Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wypieranie katastrofy. Co klęska Trumpa oznacza dla polityki PiS [ANALIZA]

Witold Głowacki
Witold Głowacki
Wizyta prezydenta USA Donalda Trumpa w Warszawie, lipiec 2017 roku
Wizyta prezydenta USA Donalda Trumpa w Warszawie, lipiec 2017 roku Polskapress
PiS zachowuje się tak, jakby najpierw w ogóle nie brał pod uwagę możliwości przegrania przez Trumpa wyborów, a później postanowił ten fakt wyprzeć ze świadomości. To pierwsze - choć nie najlepiej świadczy o zdolnościach analitycznych obozu władzy - jest bardzo prawdopodobne. To drugie jest za to bardzo niebezpieczne dla Polski.

Jest w Unii Europejskiej tylko jeden kraj, dla którego rządzącej ekipy przegrana Donalda Trumpa w amerykańskich wyborach prezydenckich ma absolutnie kluczowe znaczenie. Tym krajem jest Polska. Zmiana lokatora Białego Domu wywraca całą dotychczasową taktykę obozu PiS w polityce międzynarodowej. Taktyka ta polegała z grubsza na szukaniu w administracji nastawionego bardzo antyeuropejsko i antyunijnie Donalda Trumpa oparcia w bataliach z Komisją Europejską i krajami europejskiego Zachodu. W tej bardzo prostej układance Donald Trump pozostawał elementem niezastępowalnym - tylko z nim jako prezydentem Stanów Zjednoczonych taka gra w odbijane była możliwa, tylko w nim też obóz polskiej prawicy mógł względnie bezpiecznie lokować swe nadzieje związane z polityką międzynarodową. Trzeba sobie powiedzieć jasno - dotąd rząd PiS miał tylko jednego, niekiedy kapryśnego, sojusznika w Europie, czyli Węgry Viktora Orbana. I tylko jednego sojusznika poza Europą - Stany Zjednoczone Donalda Trumpa. Teraz pozostał już tylko Orban.

Amerykańską politykę - i tę wewnętrzną, i tę zagraniczną - czeka radykalna zmiana, która bezpośrednio zburzy dotychczasowe poczucie komfortu władz w Warszawie. Demokratyczna ekipa w Białym Domu niemal na pewno będzie dążyła do odwilży w relacjach Waszyngtonu z Brukselą. Choć dziś Demokraci pokrzykują na znanego z sympatii do Trumpa Borisa Johnsona, zapewne szybko dojdą do ładu z najważniejszym europejskim sojusznikiem Stanów Zjednoczonych, czyli Wielką Brytanią. Za to zapatrzona w Trumpa Polska może zostać na bocznym torze. Bidenowi nie będzie już do niczego specjalnie potrzebna skłócona z Brukselą, Berlinem i Paryżem antyunijna - za to proamerykańska - „wyspa” w Europie Wschodniej. Stany Zjednoczone będą za to patrzyć polskim władzom znacznie uważniej na ręce - PiS-owi zdecydowanie trudniej będzie wprowadzać w Polsce w życie wyobrażenia Jarosława Kaczyńskiego na temat praworządności, wolności słowa, czy praw kobiet. A po skarceniu za to przez Brukselę nie będzie można liczyć na przyjazne poklepanie po plecach przez Waszyngton. Jeśli coś się nie zmieni - to będą to chyba tylko terminy rat spłacanych za amerykański sprzęt wojskowy.

Pierwsze reakcje polskiego obozu władzy na zwycięstwo Joe Bidena w amerykańskich wyborach prezydenckich uświadamiają nam tymczasem rzecz zdumiewającą. Prezydent, premier, minister spraw zagranicznych oraz nawet pracownicy rządowych mediów zachowują się tak, jakby choćby przez moment nie brali pod uwagę możliwości, że Donald Trump te wybory przegra. Brakuje więc zupełnie elementarnego rozpoznania sytuacji w Stanach Zjednoczonych - zarówno jeśli chodzi o przedwyborcze sondaże dające Bidenowi przewagę nawet większą niż ta ostatecznie uzyskana, jak i o dość podstawową wiedzę na temat tego, jak przebiegają amerykańskie wybory, co decyduje w nich o wygranej i o sposobie jej ogłoszenia. Trochę tak, jakby myślenie życzeniowe, zwykłe dziecinne chciejstwo, zastępowało wszelkie zdolności analizowania dość prostych faktów.

Kompletną niewiedzą w tym zakresie popisała się choćby kancelaria prezydencka. Gdy w sobotę pod wieczór, po zliczeniu tej część wyników, która dała Bidenowi gwarancję 290 głosów elektorskich (do zwycięstwa potrzeba 270), największe amerykańskie media ogłosiły jego zwycięstwo - co jest w Stanach Zjednoczonych tyleż obyczajem, co standardem polityki - prezydent Andrzej Duda pogratulował mu na Twitterze „udanej kampanii” a nie zwycięstwa. Dodał jeszcze dziwaczną frazę o oczekiwaniu na nominację Kolegium Elektorskiego. Dziwaczną - bo dla Amerykanów i świata te wybory były już w tym momencie całkowicie rozstrzygnięte. Z gratulacjami pospieszyli nawet tak oddani dotychczasowi miłośnicy Donalda Trumpa, jak premier Wielkiej Brytanii Boris Johnson, czy premier Izraela Benjamin Netanjahu.

Za to Andrzej Duda ustawił się w jednym rzędzie z Donaldem Trumpem, który zachowuje się tak, jakby zamierzał okupować Biały Dom przykuwając się do fotela. Bardzo trudno powiedzieć, dlaczego tak się stało. Czy to jakaś świadoma decyzja zakładająca grę w nieuznawanie razem Trumpem wyniku wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych? Czy jednak raczej w Kancelarii Prezydenta zabrakło kogokolwiek, kto potrafiłby powiedzieć Dudzie elementarne fakty: że wyścig już się skończył, a sędziowie na mecie powitali właśnie zwycięzcę i prowadzą go na podium? Na to pierwsze wskazuje wypowiedź prezydenckiego ministra Krzysztofa Szczerskiego z niedzieli rano. Przedstawiał on prawne batalie szykowane przez Trumpa jako rodzaj „drugiej tury” amerykańskich wyborów. Zupełnie tak, jakby istniały jakiekolwiek realne szanse na zakwestionowanie przez prawników Trumpa wyniku Bidena. Powiedzmy sobie jednak jasno - przy tej przewadze ich po prostu nie ma. Nie sposób znaleźć logicznego uzasadnienia dla takiego postępowania polskiej Kancelarii Prezydenta. To, które samo się nasuwa jest niezbyt logiczne, ale całkiem prawdopodobne - polski obóz władzy nie zdołał jak na razie przyjąć do wiadomości tego, co się stało w Stanach Zjednoczonych.

Marnie to wszystko wróży stosunkom Warszawa-Waszyngton od momentu objęcia przez Bidena urzędu - co stanie się 20 stycznia. Marnie to też jednak świadczy o zdolności uczenia się w polskiej ekipie rządzącej - od pięciu lat przecież obecnej również w polityce międzynarodowej.

Przegrana Trumpa, w skali globalnej dotąd tego najskuteczniejszego wśród nowych populistów, zdaje się części obserwatorów być też znakiem zmierzchu epoki popularności zwolenników „nieliberalnych” rozwiązań politycznych w świecie Zachodu. W tym sensie to także sygnał, który działa bardzo demotywująco na PiS i jego wyborców. Gdy populista nad populistami po przegranych wyborach próbuje zabarykadować się w Białym Domu, by tylko nie oddać władzy, a „Time” poświęca mu okładkę, na której zostaje przedstawiony w postaci rozbitego jajka z podpisem „Totalny upadek”, trudno nie szukać skojarzeń z jego naśladowcami z innych części świata. W Unii Europejskiej nie ma kraju, który byłby bardziej oddany Trumpowi niż rządzona przez PiS Polska, każdy obywatel naszego kraju zdaje też sobie sprawę ze skali fascynacji Trumpem, którą można obserwować wśród rządzącej Polską ekipy.

Dlaczego jednak ta ekipa nie chce lub nie potrafi zaakceptować dokonanych faktów i zachowuje się tak, jakby Trump miał zaraz zostać z powrotem wybrany na drugą kadencję - tego już zrozumieć nie sposób.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dziennik Zachodni / Wielki Piątek

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Wypieranie katastrofy. Co klęska Trumpa oznacza dla polityki PiS [ANALIZA] - Portal i.pl

Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna