Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zamiast zdjęć zostało mi wędkarstwo

Izabela Krzewska [email protected]
– Mimo 81 lat nadal mam doskonały wzrok. Do dziś gazetę czytam bez okularów – chwali sobie pan Zdzisław Zaremba. W przypadku zapalonego myśliwego to prawdziwy skarb.
– Mimo 81 lat nadal mam doskonały wzrok. Do dziś gazetę czytam bez okularów – chwali sobie pan Zdzisław Zaremba. W przypadku zapalonego myśliwego to prawdziwy skarb. W. Wojtkielewicz
Zdzisław Zaremba karierę w Gazecie Białostockiej rozpoczynał jako korespondent. Po krótkiem rozstaniu, w kwietniu 1953 roku znów trafił do gazety, ale jako fotoreporter. I był nim przez... 36 lat.

Pana zdjęcie pt. "Powrót z wakacji" trafiło w 1961 r. na Międzynarodową Wystawę Fotografii Prasowej w Hadze w Holandii.
- Przedstawia czwórkę dzieci idących drogą, między wierzbami, a obok dzieci - pies. Zauważyłem je przypadkiem, będąc w jakimś PGR-ze. Zdążyłem zrobić tylko dwie klatki. Tą lepszą wysłałem na World Press Photo. W efekcie zdjęcie znalazło się w albumie. Obok niego zdjęcia Kennedy’ego i Chruszczowa. Przynajmniej mam pamiątkę.

A proszę powiedzieć, czy od zawsze marzył Pan o zostaniu fotografem?
- W tym zawodzie znalazłem się przypadkiem. Najpierw próbowałem swoich sił jako korespondent Białostockiej. W 16. numerze ukazał się mój tekst o pierwszych taksówkach w Białymstoku. Nie dostałem jednak legitymacji prasowej i zrezygnowałem. Po tym zatrudniłem się w zakładzie fotograficznym przy ul. Lipowej, który należał do mojego szwagra, Szymborskiego. Do tego zajmowałem się m.in. lajkarstwem. Leica (czyt. lajka - przyp. red.) to nazwa niemieckiej marki aparatu, przedwojennego, bardzo dobrego. Z takimi aparatami chodzili po ulicach ludzie i robili zdjęcia przechodniom. Potem można je było odebrać w zakładzie fotograficznym. Kiedyś lajkarzy było trochę w mieście. W ten sposób sobie dorabiali.

Po kilku latach od mojego debiutu w GB do zakładu Szymborskiego przyszedł jakiś człowiek i powiedział, że w lokalnej gazecie szukają fotoreportera. Zgłosiłem się do sekretarza redakcji, a był nim wtedy Włodzimierz Chaciej i pokazałem mu próbne zdjęcia. Tak zostałem przyjęty.

Początki były ciężkie, bo nie miałem żadnego przygotowania w tym kierunku. Sprzęt był makabryczny. Jak wszystko zresztą. Takie były lata. Białystok był w ruinie.

Sam wywoływałem zdjęcia. Laborantki przyszły dopiero na początku lat 70-tych. Wszystko było prymitywne. Najpierw robiłem zdjęcia na rosyjskim aparacie Kiejew, potem był czeski Flexaret. Dopiero w latach 60-tych dostałem trochę bardziej profesjonalny aparat Rolleiflex, z lepszą lampą elektronową. Wcześniej miałem lampę, która ważyła 6 kilogramów. Jak się ją ponosiło kilka godzin, to człowieka kręgosłup bolał.

Wykonanie jakiego zdjęcia sprawiło Panu największą trudność?
- Trudność to może nie, ale zapamiętałem jeden wypadek. W Kowalach Oleckich zebrali się gminni radni. Zostałem tam wysłany, aby zrobić zdjęcie. Jak nie miałem flesza to czasem posługiwałem się magnezją, stosowaną jeszcze w XIX wieku.

Wykonanie zdjęcia odbywało się przez odsłonięcie na kilka sekund przesłony. W tym czasie naciskało się coś w rodzaju spustu w maszynce, która podpalała magnezję, ona spalał się błyskawicznie oślepiającym światłem, a wtedy robiło się zdjęcie.

W tym konkretnym przypadku w Kowalach Oleckich nasypałem magnezji i odciągnąłem spust. Zrobiłem to jednak bardziej przed sobą, bliżej twarzy. Magnezja wybuchła mi w oczy.... Nic nie widziałem. Myślałem, że oślepnę. Miałem całe spalone powieki. Na szczęście nic mi się nie stało. Straciłem tylko rzęsy. A problemów ze wzrokiem nie mam do dzisiaj. Nawet gazety czytam bez okularów. Gorzej ze słuchem.

A jakich za Pana czasów było najwięcej tematów poruszanych w Gazecie Białostockiej?
- Z dzisiejszej perspektywy to widzę, że dotyczących budownictwa. Ważne było też rolnictwo i przemysł, na naszym terenie - głównie włókienniczy. Przykładami opisywanych zakładów była Fabryka Pluszu w Białymstoku, tam gdzie teraz stoi galeria "Alfa", oraz Fabryka Sierżana, tam gdzie Real. To wszystko było kiedyś w ruinie. W latach 50-tych w tych zakładach ludzie, dosłownie za bochenek chleba, odbudowywali te miejsca.

Czyli zdjęć placów budowlanych, ukończonych inwestycji i zakładów, robił Pan najwięcej?
- Możliwe. Później robiłem zdjęcia budów socjalizmu, tj. fabryki w Fastach, czy Fabryki Przyrządów i Uchwytów. Jeśli zaś chodzi o rolnictwo, to jeździłem głównie na tereny EGO, czyli Ełk - Gołdap - Olecko.

Wydarzenie, które Pan zapamiętał najbardziej?
- To było w październiku 1956 roku. W Warszawie odbył się słynny wiec poparcia Gomułki, który został zatrzymany za odchylenia prawicowo-nacjonalistyczne. Na dziedzińcu Pałacu Branickich (Akademia Medyczna) zgromadziło się kilkanaście tysięcy ludzi. Przyszli, aby posłuchać bezpośredniej transmisji radiowej z Warszawy, w trakcie której miał przemawiać Gomułka. Przemawiający przedstawiciele zakładów pracy ostro krytykowali wojewódzkie władze państwowe i partyjne. Żądano zmian nazw ulic w Białymstoku i poprawy warunków życiowych. Zgromadzona młodzież domagała się uwolnienia prymasa Stefana Wyszyńskiego i powrotu religii do szkół. I sekretarz Komitetu Wojewódzkiego PZPR Jan Jabłoński złożył nawet publiczną dymisję, która później została odrzucona przez Egzekutywę KW PZPR. Atmosfera zaczęła się zagęszczać, zrobiło się nerwowo. Marek Jakubowski, z radia, chyba czuł, że zaczyna robić się niebezpiecznie, dorwał się do mikrofonu i rozwiązał wiec.

Po zakończeniu wiecu część jego uczestników rozeszła się do domów, jednak kilka tysięcy osób, głównie studenci, uczniowie i młodzi robotnicy, ruszyło ulicą Lipową w kierunku kościoła św. Rocha. Manifestanci nieśli flagi narodowe, a także flagę węgierską na znak poparcia dla narodu węgierskiego walczącego z sowieckimi czołgami. Naprzeciwko kina "Ton" pojawiły się milicyjne samochody. Obyło się jednak bez interwencji. Manifestanci weszli do kościoła w trakcie nabożeństwa różańcowego. Po wyjściu z kościoła część manifestantów udała się pod gmach Komitetu Wojewódzkiego PZPR. Tam również domagano się zerwania sojuszu ze Związkiem Radzieckim.

Czy lubił Pan swoją pracę?
- Lubiłem, ale uciekałem z niej kiedy tylko się dało. Na ryby i na polowania.

Czy dało się jakoś połączyć pracę z pasją.
- Owszem, moje zdjęcie z polowania na wilki zostało opublikowane w Panoramie Północy.

Ale podobno inna pasja nieco kolidowała z Pana profesją. Słyszałam, że nie lubił Pan robić zdjęć podczas meczów piłkarzy białostockiej Jagiellonii?
- Nie tyle nie lubiłem, ale przeżywałem tak bardzo, że drżała mi ręka z emocji. Człowiek powinien być bezstronny w takich wypadkach. Nie myśleć o tym, że "nasi" przegrają.

Ale są takie sytuacje, kiedy naprawdę ciężko jest zrobić zdjęcie. Chodzi o tragedię, która wydarzyła się na przejeździe kolejowym, gdzieś w kierunku na Hajnówkę. Grupa młodych ludzi jechała w ciężarówce do pracy w szkółce leśnej. Samochód niestety wjechał pod pociąg. 16 osób zostało dosłownie poszatkowanych. Wszyscy zginęli. Jak zajechałem tam gdzieś po półtorej godziny, to czuć wciąż było zapach krwi i wnętrzności... Dookoła porozrzucane były ludzkie szczątki. Trudni mi było zrobić jakiekolwiek zdjęcie. Ale pewnie można było, gdyby człowiek zapanował nad sobą. Bardzo przeżyłem tą sytuację.

Wiem, że uzna Pan to za nagłą zmianę tematu, ale proszę mi opowiedzieć o ośrodku wczasowym dla dziennikarzy.
- Z redaktorem Frankiem Lewickim jeździliśmy na Pojezierze Augustowsko-Suwalskie. Tak trafiliśmy nad jezioro Pomorze, koło Gib. Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich wydzierżawiło koło niego kawałek ziemi. Stanęły tam najpierw tzw. psie domki, dwuosobowe budki, na trasach spływów kajakowych, gdzie można było się zatrzymać. Później zastąpiło je 10 domków rodzinnych. SDP wybudowało nam stołówkę i coś w rodzaju świetlicy. Tam poznałem kilku dziennikarzy, m.in. Passenta, z którym chodziłem na ryby.
Do ośrodka jeździłem razem z żoną. Sporo pływaliśmy. Ale głównie zajmowałem się tam łowieniem ryb. Znikałem około godziny 3-4 nad ranem na jezioro, a wracałem wieczorem.

Żonę poznał Pan w redakcji.
- Tak, zaiskrzyło między nami na którymś ze spływów kajakowych. To była bardzo dobra dziennikarka. Niestety, od 7 lat już nie żyje.

A czy nadal Pan fotografuje?
- Już nie, oddałem sprzęt. Być może by się znalazły miejsca, które warto sfotografować, ale teraz jest już tyle osób, które robią to lepiej.

Dziękuję za rozmowę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna