Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Żalu do nikogo nie noszę

K. Radzajewski
K. Radzajewski
W cyklu "Moniecczanie 40-lecia" przypominamy dziś sylwetkę monieckiego działacza "Solidarności" z lat 80-tych. Mirosław Filipowicz wyjechał z Moniek w 1990 roku, jest pracownikiem naukowym w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, autorem książek historycznych. Z 41-letnim obecnie Mirosławem Filipowiczem rozmawia Kazimierz Radzajewski.

Dlaczego zdecydował się pan na wyjazd z Moniek?
- To była konsekwencja moich studiów na KUL-u. Pracuję teraz w katedrze historii i historiografii gdzie przygotowuję pracę habilitacyjną. Żartuję zwykle, że oprócz zajmowania się historią nic innego nie potrafię robić. Chyba powinienem zająć się pracą naukową tuż po studiach, ale nie żałuję młodych lat spędzonych w Mońkach.
Dlaczego do realizacji swoich marzeń wybrał pan akurat KUL?
- To był 1982 rok, tuż po stanie wojennym - w swojej naiwności bałem się represji na uczelni państwowej. O KUL-u mówiło się natomiast jako o ośrodku niezależnym od władzy i komunizmu.
Kto miał wpływ na pana krytyczną postawę wobec ówczesnych władz i PRL-u?
- Ukształtowała mnie rodzina. Najwięcej jednak dowiedziałem się z książek oraz z zamiłowania do historii. Było też kilka osób, które wywarły wpływ na młodym wówczas chłopaku. Wspominam nasze debaty z Julią Olszewską (nieżyjącą już, byłą księgową w POM-ie), która była po studiach w Wilnie i miała wspaniałą bibliotekę. Potem był ksiądz Jan Mianowski, absolwent wileńskiego Uniwersytetu im. Stefana Batorego, zesłaniec na Syberię. Moją wiedzę uzupełnił inny moniecki ksiądz Wojciech Łazewski - potem dyrektor generalny Caritasu, zaś obecnie rektor Wyższego Seminarium Duchownego w Białymstoku. Miałem wielkie szczęście do wspaniałych nauczycieli. Mile wspominam moich polonistów: Zofię Piwko, Teresę Sujatę i Bożenę Wroceńską. Wszyscy oni i opowieści mojej śp. babci Julii miały wpływ na moje życiowe wybory. Od dziecka zaczytywałem się w książkach - nigdy nie miałem wątpliwości, że moim przeznaczeniem jest historia.
Czy konspirował pan w stanie wojennym?
- Nigdy nie byłem i chyba nie będę "zwierzęciem politycznym". Coś, co dotykało polityki, pojawiło się tylko w mojej inicjatywie zawieszenia krzyży w monieckim LO. Dziś śmieję się z tego mojego zaangażowania, ale wtedy było to coś, do czego miałem głębokie przekonanie - my "uczłowieczyliśmy" szkołę. Na studiach też nie byłem w awangardzie działaczy - wolałem książki. "Bibuła" była - ksiądz Łazewski dostarczał ją potajemnie do Moniek - ale ona też wzbogacała moją wiedzę i utwierdzała w wyborze.
Dlaczego zatem po studiach wrócił pan do Moniek?
- Nie bardzo wiedziałem, co mogę robić z dyplomem historyka. Dość niespodziewanie stałem się nauczycielem w wiejskiej szkole w Masiach - jak autobus nie mógł dojechać, brnąłem tam 7 km przez zaspy. To był mój kontakt z realnym światem - z odrealnionego świata książek trafiłem na głęboką wieś. Ze zdumieniem stwierdziłem, że dzieci mnie lubią, więc satysfakcja też była spora. Potem znalazłem się w monieckiej "Jedynce" i w gronie nauczycieli, którzy mnie uczyli. Ciekawym doświadczeniem była obserwacja, jak kształtują się dziecięce umysły, zaś swoistą sztafetą pokoleń był wybór historii przez mojego wychowanka Zbyszka Smółko. Zbyszek trafił później do profesora Filipowicza na KUL-u i jest teraz doktorantem w mojej katedrze. Gdy w 1988 r. mówiono o Okrągłym Stole, pojawiła się potrzeba reaktywowania "Solidarności" w Mońkach. Nikt się specjalnie nie rwał do tej działalności, więc z Józefem Mozolewskim i Witoldem Zatorskim (aptekarz, wyjechał z Moniek w połowie lat 90-tych - red.) wzięliśmy sprawy we własne ręce. Spotykaliśmy się w moim mieszkaniu. Potem nastąpiło pospolite ruszenie, powstał Komitet Obywatelski - przewodził mu obecny wiceburmistrz Józef Falkowski - i w efekcie wybory samorządowe wygraliśmy z prawie 100-procentowym wynikiem. Wysoko sobie cenię ten epizod, bo nauczyłem się odpowiedzialności za innych ludzi.
Coś musiało popsuć się w tym układzie, bo zniknął pan dość nagle z monieckiej sceny politycznej.
- To był piękny zryw - dyskutowaliśmy, marzyliśmy o zmianach w Mońkach. Podzieliliśmy się jednak, tak jak podzieliła się cała polska "Solidarność". W Mońkach dominowali zwolennicy Lecha Wałęsy - ja byłem w zdecydowanej mniejszości z ludźmi wspierającymi Tadeusza Mazowieckiego. Wtedy właśnie pojawiła się możliwość pracy na KUL-u - wyjechałem bez chwili wahania. Ja na Mońki nie obraziłem się i z chęcią przyjeżdżam tu kilka razy w roku. Żalu do nikogo też nie noszę, bo to wszystko było uwarunkowane atmosferą tamtych dni, ale swojej sympatii do Mazowieckiego jestem wierny do dziś.
Włożył pan sporo wysiłku w tworzenie samorządu od podstaw. Czy Mońki mają dobrych samorządowców?
- Nawet przy wielu uchybieniach samorządy i tak lepiej funkcjonują aniżeli struktury państwa. Tu jest po prostu łatwiej rozliczyć władze za nieudolność lub nieuczciwość. Nacisk społeczny i presja np. gazety jest w stanie zdziałać najwięcej. Dziś władzę w Mońkach sprawują dwaj moi koledzy z lat młodzieńczych - starosta Mirosław Paniczko i burmistrz Zbigniew Męczkowski. Pamiętam nasze narady z 1990 roku - "kto ma zostać pierwszym niekomunistycznym burmistrzem?". Byłem jednym z tych, którzy wypromowali Paniczkę, bo nie było chętnych do wzięcia władzy. Mirek nie miał większych oporów. Z ówczesnym naczelnikiem Janem Stachurskim nikt z nas nie rozmawiał, bo miasto żądało zmian. Mońki są obecnie nieco apatyczne i senne, ale widać bogactwo mieszkańców. Jak na kraj, w którym dominuje frustracja Mońki są oazą dostatku.
Jak odnajduje pan Mońki po 15 latach?
- Martwi mnie znikanie wielu charakterystycznych punktów na mapie miasteczka i odchodzenie w niepamięć wielu znaczących postaci. To taka moja mała nostalgia np. za budką nieżyjącego już fryzjera Wacka Zimnocha, za domkiem księdza Mianowskiego. Kto dziś pamięta pana Wacka? A to była bardzo charakterystyczna i oryginalna postać - postrach młodzieńców, którym wycinał "plecha" (placek) na środku głowy. Wspominam nieżyjącą już wychowawczynię Leokadię Grzegorczyk. "Lodzia" lała nas czym popadnie, ale matematyki nauczyła nawet zatwardziałego humanistę... dostałem wskazówką nieraz. To były chyba dobre "wartości", które można by przywrócić do polskich szkół, bo teraz... to uczniowie biją nauczycieli.
Czym zajmuje się pan w wolnym czasie?
- Moją wielką pasją jest muzyka klasyczna. Mam płytotekę liczącą kilka tysięcy pozycji - słucham tego w każdej wolnej chwili i pisuję czasem o muzyce do krakowskich "Arkan". Lubię też wypady za miasto na rowerze. Zrobiłem na tym wehikule tysiące kilometrów. Najwięcej czasu zajmuje mi jednak praca naukowa i pisanie książek. W 2000 r. wydano moją monografię nt. stosunku polskich historyków z końca XIX wieku i 20-lecia międzywojennego do Rosji. Wydałem też kilka książek jako redaktor.
Czy czuje się pan spełnionym człowiekiem?
- Nie byłem nigdy człowiekiem o zbyt wygórowanych ambicjach. Najbardziej cenię w życiu moją prywatną wolność. W polityce jestem obecny tylko jako wnikliwy obserwator. Robię to co lubię, nikt mnie do niczego nie zmusza - jest mi z tym dobrze.
Czy wróci pan do Moniek?
- Chyba nie, ale nie zarzekam się. Życzę Mońkom jak najlepiej, jednak mój dom jest teraz w Lublinie. Gdy mnie pytają skąd jestem, odpowiadam że z Moniek - reakcje są zwykle miłe i z zaskoczeniem konstatuję, że większość rozmówców wie, gdzie jest moje miasto.
Dziękuję za rozmowę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna