Jak napisał dziennik 54-letni mężczyzna zatrudnił się na wysypisku i, mimo że wiele osób mu dokuczało mówiąc, że robi w "śmierdzącym interesie', był zadowolony że może zarabiać na życie. Czekali już z żoną na wspólną emeryturę.
Do pracy w Karczach dojeżdżał z miejscowości Woronie, gdzie mieszkał wraz z rodziną. Podobnie było i tego tragicznego dnia pod koniec listopada. Jak co dzień stawił się rano do swoich obowiązków. Jednak po kilku godzinach współpracownicy zorientowali się, że zaginął. Na nagraniach z kamer monitoringu nie był zarejestrowany od godz. 11. Zaczęło się poszukiwanie, w którym udział brali pracownicy wysypiska, policja i straż pożarna.
Jego ciało znaleźli po południu. Został on prawdopodobnie zepchnięty przez ładowarkę rozpychającą odpady, a następnie nimi przysypany.
- Gdy dowiedziałam się, że na wysypisku był wypadek, od razu mnie coś tknęło... Wtedy usłyszałam najgorszą informację w swoim życiu. Mój mąż zginął pod zwałami śmieci - powiedziała "Faktowi" Jadwiga Olechno.
To nie był pierwszy wypadek na wysypisku w Karczach. W sierpniu 29-letni operator ładowarki podczas prowadzonego załadunku śmieci najprawdopodobniej nie zauważył innego pracownika wysypiska, który w tym samym czasie zbierał złom.
W wyniku czego inny 54-latek wraz ze śmieciami wrzucony został do mechanicznego przesiewacza. Mężczyzna z urazem głowy i twarzoczaszki karetką pogotowia został przewieziony do białostockiego szpitala. Badanie wykazało, że operator ładowarki był pod wpływem alkoholu.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?