Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zaczepiają ludzi na ulicy. Od rana do nocy [REPORTAŻ]

Karol Wasilewski [email protected]
Sterling Hannemann (z lewej) i James Sheridan (z prawej) z USA przyznają, że białostoczanki są niezwykle urodziwe, ale podczas misji nie wolno im rozmawiać z kobietami na tematy, które nie są  związane z religią. Młodymi Amerykanami opiekuje się  Libert Wojtkiewicz (w środku), prezydent Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich w Białymstoku.
Sterling Hannemann (z lewej) i James Sheridan (z prawej) z USA przyznają, że białostoczanki są niezwykle urodziwe, ale podczas misji nie wolno im rozmawiać z kobietami na tematy, które nie są związane z religią. Młodymi Amerykanami opiekuje się Libert Wojtkiewicz (w środku), prezydent Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich w Białymstoku.
Do Białegostoku przylecieli z USA.

Są młodzi i bardzo przystojni. Świetnie mówią po polsku, choć nie mają polskich korzeni. Do Białegostoku przylecieli z USA, żeby propagować swoją religię. Bo wierzą, że Białystok stanie się drugim Syjonem.

James Sheridan i Sterling Hannemann są misjonarzami Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich, czyli popularnie zwanymi mormonami (chociaż oni sami nie lubią tej nazwy). Od roku można ich spotkać na białostockich ulicach, kiedy uprzejmie zaczepiają ludzi. Mogą nawet zapukać do naszych domów. Zawsze są tak samo ubrani: biała, elegancka koszula, garnitur, a na klatce piersiowej - wizytówka z imieniem i nazwiskiem oraz nazwą kościoła.

Zawsze elegancko ubrani

- Ubieramy się tak, bo chcemy wyglądać poważnie i odpowiedzialnie, a jednocześnie musimy odróżniać się od Świadków Jehowy - mówią mormoni-misjonarze.

Ich idealny wygląd nie jest też bez znaczenia, kiedy starają się przekonać rozmówców do własnych racji. W końcu o wiele bardziej wiarygodnym wydaje się człowiek w garniturze, niż w dresie czy bluzie z kapturem. Misjonarze Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich na całym świecie ubrani są jednakowo. Właściwie pierwszą czynnością, jaką wykonują przed wyznaczonym wyjazdem za granicę, jest zakup odpowiednich garniturów.

James Sheridan i Sterling Hannemann prowadzą w Białymstoku niezwykle proste życie, w pełni poświęcając się swojemu kościołowi. Do Polski zostali wysłani na dwa lata i cały ten czas jest przeznaczony na ich działalność duszpasterską. Chociaż przyznają, że białostoczanki są niezwykle urodziwe, to nigdy nie rozmawiali z nimi na tematy, które nie są związane z religią.

- Przylatujemy tutaj do pracy i tylko tym się zajmujemy - tłumaczą. - W okresie naszej misji nie spotykamy się z dziewczynami, nie chodzimy na randki, nie interesują nas stosunki damsko-męskie.
James ma 19 lat, Sterling jest o rok starszy. Jednak - w przeciwieństwie do wielu swoich amerykańskich rówieśników- nigdy nie uprawiali seksu. Ich religia im na to nie pozwala, a są bardzo wierzący.

Czekają na tę jedyną wybrankę, z którą zwiążą się na całe życie. Chociaż wiedzą, że kultura mormońska nie zawsze wymagała takich "poświęceń". Jeszcze sto lat temu wielożeństwo było bowiem w ich Kościele normalną praktyką. Dzisiaj zresztą też możemy spotkać, zwłaszcza w Kanadzie, rodziny składające się z ojca, ośmiu matek i dziesięciorga dzieci. Nawiązują one co prawda do filozofii mormońskich, ale oficjalnie Kościół Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich się od nich odcina.

Zamykają im drzwi przed nosem. Ale kulturalnie

James i Sterling niemal w ogóle nie mają czasu dla siebie. Nie uczestniczą w żadnych rozrywkach, nie chodzą do kina, nie grają w piłkę, a mecze w telewizji oglądają tylko od wielkiego święta. Jak sami mówią, są pełnoetatowymi misjonarzami. Co rano wychodzą z siedziby swojego kościoła, który mieści się w kamienicy przy ul. Warszawskiej w Białymstoku, i idą "nawracać".

Rozmowy z przypadkowo spotkanymi ludźmi zajmują im cały dzień. I tak przez siedem dni w tygodniu, przez dwa lata. Tylko raz na siedem dni mogą przez godzinę porozmawiać ze swoją rodziną z USA. Wówczas piszą maile, albo siedzą na skype. Czy nie są takim monotonnym życiem zmęczeni?
- Przed wyjazdem doskonale wiedzieliśmy, jak będzie wyglądała nasza misja w Polsce - mówi James - Sami się na to zdecydowaliśmy, robiąc to dla Boga. Dwa lata to nie jest dużo, zwłaszcza w porównaniu do życia wiecznego. Nie każdy członek naszego kościoła musi wyjeżdżać na misje. Nie każdego też na taki wyjazd stać. My to zrobiliśmy, bo uważamy, że jest to słuszne.

O wyjeździe na misję marzyli od dawna. I nie miało znaczenia, gdzie rzuci ich los, a właściwie ich przełożeni. Jednak cieszą się, że trafili akurat do Białegostoku. Stolicą Podlasia są zachwyceni.
- Bo ludzie tutaj są bardzo przyjacielscy, otwarci i tolerancyjni - tłumaczą.

Nigdy nie spotkali się z agresją wymierzoną w ich kierunku, chociaż ich model działania jest nieco podobny do świadków Jehowy.

- I nawet jeżeli wielu mieszkańców Białegostoku, na wieść że jesteśmy misjonarzami, zamyka nam przed nosem drzwi, to robią to w kulturalny sposób - wyjaśnia Sterling. - Po za tym ludzie tutaj są bardzo słowni, gdy ktoś obiecuje, że przyjdzie w niedzielę na nasze spotkanie, to zawsze się zjawia.
- Nie jesteśmy tutaj pierwszymi mormonami - dodaje Sterling. - Przed nami byli jeszcze inni i my doskonale wiedzieliśmy, że nie "podbijemy" Białegostoku. Dlatego nie liczymy na ogromne zainteresowanie naszą obecnością i cieszymy się z każdej rozmowy, z każdego spotkania, z każdego zainteresowania naszą wiarą.

Słyszeli o Koperniku, Chopinie i Wajdzie

Przed przyjazdem do Polski niewiele słyszeli o naszym kraju. Znali Kopernika, chociaż nie wiedzieli, że jest Polakiem, bardzo lubią muzykę Chopina, oglądali "Katyń" Andrzeja Wajdy i wiedzieli, że mieliśmy "trudną historię". No i oczywiście znają najbardziej - ich zdaniem - kontrowersyjnego Polaka, czyli Romana Polańskiego. O Solidarności i Lechu Wałęsie dowiedzieli się dopiero w Białymstoku.
Języka polskiego uczyli się w USA tylko przez dwa miesiące. Lekcje dawali im byli misjonarze, którzy wcześniej odwiedzali nasz kraj, m.in. mormoni z Las Vegas.

- I co ciekawe, język polski okazał się dla nas dużo łatwiejszy do opanowania, niż hiszpański, którego uczyliśmy się w szkole - dziwią się.

Jeden będzie inżynierem, drugi agentem FBI

Po powrocie do USA zarówno James jak i Sterling zamierzają podjąć normalną pracę. James chce zostać inżynierem budowlanym, a Sterling… agentem FBI.

- I wcale nie jest to marzenie ściętej głowy - zapewnia Sterling. - Moich dwóch wujków już od lat pracuje w FBI i ja też o tym marzę.

Obaj też wkrótce po powrocie do ojczyzny planują znaleźć swoje drugie połówki, ożenić się, spłodzić dzieci. Wtedy będą też mieli czas na przyjemności i rozrywki. Oczywiście wszystko w granicach wyznaczonych przez religię. A o swoim Kościele wiedzą naprawdę bardzo dużo. Otwarcie mówią np. o tym, że jeden z założycieli ich Kościoła, Joseph Smith, należał do loży masońskiej. Prezydent Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich w Białymstoku, Libert Wojtkiewicz, nie widzi w tym nic złego:

- Dla mnie bowiem masoni to ludzie, którzy mają trochę większą wiedzę, niż zwykli obywatele. Więcej wiedzą też o historii kościoła katolickiego - wyjaśnia. - Wielce prawdopodobne jest, że ewangelii było aż 136, a tymczasem my uczymy się tylko o czterech. Co się stało z resztą? Kościół zaprzecza także, że Maria Magdalena mogła być żoną Jezusa i że Jezus mógł mieć własne dzieci, że miał rodzeństwo, a miał na pewno czterech braci i dwie siostry. Między innymi o tym dysputują masoni.
Czym różni się religia katolicka od tej głoszonej przez mormonów?

- My, oprócz Biblii posiadamy jeszcze Księgę Mormona, czyli zbiór pism proroków, którzy kiedyś zamieszkiwali kontynent amerykański - kontynuuje Libert Wojtkiewicz. - Jeden z nich, Lehi, wywodzi się z Jerozolimy, on poprowadził naszych przodków za ocean. Poza tym, my wierzymy że Bóg nie zaprzestał rozmowy z człowiekiem dwa tysiące lat temu. Wierzymy, że nadal są i działają czynni prorocy. Obecnie również żyje takowy w Stanach Zjednoczonych. Chcemy żyć, tak jak Jezus i nad tym pracujemy.
Wyznawcom Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich nie wolno pić alkoholu, kawy ani nawet herbaty. Nie palą oni papierosów i nie zażywają narkotyków.

- Wszystko, co szkodzi zdrowiu, jest przez nas odrzucane - tłumaczą. - Nasze ciało to nasza świątynia i musimy o nie dbać.

Mormoni twierdzą, że modlą się w intencji zbawienia wszystkich ochrzczonych, niezależnie, czy należeli do ich wspólnoty, czy też nie. W związku z tym gromadzą kopie różnych metryk oraz prowadzą rejestry urodzeń i zgonów ludzi z całego świata. Przy tej okazji, pomagają w stworzeniu drzew genealogicznych wszystkim zainteresowanym.

Prowadzą także darmowe kursy języka angielskiego. Po co to robią, skoro w naszym mieście mają tylko ośmiu wyznawców?

- Wierzymy, że nasze przesłanie pomaga innym ludziom, chociaż liczba wiernych w Białymstoku spadła w ostatnich latach ponad dwukrotnie - ubolewa Libert Wojtkiewicz.

Mormoni uważani są za bardzo bogatych i wpływowych ludzi. Białostocki prezydent Wojtkiewicz jest rolnikiem. Ma własne gospodarstwo, a z niego odprowadza dziesięcinę na rzecz kościoła. Z zamożnych rodzin pochodzą również misjonarze, którzy przylatują zza oceanu za własne pieniądze. Na pobyt w Polsce wydają około 50 tys. zł. Z własnej kieszeni bowiem muszą opłacić bilety na samolot, wynajem mieszkania itp.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna