Dudy na Podlasiu - Zapomniana Tradycja
Dudy to instrument, który na terenie Podlasia jest mało znany. Zwykle kojarzony jest ze Szkocją lub Irlandią. Okazuje się jednak, że i w Polsce ma swoją tradycję, a pan Wojciech podejrzewa, że w przeszłości funkcjonował także na Podlasiu.
Bo przecież dudy są obecne i na Białorusi, i u Litwinów, i u Łotyszy, więc kiedyś musiały też być często słyszane i na Podlasiu - przekonuje artysta. - Kiedyś nie było granicy, która teraz biegnie między Polską a Białorusią, no a Białorusini mają swoje piękne dudy, to dlaczego u nas miałoby ich nie być? Myślę, że te dźwięki były znane dawnym mieszkańcom tych terenów. Ten instrument na pewno grał gdzieś na podlaskich wsiach.
I teraz też można go tu usłyszeć. Właśnie dzięki panu Wojtkowi, który o dudach wie wszystko!
Worek ze skóry jest najważniejszy
Każde dudy składają się z worka, w którym zatrzymuje się powietrze, oraz tzw. przebierki, która jest nieco podobna do fletu.
Worek jest rezerwuarem powietrza, robi się go ze skóry - tłumaczy muzyk. - Kiedyś robiono go ze skóry lub z pęcherza czy nawet żołądka zwierzęcego. Musiało to być coś, co jest zbiornikiem na tyle szczelnym, by utrzymać powietrze – opowiada. – Do tego doczepiamy przebierkę oraz – do niektórych modeli - burdon, który daje stały dźwięk. No i musimy mieć jeszcze tak zwanego duchacza, czyli rurkę z zaworkiem zwrotnym z klapką, która nie pozwala cofnąć się powietrzu.
Każdy dudziarz musi mieć mocne płuca, bo podczas koncertu musi wielokrotnie dmuchać w instrument.
Grę na dudach zaczynamy od napompowania worka, choć są też instrumenty, w które nie trzeba dmuchać, ale pompuje się je takim mieszkiem trzymanym przez grającego pod pachą. To jest coś w rodzaju miecha kowalskiego. Mieszki pojawiły się po to, żeby gracz mógł jeszcze dodatkowo śpiewać- wyjaśnia Pawliczuk. – Wiadomo, że duży worek można napompować i grając zaśpiewać jakąś frazę, a mając mieszek możemy i grać, i śpiewać, i jeszcze podczas grania snuć różne opowieści... – wskazuje.
Produkcja dud to była sztuka
Produkcja tych instrumentów, choć i dziś wymaga wielu umiejętności, to kiedyś była prawdziwym wyzwaniem.
Trzeba było umieć oprawić zwierzę tak, żeby ściągnąć z niego skórę w całości, bez rozcinania. Kiedyś związywano zwierzęciu kończyny i po prostu ściągano całą skórę – opowiada. – Wydaje się to proste, ale to była cała filozofia jak wyprawić tę skórę, żeby się nie zepsuła. Musiała być mięciutka i dobrze zrobiona, żeby nie było bakterii, bo to wszystko przecież potem, podczas gry, dudziarze wdychali. Mówiło się, że czasem musieli się po prostu gorzały się napić, dla oczyszczenia.
Do uszczelniania skóry używano różnych środków - najczęściej dziegciu (produkt o gęstej, smolistej konsystencji powstający w wyniku suchej destylacji drewna bądź kory różnych gatunków drzew i krzewów), więc dudziarza można było poznać po czarnych pachach ubrudzonych tą mazią w czasie grania.
Dziegieć używany był na Litwie, Białorusi i w Rosji – wylicza artysta. – Z czasem jednak, robiąc worki, zamiast jednego kawałka skóry wykorzystywano kilka jej części, wyciętych z różnych kawałków. Przygotowywano szablon w kształcie, jaki chciało się osiągnąć i następnie zszywało ze sobą kilka kawałków skóry. Szwy zaś zaginało się w specjalny sposób i następnie uszczelniało. Służył do tego także wosk, smoła albo coś podobnego. Ja w swoich pierwszych workach używałem właśnie roztopionego wosku pszczelego – opisuje dudziarz.
Imponująca kolekcja
Wojciech Pawliczuk nie dość że potrafi grać na dudach, to jeszcze skupuje uszkodzone instrumenty i samodzielnie przywraca je do życia. Na naprawionych dudach gra przy różnych okazjach, zazwyczaj wywołując niemałą sensację.
Co roku przywozi też dudy do Hajnówki – na Plener Rzeźby w Drewnie i wtedy daje koncerty. Chętnie opowiada o tym instrumencie, a zainteresowanym widzom pozwala go dotknąć, a nawet wydobyć kilka dźwięków.
W domu mam już kilkanaście takich instrumentów – wyznaje. - Kupuję także destrukty, czyli dudy z rozszczelnionym workiem czy z brakującymi elementami i naprawiam je. Nowe, porządne dudy to wydatek od 3 do 4 tysięcy zł. Na przykład w Polsce piękne dudy produkuje Przemysław Ficek z Żywiecczyzny. To jest naprawdę żmudna, ręczna robota. Góralskie, podhalańskie instrumenty mają piękne, rzeźbione głowy.
Polski rynek zalewają także instrumenty produkowane w Chinach, jednak – jak przekonuje dudziarz – można żałować takiego zakupu.
Ludzie dają się nabierać na tak zwane „pakistany”, czyli dudy z Pakistanu. To są dudy, a raczej kopia dud wielkich szkockich – wyjaśnia artysta. - Jednak nie polecam nikomu takich zakupów, bo ten instrument trudno doprowadzić do stanu, w którym nadawałby się do użytkowania. Niektóre modele da się podrasować, ustabilizować dźwiękowo, ale to wymaga dużo pracy i nakładów – wyjaśnia.
Czytaj też:
I do tańca, i romantycznie
Dudy są różne - szkockie, irlandzki, bułgarskie... Różnią się od siebie na przykład skalą wydobywanych dźwięków. Pan Wojtek przyznaje, że lubi słuchać wszystkich.
Jednak myślę, że najlepsze na świecie są dudy irlandzkie. To instrumenty mistrzowskie i żeby się na nich dobrze grać, trzeba uczyć się od dziecka. Mam na myśli grę ze wszystkimi elementami, z całym wypasem – przekonuje dudziarz. – Te instrumenty są naprawdę bardzo rozbudowane, a dźwięki wydają tak przepiękne, że każdy może dopasować je do swoich potrzeb i umiejętności.
Jedni grają na nich żywiołowo, inni romantycznie, z takim pazurem, albo z orkiestrą symfoniczną. Dudy to także instrument, na którym można przygrywać do tańca i wygrywać na nim wiele tanecznych fraz.
Ja natomiast lubię takie snujące się dźwięki, które gdzieś tam się rozpływają... - przyznaje Pawliczuk. - Lubię usiąść i pograć w domu, sam dla siebie. Ale lubię też grać dla innych.
Muzyk jest samoukiem i uczył się gry ze słuchu
Od dziecka szukałem swojego dźwięku i okazało się, że wydają go właśnie dudy - wspomina artysta. - Po raz pierwszy usłyszałem je jako licealista. Była to muzyka celtycka grana na dudach bretońskich.
Młody Wojciech Pawliczuk od razu zapragnął mieć taki instrument, a na polskim runku niełatwo było go znaleźć.
W czasach mojej młodości w Polsce ciężko było dostać jakikolwiek instrument dudziarski. Dudy istniały jedynie w górach, na Żywiecczyźnie - wspomina. – Zanim udało mi się je kupić, minęło wiele lat.
Wojciech Pawliczuk urodził się w Hajnówce, gdzie ukończył szkołę podstawową. W wieku 14 lat wyjechał do Supraśla, aby uczyć się w tamtejszym Liceum Plastycznym. Później przeniósł się do Poznania, aby kontynuować naukę na Akademii Sztuk Pięknych, a obecnie mieszka w Łodzi. Aktywnie uczestniczy w życiu artystycznym, co roku pojawia się też na plenerze rzeźbiarskim w Hajnówce.
Ukończyłem architekturę wnętrz i wzornictwo przemysłowe, ale moje drogi z tym kierunkiem szybko się rozeszły – wspomina. – Trochę pracowałem przy scenografii plenerowej, a później zacząłem rzeźbić.
Spod jego dłuta wychodzą przeróżne formy – od miniaturek po ogromne rzeźby, przypominające totemy, tworzone m.in. w czasie pleneru w Hajnówce. Jeden z wykonanych przez niego cykli nazywa się „Cienie zapomnianych przodków” i można podziwiać go w Hajnówce.
Kandydat PiS na prezydenta. Decyzja coraz bliżej
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?