Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jeśli wiesz - przyjdź lub zadzwoń

KATARZYNA BOREK
Niemiec przysiągł Polakom: opowiem, że nie wyszliście żywi z zielonogórskiego aresztu UB. Obietnica ciągnie się za nim już ponad pół wieku.

Jeśli wiesz - przyjdź lub zadzwoń

Jeśli wiesz - przyjdź lub zadzwoń

Osoby, które mają jakiekolwiek informacje o aresztowanych, proszone są o kontakt z Oddziałową Komisją Ścigania Zbrodni przeciw Narodowi Polskiemu Instytutu Pamięci Narodowej:

  • w Gorzowie Wlkp., ul. Chopina 52/10, tel. (95) 72 82 192
  • w Zielonej Górze, ul. Boh. Westerplatte 11, pok. 417, tel. (68) 327 04 47
  • Jest sierpień 1946 r. Do zielonogórskiego aresztu Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego trafiają 17-letni Otto I. i jego młodszy brat. Myślą, że to miejsce tylko dla takich jak oni - dla Niemców.

    Obietnica

    Urząd powołany do dbania o bezpieczeństwo obywateli i porządek w państwie w latach 1944-47 ma nieograniczone uprawnienia. Szczególnie na Ziemiach Zachodnich, gdzie jest znacznie więcej pretekstów do prześladowań i przemocy, które zawsze da się wytłumaczyć niemieckim zagrożeniem.
    Każdy z ubeków ma własną metodę przesłuchiwania aresztowanego. Na wejściu aresztowany może np. dostać w twarz i za każdym uderzeniem słyszeć, że bijący nie zważa na wykształcenie ani stanowisko. Albo musi leżeć na krześle i przez godzinę jest bity po udach 60-centymetrową pałką z kilkunastoma stalowymi drucikami. Bywa, że ubek zakłada rękawice bokserskie i bije do utraty przytomności.
    Otto i jego brat nie wiedzą o tych praktykach. Nie są bici, nie widzą innych aresztowanych. Swoje zatrzymanie opisują jako tajemnicze, podobnie jak wypuszczenie wczesnym rankiem po 12 dniach. Strażnik mówi, że mają olbrzymie szczęście, bo stąd nikt nie wychodzi żywy. Chce, by przed zwolnieniem posprzątali stajnię dla kóz.
    Czekają na niego w pokoju. Jest tam już pięciu mężczyzn. Starszych, ogolonych na łyso. To Polacy. Jeden z nich opowiada po niemiecku, że wpadli przekraczając Odrę. Do Zielonej Góry przyjechali z obozu koło Frankfurtu nad Odrą.
    - Każdy, kto stamtąd przybywa, kończy tu życie. Powiedz na zewnątrz, co się dzieje w tym budynku - prosi Polak.
    - Obiecuję - mówi Niemiec.
    Odtąd czuje się świadkiem uwięzienia tych Polaków. I możliwe, że także ich wymordowania.

    Komu powiedzieć?

    Latami sytuacja polityczna uniemożliwia wywiązanie się z danego słowa. Jest jeszcze codzienne życie, które spycha powracające myśli. Po upadku systemu komunistycznego Otto pisze do polskiego przedstawiciela w Bonn. 16-stronicowy list z opłaconą odpowiedzią zostaje bez odpowiedzi.
    Otto jest już na emeryturze i ma dużo czasu na rozmyślanie. Wracają wspomnienia o zielonogórskim okresie życia. O obietnicy. Jaki los spotkał tych mężczyzn? Czy faktycznie wrócili z londyńskiej emigracji po śmierć w zielonogórskich piwnicach?
    Z Niemiec trudno odpowiedzieć na te pytania, więc w listopadzie 2002 r. Otto pisze do polskich znajomych. Są muzykami. Często koncertują w Niemczech, mają tam wielu znajomych. Przez nich się poznali. Pisali do siebie już wcześniej, np. kartki z życzeniami.
    - W tym liście spytał, czy mąż miałby czas i ochotę zbadać tę sprawę - opowiada Anna Marjanowska z Bydgoszczy. - Otto wie, że interesujemy się historią. Czuł, że nie zlekceważymy jego prośby.
    Państwo Marjanowscy przekazują list do Instytutu Pamięci Narodowej.
    - Otto I. mylnie lokalizuje siedzibę aresztu, ale jest wiarygodny - ocenia prokurator Instytutu z Gorzowa Wlkp. Janusz Jagiełłowicz. Prowadzi śledztwo, które ma wyjaśnić, co się stało z pięcioma łysymi mężczyznami.

    Kim byli?

    Po wojnie polskimi drogami i szlakami kolejowym ciągnęły niekończące się pochody uchodźców, wysiedleńców, repatriantów, przejezdnych, przesiedleńców, wędrowców, szabrowników. Obiektem zainteresowania ubeków był niemal każdy "nowy". Do aresztu nietrudno było trafić. Pod byle zarzutem. W pełnych błędów aktach (urzędnicy zwykle nie mieli nawet podstawowego wykształcenia) można przeczytać o garstkach renegatów, chcących zakłócić socjalistycznej ojczyźnie marsz do dobrobytu albo o Andersie na białym koniu, dążącym do zmiany ustroju przez swych krajowych popleczników. Zapadały wyroki śmierci, ale do dziś nie wiadomo, gdzie je wykonywano.
    - Wtedy nikt się tym nie interesował. Nie przypatrywał aresztowi. Pamiętam tylko, że był na naszej ulicy pod dziewiątką - mówi pani Maria z ul. Sikorskiego, gdzie od lipca 1945 r. działał areszt UB. W budynku po byłym Deutsche Banku. O wyborze zdecydowały grube ściany, zakratowane okna i piwnice. W których - według Ottona - przeprowadzano egzekucje.
    - Wiemy, że był tu areszt i mówimy o tym nowym pracownikom. Sama w ten sposób się dowiedziałam, gdy zaczęłam tu pracować - mówi dyrektor III oddziału Banku Zachodniego WBK w Zielonej Górze Joanna Mazur.
    Dawne cele przypominają wielkością blokowe piwnice. Ściany zadbane, czyste, suche. Bez śladów. W aktach Instytutu nie ma wzmianki o zabijaniu w zielonogórskim areszcie Polaków wracających z Wielkiej Brytanii. W areszcie jednak człowiek ginął czasem jak kamień w wodzie. Rodzina musiała milczeć.
    Co stało się z pięcioma Polakami? To pytanie wróciło po 56 latach. Zadane po niemiecku.

    Dołącz do nas na Facebooku!

    Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

    Polub nas na Facebooku!

    Kontakt z redakcją

    Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

    Napisz do nas!
    Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska