Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wywiesiła ogłoszenie: "Syna oddam w dobre ręce"

Marcin Baranowski [email protected]
Oliwier nie miał pieluch i nie miał co jeść. Dlatego zdesperowana matka chciała go oddać w dobre ręce.
Oliwier nie miał pieluch i nie miał co jeść. Dlatego zdesperowana matka chciała go oddać w dobre ręce. Łukasz Capar
9-miesięczy Oliwier ma pampersów, kaszek i odżywek na dwa miesiące, nie zabraknie mu ubranek i będzie miał sucho. Ale żeby tak się stało, jego matka musiała wykonać dramatyczny gest. Zbulwersowała cały kraj.

Gest, poprzez który ściągnęła na siebie uwagę, polegał na rozklejeniu ogłoszeń: "Oddam!!! Dziewięciomiesięcznego synka do adopcji otwartej". Kartki z numerami telefonu kontaktowego do wydzierania zawisły w centrum miasta. Zwrócił na nie uwagę jeden z mieszkańców Słupska i zaalarmował media.

"Oddać" to nie "sprzedać"
Mimo, że jest piątkowy wieczór, dzwonimy pod wskazany numer, powołując się na treść ogłoszenia. Smutny głos młodej kobiety wyjaśnia, że jest aktualne, choć wcześniej dzwonił już jakiś mężczyzna, który się waha. - A co mam robić, skoro nie mam pieniędzy i pomocy. Dziecko leży zasikane. Właśnie zużyłam ostatnią pieluchę. Nie mam co mu dać jeść. Nie chcę, żeby tak się męczyło - wybucha dziewczyna.

Dodajmy, że dziecka nie chce sprzedawać, lecz oddać. Chodzi o zapewnienie mu normalnych warunków, których ona zapewnić nie może. Szuka kogoś, kto jej umożliwi "widzenia", czyli widywanie się z synkiem. Dlatego nie chce oddawać go do normalnej, zinstytucjonalizowanej adopcji, uregulowanej przez polskie prawo. Umawiamy się na spotkanie w jej domu. Mieszka w centrum Słupska, w zaniedbanym, poniemieckim budynku. Jest bardzo chuda, dość wysoka, ma 24-lata. Na imię ma Monika.

Mieszkanie ma trzy pokoje. W jednym mieszka jej matka z konkubentem, w drugim dorosły brat. Ten trzeci zamieszkuje Monika ze swoją 19-letnią siostrą i dziewięciomiesięcznym synkiem. Pokój spory, ale przestrzeń prawie całkowicie zajmują szeroki tapczan Moniki, kanapa siostry, łóżeczko dziecinne z kilkoma wiszącymi zabawkami oraz stolik do przewijania niemowlęcia. Konsternacja: nie mamy nawet gdzie usiąść. Rozmawiamy stojąc. Na tapczanie twardym snem śpi dorodny niemowlak. Oliwier. Wzdłuż ściany regał z książkami, wśród których jest aż pięć Biblii. Na wytartej ścianie przy oknie, która od lat woła o farbę, napis czarnymi literami: "Facet to świnia".

- Siostra też tu śpi, ale prowadzimy oddzielne gospodarstwa domowe. Mama, szczerze powiedziawszy, też nie ma pieniędzy - wyjaśnia Monika.

Wie już, że ma do czynienia z dziennikarzem i fotoreporterem. Spokojnie opowiada. Nie ma pracy, były narzeczony, ojciec dziecka, od dwóch miesięcy nie płaci alimentów. Formalności w Miejskim Ośrodku Opieki Społecznej trwają długo. Mówi, że na jakiekolwiek zapomogi szansa jest dopiero w końcówce czerwca. Jedyna kwota, jaką otrzymuje regularnie, to zasiłek rodzinny w wysokości 68 złotych. - Muszę oddać synka, bo nie mam środków do życia. Stąd wzięło się to ogłoszenie - wyjaśnia.

Desperacja nieuprawniona
Sprawę bulwersujących ogłoszeń i jej tło opisuje w słupskim wydaniu "Głosu Pomorza". W tytule stwierdzenie, że to "krzyk rozpaczy". To wywołuje komentarze pełne zdziwienia i protesty ze strony opieki społecznej i władz. Wyjaśniają, że Monika już wcześniej była objęta pomocą socjalną. Nie ma więc prawa rozpaczać w taki sposób.

Komendant miejski wysyła funkcjonariuszy z zadaniem sprawdzenia, czy Oliwierek jest bezpieczny. Wydział Rodzinny słupskiego Sądu Rejonowego po zapoznaniu się z artykułem wszczyna z urzędu postępowanie w sprawie ustalenia sytuacji prawno - opiekuńczej chłopczyka. - Po sprawdzeniu sąd może je umorzyć, ale może też pozbawić albo ograniczyć prawa rodzicielskie jednego albo obojga rodziców - wyjaśnia sędzia Danuta Jastrzębska, rzeczniczka sądu w Słupsku.

Z wyjaśnień, które przesyła Mariusz Smoliński, rzecznik słupskiego ratusza wynika, że rzeczywiście opieka społeczna wykonała względem pani Moniki swoje obowiązki. Informuje, że jest ona bezrobotną bez prawa do zasiłku. Z uwagi na nieotrzymanie pełnej wysokości alimentów w marcu (400 zł zamiast 700 zł), skierowała sprawę do komornika. W związku z trudną sytuacją materialną złożyła w MOPR podanie o pomoc finansową i 5 maja pracownik socjalny przeprowadził już u niej wywiad środowiskowy. Prawie od ręki, jeszcze przed tym, jak zaczęła rozwieszać ogłoszenia, przyznano jej zasiłek okresowy na maj i czerwiec w kwocie 317 zł miesięcznie, zasiłek celowy w kwocie 150 zł na zakup żywności w ramach programu rządowego, zasiłek celowy w wysokości 100 zł na środki czystości i pampersy dla dziecka. - Podczas wywiadu pani Monika została powiadomiona, że pomoc zostanie udzielona w pierwszym terminie wypłat w maju. Została poinformowana również o możliwości wsparcia ze strony PCK w formie ubranek dla dziecka oraz środków czystości. Dział Świadczeń Rodzinnych MOPR wypłaca jej zasiłek rodzinny w kwocie 68 zł miesięcznie, ponadto rodzina objęta jest wsparciem pedagogicznym w celu usprawnienia do funkcjonowania w społeczeństwie - zapewnia rzecznik.

Solidarność polskich mam
W redakcji urywają się telefony, skrzynka poczty internetowej kipi od e-maili. Poruszeni desperacją kobiety ludzie chcą pomóc, byleby tylko nie musiała oddawać dziecka. Słupszczanie przynoszą pampersy, odżywki dla niemowląt, kremy, chusteczki i oliwki do pielęgnacji skóry Oliwiera, ciuszki.

Dostajemy m.in. e-maile od internautek z forum internetowego dla mam, na którym w ciągu kilku godzin skrzyknęło się kilkadziesiąt chętnych do pomocy Monice oraz od pracownic z słupskiego MZK. Gospodarstwo agroturystyczne ze Swołowa oferuje matce i jej synkowi pokoik do zamieszkania, jedzenie, a zwłaszcza kozie mleko. Wzruszające są telefony od Polaków z zagranicy, którzy o desperackim szamotaniu się słupskiej samotnej matki dowiadują się poprzez internet.

- Nie wiedziałam, że to moje ogłoszenie wywoła taki odzew. Byłam zdesperowana, gdy je rozwieszałam, bo już nie miałam na pieluchy, synek pływał w moczu i płakał z głodu - mówi wzruszona dziewczyna w momencie, gdy pakuje do wózka dary przekazane przez ludzi. Uśmiecha się. Podnosi do góry prawy kciuk na znak, że już jest dobrze, że jest OK.

Monice chce też pomóc młoda mama ze Słupska, która zna ją ze szpitalnego oddziału patologii ciąży. W ubiegłym roku obie leżały w sąsiadujących ze sobą salach. - Nie wiedziałam, że jest w aż tak złej sytuacji. Owszem, do szpitala nikt jej nic nie przynosił. Było widać, że nie jest dobrze sytuowana. Ale żeby aż musiała oddawać dziecko? Przecież ona dla niego jest wszystkim. Boże, trzeba jej pomóc. Sama nie jestem bogata, ale rzeczami się z nią podzielę - mówi.

Niektórzy ją potępiają
Są też mniej przychylne reakcje. Gdy sprawę relacjonują prawie wszystkie ogólnopolskie media, Monikę za bulwersujące ogłoszenia publicznie potępia w Warszawie posłanka Iwona Guzowska z PO. Mówi, że trzeba zbadać, czy słupszczanka "na pewno jest w pełni rozumu". W internecie pojawiają się wpisy, że Monika to cwaniara, która celowo epatuje ogłoszeniami, aby wyłudzić pomoc i zemścić się na swoim byłym chłopaku.

Ojciec dziecka jest przekonany, że ogłoszenia są obliczone na osiągnięcie rozgłosu i że są wymierzone w niego. Przyznaje, że ma kłopoty ze spłatą alimentów, bo stracił pracę w jednej z firm budowlanych.

Przyznaje, że jest w konflikcie z byłą narzeczoną. - Mieliśmy pracę w Błoniu pod Warszawą, ona była zatrudniona w firmie kosmetycznej, ale nie chciała pracować. Dwie lewe ręce. A teraz chce oddać moje dziecko jak jakąś rzecz! - mówi z pretensją.

- Byłam w ciąży, źle się czułam, zresztą pod koniec wylądowałam w szpitalu. Nie mogłam pracować - tłumaczy Monika.

Władysław Hałasiewicz, psycholog ze Słupska, nie wierzy, by kogokolwiek w Polsce obiektywna sytuacja zmuszała do kolportowania bulwersujących ogłoszeń o oddaniu dziecka. Przyznaje, że wśród samotnych kobiet oddających dzieci do adopcji, znaczący procent stanowią te, które robią to z biedy. - Ale zwykle nie jest to jedyny powód. Duży wpływ mają też relacje z partnerem, który jest ojcem dziecka. Uczucie pozostawienia przez mężczyznę, jego brak zainteresowania dzieckiem źle odbija się na psychice matki - podkreśla.

Niezgoda rujnuje
Rodzice Oliwierka przyznają, że jeszcze w marcu próbowali się pogodzić, ale nic z tego nie wyszło. Teraz się procesują. Były partner wniósł już o obniżenie alimentów, bo jak twierdzi, na płacenie 700 zł miesięcznie go nie stać. Oboje korzystają z pomocy zawodowych prawników.

Monika nie ma jeszcze sprecyzowanych planów na przyszłość. Pomoc, którą otrzymała po naszej publikacji, pozwoli jej przetrwać z dzieckiem kilka najbliższych tygodni. Potem planuje oddać dziecko do żłobka i poszukać pracy.

W kolejnej rozmowie dowiadujemy się, że interesuje się malarstwem i przed urodzeniem dziecka tworzyła obrazy. Podsuwamy plan: niech namaluje Oliwiera i da obraz na aukcję, z przeznaczeniem środków uzyskanych ze sprzedaży na rzecz dziecka.

- Pomyślę o tym. Tylko nie wiem, czy w sytuacji, kiedy wielu ludzi nie ma na chleb, znajdą się chętni do licytacji - zamyka rozmowę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna