Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

23-latka zwiedziła już trzy kontynenty. Przeczytaj reportaż o Ewie, którą ciągnie w świat

Urszula Krutul [email protected]
Ewa podczas pobytu w Afryce odwiedziła m.in. miejsce znane jako "Sanktuarium Małp”, w   którym jest nawet cmentarzysko tych zwierząt
Ewa podczas pobytu w Afryce odwiedziła m.in. miejsce znane jako "Sanktuarium Małp”, w którym jest nawet cmentarzysko tych zwierząt Archiwum Prywatne
Ewa Tumiel ma zaledwie 23 lata, a już zwiedziła 12 krajów na trzech kontynentach. Ostatnim z nich była Ghana - kraj, w którym wszyscy jedzą fufu i nikt nie wsiada do taksówki bez napisu "Bóg jest królem".

Ewa Tumiel jest białostoczanką, jednak od dzieciństwa ciągnie ją w świat. Dlatego, jeśli tylko ma okazję, pakuje walizki i wyrusza w najodleglejsze zakątki naszego globu. Była m.in. w Indonezji, Norwegii i rosyjskim Archangielsku. A cały tegoroczny sierpień spędziła w Ghanie w środkowej Afryce. Jak sama twierdzi, wszystko zawdzięcza... medycynie i rodzicom.

Krowy i kozy chodzą po ulicach

- Jestem studentką piątego roku medycyny i członkinią Międzynarodowego Stowarzyszenia Studentów Medycyny. I dzięki tej organizacji mam możliwość wyjazdów na praktyki do różnych zakątków świata - mówi Ewa. - Jeszcze nie wybrałam specjalizacji, ale myślę o pediatrii lub neonatologii (dziedzina medycyny zajmująca się rozwojem dzieci w okresie noworodkowym - przyp. red.).

Za sprawą tego stowarzyszenia Ewa na 30 sierpniowych dni trafiła do Ghany. Łatwo nie było. Jak sama wspomina, przez pierwsze dwie doby marzyła tylko o tym, żeby przebukować bilet i jak najszybciej wrócić do Polski. Nie była bowiem przygotowana na to, co tam zastała.

- Miałam chyba trochę wyidealizowane pojęcie o Afryce. A tymczasem, kiedy przyjechałam do Ghany, uderzył mnie niezbyt przyjemny zapach - wspomina. - Na ulicach tamtejszych miast jest wszystko: kozy, krowy, otwarta kanalizacja, a obok ludzie i samochody. W akademiku, w którym mnie zakwaterowano, często nie było prądu ani wody. A jak już była, to zimna. Jednak to wszystko przestało mi przeszkadzać, kiedy zaczęłam poznawać mieszkańców Ghany. Są przesympatyczni i radośni, mimo problemów, jakich życie im nie szczędzi.

Ghanijczycy to też ludzie szalenie otwarci. Podchodzą do drugiego człowieka z wielkim zainteresowaniem. Zkażdym chcą uciąć sobie pogawędkę. Nigdzie się nie spieszą. Są też ludźmi bardzo wierzącymi i bogobojnymi. 70 procent mieszkańców Ghany to chrześcijanie, reszta to wyznawcy islamu.

- Bóg jest tam widoczny na każdym kroku - podkreśla Ewa. - Można go znaleźć na szyldach sklepów, na banerach reklamowych. Po ulicach chodzi mnóstwo ludzi noszących wielkie obrazy z wizerunkiem Chrystusa.

Na taksówkach widnieją napisy "Bóg jest królem". Ponoć mają one chronić i przynosić szczęście. Jeśli takiego napisu nie ma na jakimś aucie, to prawdziwy ghanijczyk nigdy do niego nie wsiądzie.

- Poradzono mi, że jak będzie się coś złego działo na ulicy, ktoś mnie zatrzyma lub będzie zaczepiał, to powinnam powiedzieć, że... idę do kościoła. Wtedy zostawią mnie w spokoju - opowiada podróżniczka. - Na szczęście nie miałam okazji, by sprawdzić to w praktyce, bo wszyscy byli mili.

Na pogrzeb tylko z zaproszeniem

W Ghanie niezwykłe są też obrządki związane z pogrzebem. Ciało chowane jest dosyć szybko, głównie przez wzgląd na klimat i związane z nim upały. Ale na tym pogrzeb się nie kończy. Przeciwnie - od tego się zaczyna.

- Uroczystości pogrzebowe mogą trwać nawet kilka lat - tłumaczy Ewa. - Wszystko zależy od tego, jak ważny był zmarły i jak liczną miał rodzinę.

W całym mieście rozdawane są... zaproszenia na pogrzeb, obowiązkowo z uśmiechniętym zdjęciem zmarłego. Na okolicznych budynkach rozwiesza się plakaty zapraszające do udziału w tej uroczystości. Ludzie ubierają się na czarno, ale obowiązkowym dodatkiem jest też czerwień. To oficjalne kolory pogrzebowe. Często zdarza się, że na uroczystościach ludzie tańczą narodowy taniec - Azonto Dance, co wygląda niezwykle zjawiskowo.

W Ghanie Ewa nie tylko zwiedzała i przyglądała się tradycjom. Pojechała tam w ramach projektu naukowego i miała przez 30 dni pracować w laboratorium, jednak w efekcie trafiła do szpitala. Chciała zobaczyć, jak wygląda tamtejsza służba zdrowia "od środka", więc na własną rękę załatwiła sobie tę praktykę.

- Zawód lekarza jest jednym z najbardziej poważanych w Ghanie. Ciężko się dostać na medycynę, potrzeba na to dużo pieniędzy - mówi Ewa. - Największym problemem jednak jest to, że bardzo wielu pacjentów nie stać na ubezpieczenie. W związku z tym za wszystkie, nawet podstawowe badania, muszą płacić. A skoro nie stać ich na ubezpieczenie, to tym bardziej nie mają pieniędzy na leczenie.

Ewa odbywała praktykę na oddziale pediatrycznym. Na początku dziwiło ją, że sale szpitalne są bardzo duże. Później jednak zobaczyła, że z małym pacjentem przesiadują całe, liczne rodziny. Tam się po prostu kocha dzieci.

Jedzenie lewą ręką jest obrazą

Wielu mieszkańców Ghany utrzymuje się z rybołóstwa, jednak bieda jest wszechobecna. Ludzie jednego dnia mają pracę, drugiego nie. Niektórzy zarabiają na życie sprzedając na ulicach herbatniki, inni - gumy do żucia.

Głównymi towarami eksportowymi są kakaowiec i orzeszki ziemne. Z tych orzeszków ghanijczycy potrafią zrobić dosłownie wszystko.

- Jedna z najlepszych rzeczy jakie jadłam w Ghanie to był miąższ kakaowca. Ma bardzo specyficzny smak, jak połączenie owoców lichi i limonki. Kakaowce można tam spotkać praktycznie na każdym kroku - opowiada Tumiel. - Jednak myli się ten, kto myśli, że przez to można w sklepach znaleźć dużo gorzkiej czekolady. Nie, tam dominują dwa rodzaje słodkich tabliczek: mleczne i bardziej mleczne - śmieje się podróżniczka. - Co więcej, ghanijczycy są z tych czekolad niezwykle dumni!

Białostoczanka dodaje, że w podróżach najbardziej pociąga ją jedzenie. Zawsze stara się próbować jak najwięcej przysmaków lokalnej kuchni.

- Na samym początku w Ghanie wszystko smakowało mi tak samo. Wszystko było ostre. Musiałam się do tego przyzwyczaić. Doszło do tego, że moje kubki smakowe tak bardzo przywykły do ostrych potraw, że później sobie wszystko doprawiałam - wspomina ze śmiechem.

Najpopularniejsze danie ghanijczyków to tak zwane fufu. To rodzaj ciasta, który jeść można z zupą, na przykład z orzeszków ziemnych. Wszystko się je ręką. Dlatego w restauracji, przed otrzymaniem fufu, dostaje się miskę z wodą i płynem, w której należy umyć ręce. A właściwie jedną rękę - prawą, ponieważ tylko nią można jeść. Lewa jest uważana za nieczystą i służy do czego innego. Obrazą przy stole jest jedzenie lewą ręką.

Ewa uwielbia podróże i jest szczęśliwa, że mogła zobaczyć Ghanę. Jednak przyznaje, że najbardziej ciągnie ją na północ Europy, do krain ciemnych i zimnych. Kocha Norwegię, bardzo dobrze czuła się w mroźnej Rosji. W przyszłości zaś chciałaby jeszcze pojechać do Japonii.

- Ważne dla mnie jest to, że na własne oczy mogę zobaczyć, co się dzieje na świecie - wyjaśnia. - Podróże pomagają mi też szkolić język. Już nie boję się rozmawiać po angielsku, bariery zostały przełamane. Jednak podróże to również wyrzeczenia. Muszę odłożyć sobie pieniądze na bilety, a w wakacje za bardzo nie wypoczywam, bo tam gdzie jeżdżę staram się pracować. Ale warto podróżować! Bo jak inaczej spróbowałabym fufu?

Czytaj e-wydanie »

Motoryzacja do pełna! Ogłoszenia z Twojego regionu, testy, porady, informacje

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna