Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zjadacze chleba

Konrad Kruszewski [email protected]
Zewsząd było słychać życzenia, nawoływania, apele o pojednanie. Pytanie tylko, kto i z kim miałby się pojednać?

I czy rzeczywiście przed tragedią smoleńską Polacy nie byli narodem pojednanym? Przynajmniej w takim stopniu, w jakim pojednane są inne narody.

Są takie chwile w życiu społeczeństw, które zmuszają te społeczeństwa przynajmniej do chwili zadumy. Są to, niestety, chwile tragiczne. Jedni wykorzystują te chwile do zadumania się nad sobą, inni do zadumy nad innymi. Tych drugich jest większość. Mam wrażenie, że to właśnie od tych drugich płyną apele o pojednanie.

Wynika to z doniosłości sytuacji, jaka wytwarza się w chwili wspólnej żałoby. Generalnie wydaje nam się wówczas, że jesteśmy lepsi. Mało tego, ze wspólnego przeżywania żałoby jesteśmy gotowi uznać, że inni też są lepsi. Że skoro wszyscy odczuwamy ból i smutek, to może wszyscy jesteśmy dobrzy i nie różnimy się między sobą.

Mimo żalu czujemy się w tej wytworzonej wspólnocie dobrze i bezpiecznie. I zaraz zaczynamy się rozglądać, kto nam to bezpieczeństwo może zniszczyć.
Winnych znajdujemy szybko. Jedynymi zdolnymi do zepsucia tej jedności, jak mniemamy, są ci, którzy stoją na czele tych społeczeństw - elity polityczne. Generalnie zatem apele o pojednanie są kierowane do polityków. Bo to przecież oni się kłócą.

Błąd w takim ukierunkowaniu apeli jest zasadniczy. Wynika on z założenia, że ci politycy są jakimiś innymi ludźmi niż my. Że my tu, na dole, ocieramy się niemal o anielstwo, a w tragicznych chwilach wyrastają nam nawet anielskie skrzydła, a oni tam, na górze, już kombinują, jak nam z tych skrzydeł powyrywać pióra i zamienić nasze życie w piekło.

Jakoś łatwo zapominamy, że przecież to my tych polityków wybraliśmy. A dlaczego? Bo uznaliśmy, że odpowiadają nam ich poglądy, że podoba nam się ich sposób zachowania albo wygląd. Motywacje mogą być różne, ale ich wspólny mianownik jest następujący: uznaliśmy, że są do nas w jakiejś mierze podobni, może nawet lepsi i dlatego na nich głosowaliśmy.

Politycy bowiem nie biorą się znikąd. Nie wytwarza ich próżnia. Polityka nawet w Polsce jest już zawodem. Żeby znaleźć się w nim na szczycie, czyli na pokazywanej w telewizorach scenie krajowej, trzeba przejść przez wiele szczebli pośrednich, wiele się nauczyć i przeznaczyć na to masę czasu. Za to, kim się w rezultacie staje polityk, odpowiada nie tylko on sam, ale w równym stopniu także jego wyborcy. Oni go kreują.

Apelowanie do niego, aby się teraz pojednał i przestał się kłócić, jest zajęciem jałowym. Bo to jest apel tak naprawdę o to, żeby on się przestał różnić od polityka, na którego głosu nie oddaliśmy, gdyż uznaliśmy, że się nam nie podoba.
Oczywiście, można różnić się w sposób różny. Można różnić się, sformułowanie to zawsze pojawia się w podniosłych chwilach, w sposób piękny. Kłopot polega na tym, że nikt jeszcze nie powiedział, co jest wyznacznikiem tego piękna. Kiedy to piękno pięknem być przestaje i czy w ogóle w polityce piękno występuje?
Polityka to sfera emocji i walki. Żyjemy, na szczęście, w demokracji, w której ta walka odbywa się nie na kije, tylko na słowa. Jest to jednak walka, a nie salonowa dyskusja. Żadnej z demokracji nie udało się jeszcze zastąpić walki dialogiem i obawiam się, że się nie uda.

Gdybyśmy porównali się do demokracji zachodnich, to okazałoby się, że zachowanie naszych elit politycznych nie odbiega w jakiś znaczący sposób od zachowania ich elit. Że każda demokracja ma swojego Berlusconiego (proszę mi wybaczyć, że użyłem takiego przykładu, ale jest najbardziej wyrazisty), który o swoich przeciwnikach czasami wyraża się w sposób obraźliwy. To jest cena, którą płacimy za społeczny ład.

Politycy, tak samo jak my, różnią się między sobą i tak samo jak my ze sobą się kłócą. I podobnie jak nam w chwilach wielkich wyrastają im skrzydła. Ale oczekiwanie, że te chwile, zgodnie z życzeniem poety, nas, "zjadaczy chleba, w aniołów przerobią" jest wymaganiem zbyt wygórowanym. Aniołowie, być może, są jednomyślni. My nie.

Ale czy oznacza to, że nie jesteśmy jednością i w związku z tym wymagamy jakiegoś specjalnego aktu pojednania? Niekoniecznie. Takie tragedie jak ta smoleńska pokazują również, że jednością się stajemy. Że jedność to proces stawania się. Że stajemy się nią w momentach trudnych, w momentach zagrożenia, żałoby, ale też i w chwilach wielkiej radości i zwycięstw. Że tę jedność nosimy w sobie i jesteśmy w każdej chwili gotowi do jej użycia.
Ta jedność nazywa się Polską.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna