Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zabiją ptaki i moją pasję

Helena Wysocka [email protected]
Z Kruszyny Jan Zdancewicz jest dumny. Samica, od kilku lat składa po trzy, cztery jaja, z których do tej pory wykluło się kilkanaście piskląt. - Kruszyna, gdy tokuje wdzięczy się do mnie - opowiada sokolnik. - Składa skrzydła i rozpościera ogon. Wtedy wygląda zjawiskowo.
Z Kruszyny Jan Zdancewicz jest dumny. Samica, od kilku lat składa po trzy, cztery jaja, z których do tej pory wykluło się kilkanaście piskląt. - Kruszyna, gdy tokuje wdzięczy się do mnie - opowiada sokolnik. - Składa skrzydła i rozpościera ogon. Wtedy wygląda zjawiskowo.
Kruszyna zjadła pięciu samców, zanim wybrała sobie partnera. - Jastrzębie taką mają naturę - przyznaje Jan Zdancewicz, sokolnik z Suwalszczyzny. - Ale za to wierne sobie są aż po grób. A do tego bardzo opiekuńcze.

Do tej pory martwił się tylko o to, by miały co jeść, rozmnażały się i jak najlepiej polowały. Dziś obawia się też o ich życie. - Zaraz za miedzą, dookoła mojego domu chcą postawić ogromne wiatraki - mówi sokolnik. - Zamordują ptaki i zabiją moją pasję.

Jan Zdancewicz mieszka w Bokszach Nowych w gminie Krasnopol. I stamtąd pochodzi. Z okien zbudowanego na pagórku domu dobrze widać rodzinne gospodarstwo. To tam zaczęła się jego wielka, życiowa pasja.

- Od dziecka interesowałem się ptakami - wspomina gospodarz. - Okaleczone, znalezione na polu przynosiłem do domu i chowałem pod łóżko, albo do szafy. Gdy dochodziły do siebie, zwracałem im wolność. Rodzice najpierw próbowali wybić mi tę miłość do wróbli z głowy, ale ostatecznie machnęli ręką. Uznali, że lepiej jak dbam o ptaki, niż chuliganię.

Z czasem nastoletni Jan zaczął marzyć o tym, by hodować drapieżniki. Najlepiej jastrzębie. Dlaczego właśnie ten gatunek?

- Są silne, dostojne i bardzo mądre - wylicza jednym tchem. - Do tego bardzo opiekuńcze. Samice tak troskliwie zajmują się małymi, że potrafią je udusić. Z miłości rzecz jasna. Mają bardzo silne szpony, przenosząc pisklę mogą ukręcić mu łeb.

Polskie ptaki są mądrzejsze

Pewnego dnia, dokładnie 30 lat temu, pan Jan - wówczas nastoletni chłopiec - zaopiekował się rannym jastrzębiem, który wpadł do stodoły. Tego jeszcze wypuścił na wolność. W wolierze, w drewnianej szopie zamknął natomiast kolejnego, odłowionego przez jednego z miejscowych rolników. Też rannego.

W ciągu dwóch tygodni postawił go na nogi i nauczył polować. I to jeszcze jak! Gdy pojechał na międzynarodowe łowy, które raz w roku odbywają się w Busko-Zdroju, zdobył tytuł króla! Otrzymał wtedy niewielki, wycięty z kawałka brzozy medal. Ma go do dziś i jest ważniejszy od wielu innych.

Rok, albo dwa później spotkało go, jak mówi, kolejne wielkie szczęście. W pobliskim lesie znalazł ranną samicę. Kruszyna, tak ją nazwał, miała pecha. Zaatakowała bowiem lisa, a ten ją okaleczył. Gdyby nie pomoc sokolnika, nie przeżyłaby tego starcia.

Para jastrzębi wystarczyła, by zabiegać o zgodę na ich hodowanie i rozmnażanie. Znajomi do dziś zastanawiają się, jak ją uzyskał.

- Do ministerstwa przesłałem nie tylko wniosek, ale też obszerną dokumentację filmową - zdradza rozmówca.

W wolierach zamontował niewielkie kamerki. Dzięki temu miał dowody na to, jak jastrzębie znoszą jaja, jak je wysiadują (nawet trzy ptaki siedzą w jednym gnieździe) i jak wykluwają się młode. To przekonało urzędników. I w taki sposób Jan Zdancewicz stał się jedynym w kraju hodowcą jastrzębi polskiego pochodzenia.

- Koledzy posiadają hodowle ptaków zakupionych za granicą, bo takie można hodować bez zezwolenia - mówi pan Jan. - Ale to nie to, co polskie. Tamte nie są takie ładne. I mądre, zdaje się, są nieco mniej.

Kruszynie wystarczą trzy główki

Dziś Zdancewicz ma około 30 ptaków. Hoduje jastrzębie - gołębiarze, sokoły i rarogi. - To harówka - przyznaje. - Trzeba je systematycznie oblatywać, aby miały dobrą kondycję.

Jak długo? Czasem wystarczy 3 godziny dziennie, a nie raz biega za nimi znacznie dłużej.
Treningi też różnie się kończą. Jastrzębie na ogół zataczają niewielkie, najwyżej dwukilometrowe kręgi i wracają do gospodarstwa. A z sokołami bywa różnie. Potrafią wzbić się w górę i poszybować przed siebie. W ostatnich latach przepadł już nie jeden. Aby nie tracić cennych ptaków, Zdancewicz przed lotem zakłada im nadajniki. To takie niewielkie antenki, dzięki którym wie, gdzie znajduje się jego podopieczny.

- Nie raz trzeba jechać kilkadziesiąt kilometrów, aby przywieźć go do domu - nie ukrywa.
Dodaje też, że hodowla drapieżników to niezwykle kosztowna pasja. Ptaki żywią się kurczakami, wołowiną albo przepiórkami. Mięso musi być świeże i odpowiednio podane. Najczęściej przemielone, ponieważ nie zawsze można wejść do woliera. Jastrzębie, gdy tokują są bezpieczne. Później lepiej nie wchodzić im w drogę.

Ale, jak żartuje sokolnik, gdy trud duży, to i satysfakcja ogromna. Tak też jest w jego przypadku. Nie chodzi o pieniądze, ale uznanie. Ma pełną szufladę dyplomów i medali przywiezionych z łowów.
- Z jastrzębiem poluje się znacznie lepiej - ocenia. - Sokół atakuje tylko na polu, na otwartej przestrzeni. A jastrząb bierze w zaroślach, a nawet na wodzie. Potrafi złapać kaczkę na środku stawu i doholować ją do brzegu.

Złowionego łupu jednak nie zjada. Zadawala się nagrodą, którą dostaje od sokolnika.
A co to jest? - To główka ptaka - precyzuje hodowca. - Na łowach są to najczęściej bażanty. Ale Kruszynka zje trzy, góra cztery i więcej nie chce.

Śmigła rozerwą ptaki na strzępy

Od kilku tygodni sen z powiek spędza Zdancewiczowi pomysł budowy wiatraków. Te, wysokie na 120 metrów, mają być zamontowane m.in. w Bokszach Nowych.

- Dookoła mojego domu będzie w sumie siedem, czy osiem turbin - przypomina. - Najbliższa stanie 250 metrów od strzechy. Kolejne nieco dalej, ale też w zasięgu oczu.

Problem w tym, że wiatraki mają być zamontowane na trasie oblotów ptaków. A to stwarza dla nich ogromne zagrożenie. Zmęczone jastrzębie często przysiadają bowiem na słupach, aby odpocząć. Jak trafią na wiatrak, będzie po nich.

- Te śmigła rozerwą je na strzępy - nie ma wątpliwości sokolnik. - Nawet piór nie pozbieram.
Kilka dni temu z prośbą o interwencję zwrócił się do wojewody, towarzystwa ochrony ptaków, dyrekcji ochrony środowiska oraz gminy. W petycjach podnosi, że hałas powodowany przez kręcące się śmigła uniemożliwi dalszą hodowlę.

- Ptaki będą zestresowane - dodaje. - One przestaną się rozmnażać, pozabijają się wzajemnie. Nie można do takiej sytuacji dopuścić. To będzie zbrodnia.

Józef Malinowski, przewodniczący krasnopolskiego samorządu mówi, że decyzja w sprawie budowy wiatraków nie jest jeszcze przesądzona.

- Na razie postępowanie zostało zawieszone, czekamy na raport dotyczący wpływu planowanej inwestycji na środowisko - precyzuje rozmówca. - Gdy inwestor przedstawi dokument, za kilka miesięcy zdecydujemy co dalej.

Zdancewicz na cud nie liczy. Wie, że gmina potrzebuje pieniędzy, że nie na wszystko jej wystarcza. Wójt będzie musiał dokonać trudnego wyboru. Sokolnik obawia się, że z nim nie będzie się liczył. W internecie wynalazł więc informacje o tym, że metalowe śmigła bardzo szkodzą zdrowiu. Chodzi z tym od domu do domu i przekonuje sąsiadów, by postawili warunek, że turbiny będą dwa, albo trzy kilometry od domu, albo zerwali podpisane już z potencjalnym inwestorem umowy.

- To nie takie proste - zauważa. - Ludzie obawiają się, że będą musieli płacić kary. A te są ogromne. Podobno wynoszą nawet sto tysięcy złotych. Kogo na to stać?

Sokolnik nie zamierza jednak składać broni. Jak mówi, nie ma wyjścia.

- Ptaków nie wypuszczę, ponieważ już nie poradzą sobie na wolności - rozważa głośno. - A ja nie poradzę sobie bez nich. Jastrzębiom poświęciłem większość swojego życia. Bez nich niewiele znaczę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna