamy go, czy w swoim życiu zawodowym miał sytuację, w której musiał wykazać się takimi zdolnościami, twierdzi, że... tak!

- Przypomina mi się taka śmieszna sytuacja sprzed kilkunastu lat. Przyjechał do mnie kolega. Mówi: Rysiek, poratuj, ząb mnie bardzo boli. Myślę sobie: przecież nie jestem dentystą, nie będę potrafił go wyleczyć. Kolega na to: rwij, szybko! Wziąłem więc obcęgi i bez zastanowienia... wyrwałem chory ząb. Muszę dodać, że wszystko odbywało się bez znieczulenia. Tak jak mówiłem - jestem kowal, nie dentysta - uśmiecha się pan Ryszard. Mężczyzna poczuł się natychmiast znacznie lepiej.

- O znieczulenie mój kolega zadbał już osobiście. Po zabiegu - śmieje się pan Ryszard.

Podkowy do Księgi Guinnessa

W roku 2000 Władysław Mrowca-Piekarz z Zakopanego postanowił pobić rekord w wyprawie dookoła Polski na koniu. W czasie swojej trzymiesięcznej wędrówki odwiedził wiele miast i wsi. Zawitał także do naszego województwa.

- Zadzwonili do mnie z informacją, że pewien mężczyzna przejeżdża konno przez nasz kraj - wspomina pan Ryszard. - Dowiedziałem się, że Władysław Mrowca-Piekarz potrzebuje podkuć swoje konie. Oczywiście z przyjemnością zgodziłem się.

Po 90 dniach wędrówki i 3,5 tysiącach przejechanych konno kilometrów "góralski kowboj" Władysław Mrowca-Piekarz wrócił do Zakopanego. W czasie podróży stracił klacz, zapadł się w bagno, chorował, ale do Księgi rekordów Guinnessa trafił.

Pan Ryszard do dziś wspomina, że to właśnie on podkuwał te konie. Na potwierdzenie swoich słów z dumą pokazuje zdjęcia Władysława Mrowcy-Piekarza ze swoimi końmi, które trafiły do Księgi rekordów Guinnessa.

Jestem kowalem własnego losu

Ryszard Fiedorczuk nie zajmuje się już zawodowo kowalstwem. Jednak dla przyjaciół i znajomych drzwi jego kuźni stoją zawsze otworem.

- Czasami, jak ktoś mnie poprosi o przysługę, to oczywiście pomagam - uśmiecha się pan Ryszard. - Jakiś czas temu wykonałem prezent ślubny, taką statuetkę z dwiema obrączkami. Uważam, że był to oryginalny upominek, symbolizujący moją największą pasję - kowalstwo - dodaje.

Pan Ryszard twierdzi, że w jego zawodzie nie ma mowy o żadnej konkurencji pomiędzy kowalami z różnych miejscowości.

- Wszyscy staramy się lubić i szanować - mówi. - Jest takie powiedzenie w naszym środowisku: "Kowal dla kowala rękę podaje, a niech barany biją się". Dużo w tym porzekadle zawiera się mądrości - dodaje Fiedorczuk.

Obecnie pan Ryszard skupia się na otwarciu muzeum kowalstwa i maszyn rolniczych: - Zbieram stare maszyny. Wierzę, że za jakiś czas spełni się moje marzenie - dodaje.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna