Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zielone Wzgórza. Ktoś podpalił mieszkanie Czeczenów

Z Sultanem Daszajewem rozmawia Adrian Kuźmiuk
Sultan Daszajew od trzech lat żyje z rodziną w Białymstoku. Czeczeni omal nie zginęli po tym, jak ktoś podpalił im mieszkanie
Sultan Daszajew od trzech lat żyje z rodziną w Białymstoku. Czeczeni omal nie zginęli po tym, jak ktoś podpalił im mieszkanie Adrian Kuźmiuk
Nie dam zabić swoich dzieci. Mam dwuletniego synka. Czym zawinił? Tym, że jest Czeczenem? Uciekliśmy z Rosji do Białegostoku przed śmiercią. Myślałem, że mam już to za sobą. Że mogę spokojnie pracować na utrzymanie rodziny. Jednak po ostatnim incydencie znów nie mogę zasnąć. Moje dzieci wciąż się boją - mówi Sultan Daszajew.

Obserwator: W ubiegłym tygodniu omal nie zginął Pan z całą rodziną. Ktoś podpalił wasze mieszkanie na Zielonych Wzgórzach. Jak do tego doszło?

Sultan Daszajew: Położyłem się spać około północy. Pół godziny później obudziło mnie światło. W mieszkaniu było pełno dymu. Czuć było swąd benzyny. Pobiegłem do dzieci. Spod drzwi wejściowych wydobywały się płomienie. Próbowałem gasić wodą. Nic nie pomagało. W końcu namoczyłem szmatę i jakoś stłumiłem ogień. Chwyciłem za klamkę, aby otworzyć drzwi, ale zamek był zablokowany. Z zewnątrz stukali sąsiedzi. Bałem się, że płonie cały blok. Trzeba uciekać. W końcu drzwi puściły. Na klatce paliła się już cała ściana z licznikami. Zagasiliśmy ją. Kiedy zobaczyłem na podłodze butelkę z benzyną, zrozumiałem, że ktoś próbował nas zabić. Gdybyśmy mieli drewniane drzwi a nie metalowe, mieszkanie spłonęłoby doszczętnie, a my razem z nim.

Jak Pan myśli, kto mógłby się do czegoś takiego posunąć. Czy miał Pan wcześniej jakieś nieprzyjemności w naszym mieście?

- Mieszkam w Białymstoku z rodziną od trzech lat. Nigdy nie miałem tu z nikim problemu. Rano wychodzę do pracy, wieczorem wracam do domu i wszystko. Nie piję, nie palę. Od pół roku mieszkam przy ul. Wrocławskiej. Sąsiadów mam dobrych. Dzień dobry, do widzenia. A i synowie mają w klatce kolegów, którzy chętnie nas odwiedzają. Moje dzieci uczą się w Szkole Podstawowej nr 44. Nauczyciele nie mają z nimi problemów. Chodzą systematycznie na zajęcia, uczą się polskiego. Córka jest już w gimnazjum. Nie mam pojęcia, kto mógłby chcieć naszej krzywdy. Przecież nic złego nikomu nie zrobiliśmy. Nawet moi koledzy z pracy dziwią się, jak coś takiego mogło mnie tu spotkać.

A czy Pana znajomym z Czeczenii zdarzały się podobne incydenty? Tak wiele mówi się teraz o atakach na obcokrajowców.

- W ubiegłym roku przy ul. Hetmańskiej ktoś podpalił meczet. Mojemu koledze z Czeczenii spalili samochód na Nowym Mieście. Innym znajomym z Leśnej Doliny tak długo wrzucali na balkon butelki z benzyną, aż ci się wyprowadzili. Mimo że Polska to spokojny i demokratyczny kraj, Czeczeni nie mogą wychodzić tu nocą. Jakiś czas temu kolega wracał wieczorem do domu. Zobaczyła go grupa skinheadów. Obrzucili go butelkami. Rozbili mu głowę.

Tutaj otrzymał Pan status uchodźcy, który jest przyznawany nielicznym imigrantom. Co właściwie skłoniło Pana do wyjazdu z Czeczenii? Jak trafił Pan właśnie do Polski?

- Brałem udział w dwóch wojnach z Rosjanami. W końcu wyjechaliśmy do Azerbejdżanu, gdzie mieszkaliśmy siedem lat. Tam umarła moja pierwsza żona. Po tym wróciłem do Czeczenii, aby zacząć wszystko od nowa. Powtórnie się ożeniłem. Wierzyłem w to, że będziemy mogli normalnie żyć. Jednak myliłem się. Rosjanie wezwali mnie na przesłuchanie, potem kolejne. Cały czas bałem się o rodzinę. U nas przychodzą w nocy i zabierają domowników. Nikt nie wie, gdzie i po co. Ludzie znikają, przepadają. Nie ma po nich śladu. Tak zaginął mój wujek. Po jednym z takich przesłuchań mój krewny dostał 25 lat więzienia. U nas ludzie dosłownie umierają ze strachu. Nie chciałem, aby moje dzieci wychowywały się w takich warunkach. Każdy z nas chce przecież żyć.

Czy spodziewał się Pan, że w Polsce ktoś mógłby spróbować Pana zabić?

- Myślałem, że mam już to za sobą. W Czeczenii nie można było przespać nocy, aby nie bać się o życie. Tu w Białymstoku przez trzy lata miałem spokój. Jednak po ostatnim incydencie nie mogę zasnąć. Podobnie jak moje dzieci. Zaczynam odczuwać niechęć niektórych Polaków do nas. Nie chcą nas tu. Najlepiej, żebyśmy jechali dalej. Ale my uciekliśmy z Rosji, aby żyć, a nie umierać. Nie dam zabić swoich dzieci. Mam dwuletniego synka. Czym zawinił? Tym, że jest Czeczenem? Jadąc do Polski nie spodziewałem się w ogóle, że coś takiego może mnie spotkać. Myślałem, że będę mógł spokojnie pracować na utrzymanie swojej rodziny. Przecież nie przyjechałem tu, aby zabili mi dzieci.

A co Pan sądzi o pracy policji? Co zrobili, gdy przyjechali do was po pożarze?

- Pytali, czy mam jakieś problemy, czy jestem winien komuś pieniądze, czy ktoś mnie wcześniej zaczepiał. Normalne pytania.

Jednak dziwi mnie to, że mimo tylu wcześniejszych ataków na Czeczenów, policja nie wykryła żadnego sprawcy. Można zrozumieć jeden, dwa, trzy przypadki, ale po czwartym i piątym staje się to trochę dziwne. Wydaje się, że policja przymyka na to oko. A to bardzo niedobrze. Czeczeni często też sami nie zgłaszają podobnych incydentów.

Aby nie dochodziło więcej do takich sytuacji, trzeba dowiedzieć się kto stoi za tymi atakami. W każdej grupie przestępczej jest przecież lider i nie wierzę, że policja go nie zna. W Czeczenii, czy w Rosji milicja zna poszczególne grupy i ich przywódców. Służba bezpieczeństwa kontroluje wszystko i wszystkich. Bo za to im płacą.

Kiedy wróciłem do domu z Azerbejdżanu, byli u mnie już następnego dnia i wiedzieli dokładnie, gdzie byłem i o tym, że zmarła mi żona. W Polsce są przecież podobne służby. Pilnują Czeczenów. Wiedzą kto gdzie mieszka, z kim się spotyka, czym się zajmuje.
Nie wierzę, aby polscy policjanci nie mieli pojęcia, co dzieje się w ich mieście. Z pewnością znają tutejsze bandy. Nie rozumiem jak to możliwe, aby takie grupy biły ludzi, podpalały mieszkania i nadal były bezkarne.

Czy mimo tego przykrego incydentu nadal wiąże Pan swoją przyszłość z Białymstokiem? W końcu Pańskie dzieci odnalazły tutaj upragniony dom.

- Pokochałem to miejsce i nie chcę stąd wyjeżdżać. Nie chcę tego tak zostawiać. Dobrze mi się żyję w tym mieście. Tak jak większość białostoczan pracuję i zarabiam, aby utrzymać rodzinę. Przez rok dostawaliśmy też dofinansowanie z Unii. Ponadto spotkałem wielu życzliwych ludzi, którym jestem z całego serca wdzięczny za okazaną pomoc. Uchodźcom trudno jest znaleźć mieszkanie, ponieważ Polacy nie chcą ich nam wynajmować. Ala nasza gospodyni to złota kobieta. Po ostatnim incydencie mogła powiedzieć, żebyśmy się wyprowadzili, ale nie zrobiła tego. Wiele nam pomogła.

Nie wiem skąd w niektórych Polakach taka nienawiść wobec nas. Może mylą nas z Rosjanami? Byłby to paradoks, bo my przez całą naszą historię walczyliśmy właśnie z nimi. Chcieliśmy być niepodlegli, wolni. Jednak było to okupione ciągłą walką, cierpieniem i strachem o rodzinę. Dlatego uciekliśmy przed takim życiem. Już wystarczy. Nie potrzebuję więcej wojen. Mam rodzinę, którą muszę się zająć.

Policja zajęła się podpaleniem

- Prowadzimy czynności sprawdzające odnośnie pożaru. Powołano już biegłego w tej sprawie - informuje Andrzej Baranowski, rzecznik komendy wojewódzkiej policji

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny