Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wytruli mu ponad 100 świń. Zniszczyli jego życie

Tomasz Kubaszewski [email protected]
Mirosław Basiewicz był jedną z osób, która komunistycznym władzom naraziła się najbardziej. Bo chciał tworzyć związki zawodowe w będącej podporą ustroju milicji.
Mirosław Basiewicz był jedną z osób, która komunistycznym władzom naraziła się najbardziej. Bo chciał tworzyć związki zawodowe w będącej podporą ustroju milicji.
Teraz domaga się gigantycznego odszkodowania.

Mirek był człowiekiem niepokornym - mówił w piątek przed suwalskim sądem Wojciech Borowik, były opozycjonista, prezes Stowarzyszenia Wolnego Słowa. - Nie wyrzekł się swoich przekonań, nie zdradził. Zapłacił za to bardzo wysoką cenę. Dzięki takim ludziom mamy demokrację. A część z nich klepie dzisiaj biedę.

Basiewicz uznał, że rachunki z dawnych czasów wyrównane nie zostały. Wprawdzie parę lat temu sąd przyznał mu tyle, ile mógł, czyli 25 tys. zł odszkodowania za to, co w PRL przeszedł, ale postanowił powalczyć o więcej. Taką możliwość stworzyło rozstrzygnięcie Trybunału Konstytucyjnego, który stwierdził, że w takich przypadkach nie można wyznaczać górnej granicy odszkodowania.

Wyrzucony z milicji
- Mirek jest wręcz książkowym przykładem tego, jak bezpieka potrafiła niszczyć ludzi - mówił w piątek przed sądem Julian Sekuła, który razem z Basiewiczem w 1981 roku próbował zakładać związki zawodowe w milicji obywatelskiej. - Jemu zniszczono gospodarstwo rolne, mnie samochód, a jeden z naszych kolegów zginął w niewyjaśnionych okolicznościach w wypadku samochodowym.

W 1981 roku Basiewicz pracował w komendzie milicji w Warszawie. Próba założenia związków zawodowych spotkała się ze stanowczą reakcją ówczesnych władz. Wszyscy inicjatorzy zostali wyrzuceni z pracy. Po wprowadzeniu stanu wojennego większość z nich została internowana. Mirosław Basiewicz spędził siedem miesięcy w więzieniu w Białołęce. Warunki były potworne. Sześcioosobowa cela z nieosłoniętym niczym sedesem, brudne koce, cuchnące jedzenie.

Po wyjściu na wolność został wezwany przez SB. Dowiedział się, że ma tydzień na wyprowadzenie się z Warszawy. Postanowił pojechać do swoich dziadków mieszkających we wsi Białogóry na Sejneńszczyźnie. Został rolnikiem.

Coś świniom dosypano
- Tam było trochę ziemi i stara chałupa - mówiła Bożena Basiewicz, była żona Mirosława. - Zaczynaliśmy wszystko od zera.

Udało im się m.in. wybudować chlewnię. Pod koniec lat osiemdziesiątych można było przymierzać się już do sprzedaży zwierząt. - Pewnego dnia z chlewni zaczął dobiegać straszliwy kwik - opowiadała B. Basiewicz. - Zobaczyłam zwierzęta, które tarzały się po ziemi, skakały jedne po drugich i zdychały. Padło ponad 100 świń. Weterynarz, który przyjechał na miejsce stwierdził, że do karmy coś zwierzętom dosypano. Prawdopodobnie bardzo groźną dla świń sól.

To był koniec gospodarstwa Basiewiczów. Popadli w długi, które doprowadziły ostatecznie do licytacji. Dzisiaj bohater z czasów PRL nie ma nawet własnego mieszkania i ledwo wiąże koniec z końcem.
Podczas piątkowej rozprawy sąd obejrzał film dokumentalny o tworzeniu milicyjnych związków. W ostatniej scenie z M. Basiewiczem rozmawia aktor Daniel Olbrychski, który był jedną z osób wspierających internowanych w stanie wojennym. - Tyle walczyliśmy o ten kraj i teraz okazało się, że znowu jest do cholery nie tak, jak miało być - mówi.

Wyrok w sprawie Basiewicza sąd wyda najprawdopodobniej w przyszłym miesiącu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna