Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Żeby został ślad

Anna Mierzyńska [email protected]
Marcin Zwolski z białostockiego IPN-u trochę jak detektyw szuka śladów zbrodni z przeszłości. Tu przy murze w białostockim areszcie śledczym pokazuje napisy wydrapane przez więźniów...
Marcin Zwolski z białostockiego IPN-u trochę jak detektyw szuka śladów zbrodni z przeszłości. Tu przy murze w białostockim areszcie śledczym pokazuje napisy wydrapane przez więźniów... A. Zgiet
Kiedy otwierają się przed nim ciężkie, więzienne drzwi, wchodzi bez lęku, choć czuje dreszczyk emocji. Potem odstawia na bok słoiki z konfiturami, przedziera się przez zwały węgla. Wreszcie jest. Odcyfrowuje: "Matko Boska, módl się za nami!".

Najczęściej na ścianach można znaleźć imiona i nazwiska, daty, czasami paragrafy. Są też więzienne kalendarze, wyryte w cegłach. Marcin Zwolski z białostockiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej widział już napisy religijne, wyroki, prośby. Dla niewprawnych oczu przypadkowego widza zatarte kreski na ścianach nie znaczą nic, dla niego to kopalnia informacji. Niczym detektyw dociera do dawnych aresztów i więzień i szuka śladów tych, którzy zginęli i o których do dziś nic nie wiadomo; tych, których przetrzymywano; tych, których torturowano. Dokumentuje wszystkie miejsca represji w naszym regionie, głównie z lat 1945-56, ale i z okresu stanu wojennego.
- W wielu budynkach nie ma już żadnych śladów - wzdycha rozczarowany. - To oczywiście cieszy ich mieszkańców, ale mnie nie.

Tak jest choćby w najbardziej znanej w Białymstoku siedzibie Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego przy ul. Mickiewicza 5. Od wielu lat mieści się tu sąd. Jeszcze kilkanaście lat temu w piwnicach były więzienne drzwi z wizjerami. Drzwi prowadzące do cel wrogów Polski Ludowej. Dziś nie ma ani śladu po celach, są za to niedawno odremontowane piwnice. I choć starsi białostoczanie opowiadają nie tylko o plamach krwi na tych ścianach, to już przeszłość.

- Ile osób zginęło tu w czasie śledztw, nie wiemy - przyznaje Zwolski. - Ale mogły to być dziesiątki ofiar. Z relacji świadków wiemy też, że z tyłu budynku, za garażami, wykonywano wyroki śmierci. Ale to są relacje niepotwierdzone, na razie.
Wyroki na pewno wykonywano w areszcie śledczym przy ul. Kopernika w Białymstoku. Najpierw więźniów stawiano pod ścianą, do piwnicy wchodziło trzech katów i wystrzeliwało całą serię z automatów. Tak było zaraz po II wojnie światowej. Później woleli robić to "jeden na jednego" - jeden skazaniec, jeden funkcjonariusz z bronią krótką. Strzelał, wychodził. Rano zabierano zwłoki. Tylko raz, gdy prokurator następnego dnia otworzył drzwi do celi śmierci, zobaczył skazańca uczepionego do drzwi. Nie zginął od razu. Wykrwawił się.

Kiedy jednak jeden z więźniów, żołnierz AK Kazimierz Chmielowski "Rekin", zaatakował strażnika (choć był bezbronny, skoczył strażnikowi na brzuch i naruszył narządy wewnętrzne), sposób wykonywania wyroku zmieniono. Skazaniec wchodził do niewielkiej przybudówki, takiej metr na metr. Strażnik otwierał klapkę w drzwiach i wkładał lufę. Krótki trzask i było po wszystkim.

Dziś to zwykły korytarz śmierdzący świeżą farbą olejną. Ślady skazańców zostały tylko na fragmencie nieotynkowanego, więziennego muru. Napisy po polsku, rosyjski, niemiecku:

Kryński Henryk, skazany za NSZ
3 lata, Koniecko Józef.
Bolek 1948
Tchórznicki Kazimierz, Lachówka
Akcje trzy, warunki skromne. Kochaj Boga...

Białystok. Niechaj moje cierpienie...
W budynku przy ul. Branickiego 1 w Białymstoku, gdzie mieściła się pierwsza siedziba Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego, zachował się jedynie ciekawy układ budynku. Śladów więźniów nie ma. A zamiast urzędu w budynku znajduje się dziś m.in. salon ślubny.

Warszawska 7 (siedziba Powiatowego UBP, później hotel milicyjny i policyjny, dziś stoi pusty): tu ślady nie zniknęły. W piwnicach wciąż są oryginalne drzwi więzienne do cel. Pod schodami małe, ciemne pomieszczenie, o wymiarach może 2 metry na 1,5, może mniej. Graciarnia. Wcześniej - karcer. Zamykano tu najbardziej niebezpiecznych. Takich, którzy mieli czelność stawiać się funkcjonariuszom. Spędzali tu dobę, czasem mniej, znacznie częściej siedzieli po kilka dni. W całkowitej ciemności. Nie wiedzieli, czy jest noc czy dzień, ile czasu znajdują się w zamknięciu. Ci, którzy mieli szczęście, dostawali wodę i chleb. Inni po prostu czekali, powoli tracąc świadomość upływającego czasu, a wreszcie i samego siebie.

Ogrodowa 2. Ogromna, dawno nieremontowana kamienica. Prywatne mieszkania. Ale od wojny praktycznie nic się tu nie zmieniło. Oczywiście jeśli chodzi o piwnice. Chociaż najpierw, jeszcze w czasie radzieckiej okupacji, sowiecki kontrwywiad wojskowy trzymał więźniów w stojących obok chlewikach. Funkcjonariusze polskiego kontrwywiadu woleli piwnice. Stąd więzienne drzwi do poszczególnych cel, karcer. I napisy. Dziś zasłaniają je słoiki z konfiturami domowej roboty. Albo węgiel na opał. Wystarczy je odsunąć, by odkryć, świadkami czego były te ściany.
"Siedział w tej celi za urlop polski" - Zwolski odcyfrowuje zatarte litery. - Czyli za dezercję - tłumaczy.

W innym miejscu: "Niechaj moje cierpienie i śmierć będą moją ostatnią ofiarą. Michał Radziwiłł, 1945 r.".

Starosielce, ul. św. Andrzeja Boboli. - Tu musiało coś być, bo są napisy na ścianach - zastanawiali się mieszkańcy jednego z prywatnych domów na białostockim osiedlu Starosielce. Zaalarmowali IPN. Marcin Zwolski poszedł "to" obejrzeć. Z zewnątrz zwykły dom w pięknie utrzymanym ogrodzie. Dopiero podczas dokładnej obserwacji da się zauważyć betonowe, wystające elementy. Poniemiecki bunkier! Kilka małych pomieszczeń, ciężkie, metalowe drzwi z otworem strzelniczym, wreszcie główne pomieszczenie.

- Myślę, że to był jeden z tzw. tajnych aresztów NKWD. Sowieci wykorzystali poniemiecki bunkier, który znajdował się zapewne na terenie wcześniejszego obozu pracy - opowiada Zwolski.

A w latach 50. na bunkrze wybudowano dom. Solidny, niemiecki fundament... Dziś, kiedy domownicy chcą przynieść kiszone ogórki z piwnicy, otwierają ciężkie drzwi i wchodzą do bunkra.

Ełk. Zardzewiały hak.
Były zamek w Ełku na wyspie. W minionych latach służył za więzienie. Dziś to raczej ruiny, pomieszczenia są bowiem kompletnie zdewastowane.

- Chodziłem tam i oglądałem ściany. Wiedziałem, że w tych pomieszczeniach wykonywano wyroki śmierci, ale cóż, nic nie zostało - opowiada Zwolski.

Nagle podniósł głowę do góry. I przeżył szok. Wielki, zakrzywiony, zardzewiały hak. Wciąż tu jest, solidnie wbity w sufit. Ilu ludzi tu powieszono? Kim byli? I za co zginęli?

Sokółka. Cele na 140 cm.
Sokółka, dawny areszt Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego, dziś opuszczony budynek. Dawne cele nie budzą większego wrażenia, dopóki ktoś nie próbuje się wyprostować. Mają tylko 140 centymetrów wysokości! Ile dni można wytrzymać w pomieszczeniu, w którym nie sposób stanąć prosto? Ile czasu trzeba, by złamać człowieka bez żadnych innych tortur? Żeby przyznał się do wszystkiego, byle tylko wyprostować kręgosłup i podnieść wysoko głowę...

90 adresów, 90 miejsc, Łomża, Olecko, Suwałki...
Kolejne adresy, kolejne piwnice, zdjęcia robione w ciemnościach, gdzie dopiero światło lampy błyskowej ujawnia prawdę. Łomża, Nowogródzka 5. Oryginalny układ przestrzenny budynku, drzwi więzienne z zachowanymi numerami cel, napisy na ścianach. Wszystko jak przed laty. Były areszt w Olecku. Wewnętrzny spacerniak z dodatkowymi celami i oddzielnym wyjściem z zewnątrz. Suwałki, dawne więzienie. Teraz będzie tam galeria handlowa. 90 adresów. W niektórych miejscach zachowane ślady. Więzienne piece, panoramiczne wizjery, metalowe blindy na oknach, które zasłaniały widok i zabierały powietrze. Inapisy, wszędzie napisy, wydrapane na cegłach, bo te w tynku nie zachowały się do dziś. Zwolski nie rozstaje się z aparatem. Ma już ponad 1400 zdjęć.

- Żeby z każdego miejsca represji został jakiś ślad - tłumaczy.

Nie wszyscy chętnie wpuszczają go do piwnic. W wielu dawnych aresztach czy więzieniach dziś mieszczą się prywatne mieszkania. Zdarza się, że należą do byłych katów, funkcjonariuszy. W tym samym miejscu pracowali, przesłuchiwali, torturowali, niektórzy zabijali. Dziś dożywają swoich dni otoczeni rodzinami, wnukami. Czasem samotni. O czym myślą, schodząc do piwnic, których ściany wciąż pamiętają krew, ból, cierpienie?

- To i tak lepiej, niż gdyby w tych budynkach mieszkały ich ofiary - podkreśla Marcin Zwolski. - A i tak bywa. Spotkałem takiego człowieka. Cóż, dla niego dzisiaj to po prostu mieszkanie.

Nie sposób wyliczyć, ilu zginęło. Tym bardziej, ilu cierpiało. W większości mężczyźni. Młodzi, 20-25 lat, z reguły z wykształceniem podstawowym - jeśli chodzi o lata powojenne. Potem i średnia wieku, i poziom wykształcenia szybko rosły. Malała liczba wyroków śmierci, zapełniały się za to cele. I masowe groby. Tych IPN także wciąż poszukuje. Żeby pozostał jakiś ślad.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna