Mirek był człowiekiem niepokornym - mówił w piątek przed suwalskim sądem Wojciech Borowik, były opozycjonista, prezes Stowarzyszenia Wolnego Słowa. - Nie wyrzekł się swoich przekonań, nie zdradził. Zapłacił za to bardzo wysoką cenę. Dzięki takim ludziom mamy demokrację. A część z nich klepie dzisiaj biedę.
Basiewicz uznał, że rachunki z dawnych czasów wyrównane nie zostały. Wprawdzie parę lat temu sąd przyznał mu tyle, ile mógł, czyli 25 tys. zł odszkodowania za to, co w PRL przeszedł, ale postanowił powalczyć o więcej. Taką możliwość stworzyło rozstrzygnięcie Trybunału Konstytucyjnego, który stwierdził, że w takich przypadkach nie można wyznaczać górnej granicy odszkodowania.
Wyrzucony z milicji
- Mirek jest wręcz książkowym przykładem tego, jak bezpieka potrafiła niszczyć ludzi - mówił w piątek przed sądem Julian Sekuła, który razem z Basiewiczem w 1981 roku próbował zakładać związki zawodowe w milicji obywatelskiej. - Jemu zniszczono gospodarstwo rolne, mnie samochód, a jeden z naszych kolegów zginął w niewyjaśnionych okolicznościach w wypadku samochodowym.
W 1981 roku Basiewicz pracował w komendzie milicji w Warszawie. Próba założenia związków zawodowych spotkała się ze stanowczą reakcją ówczesnych władz. Wszyscy inicjatorzy zostali wyrzuceni z pracy. Po wprowadzeniu stanu wojennego większość z nich została internowana. Mirosław Basiewicz spędził siedem miesięcy w więzieniu w Białołęce. Warunki były potworne. Sześcioosobowa cela z nieosłoniętym niczym sedesem, brudne koce, cuchnące jedzenie.
Po wyjściu na wolność został wezwany przez SB. Dowiedział się, że ma tydzień na wyprowadzenie się z Warszawy. Postanowił pojechać do swoich dziadków mieszkających we wsi Białogóry na Sejneńszczyźnie. Został rolnikiem.
Coś świniom dosypano
- Tam było trochę ziemi i stara chałupa - mówiła Bożena Basiewicz, była żona Mirosława. - Zaczynaliśmy wszystko od zera.
Udało im się m.in. wybudować chlewnię. Pod koniec lat osiemdziesiątych można było przymierzać się już do sprzedaży zwierząt. - Pewnego dnia z chlewni zaczął dobiegać straszliwy kwik - opowiadała B. Basiewicz. - Zobaczyłam zwierzęta, które tarzały się po ziemi, skakały jedne po drugich i zdychały. Padło ponad 100 świń. Weterynarz, który przyjechał na miejsce stwierdził, że do karmy coś zwierzętom dosypano. Prawdopodobnie bardzo groźną dla świń sól.
To był koniec gospodarstwa Basiewiczów. Popadli w długi, które doprowadziły ostatecznie do licytacji. Dzisiaj bohater z czasów PRL nie ma nawet własnego mieszkania i ledwo wiąże koniec z końcem.
Podczas piątkowej rozprawy sąd obejrzał film dokumentalny o tworzeniu milicyjnych związków. W ostatniej scenie z M. Basiewiczem rozmawia aktor Daniel Olbrychski, który był jedną z osób wspierających internowanych w stanie wojennym. - Tyle walczyliśmy o ten kraj i teraz okazało się, że znowu jest do cholery nie tak, jak miało być - mówi.
Wyrok w sprawie Basiewicza sąd wyda najprawdopodobniej w przyszłym miesiącu.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?