Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ale go ciągnie do lasu!

Katarzyna Jabłonowska [email protected]
Drzewa to dla Marcina Leszczyńskiego coś więcej niż rośliny.To inny, cudowny świat. Wie o nich wszystko. Dlatego praca arborysty jest dla niego spełnieniem marzeń.
Drzewa to dla Marcina Leszczyńskiego coś więcej niż rośliny.To inny, cudowny świat. Wie o nich wszystko. Dlatego praca arborysty jest dla niego spełnieniem marzeń. Fot. archiwum prywatne
Regon. Zawód arborysty (chirurga drzew) jest jednym z najniebezpieczniejszych na świecie, ale Marcin Leszczyński ani myśli go zmieniać. Drzewa fascynowały go od zawsze, więc godziny spędzone w ich koronach, kilkadziesiąt metrów nad ziemią, to dla niego najcudowniejszy czas.

Jestem chirurgiem drzew. Wspinam się na nie i je pielęgnuję, wisząc na linach, z piłą w ręku, kilkadziesiąt metrów nad ziemią. W ten sposób spełniam swoje chłopięce marzenia i jeszcze dostaję za to pieniądze - opowiada Marcin Leszczyński z Supraśla.

Choć ma dopiero trzydziestkę na karku i w szarawej bluzie, spod której wychyla się kołnierzyk koszuli, wygląda jak zwyczajny chłopak z sąsiedztwa, już pracował m.in. w Stanach Zjednoczonych, Irlandii, Kanadzie i Francji. Przycinał nawet drzewa rosnące w ogrodzie króla Norwegii. Marcin ma niesamowite doświadczenie i umiejętności potwierdzone kilkoma certyfikatami. Tak duże, że sędziuje nawet na międzynarodowych zawodach arborystycznych. Mimo to zrezygnował z kariery na zachodzie Europy i wrócił na Podlasie, by tu założyć swoją firmę. Jak mówi, tylko tu czuje się naprawdę u siebie.

Zaczęło się od spacerów po lesie
Przygoda z drzewami zaczęła się dla Marcina jeszcze gdy był uczniem szkoły podstawowej. Już wtedy ciągnęło go do lasu. Całymi godzinami wędrował z kolegami po pobliskich zagajnikach. Tę jego pasję zauważyli rodzice. To oni podpowiedzieli mu, że powinien się starać o przyjęcie do technikum leśnego.
- I ja ten pomysł natychmiast podchwyciłem, choć wcześniej w ogóle nie brałem pod uwagę tej szkoły. Wszystko, co działo się później, było konsekwencją tego jednego wyboru. Studia na kierunku leśnictwo i ten wyjazd do USA, który całkowicie zmienił moje życie - wspomina Marcin.

Jeszcze podczas studiów natknął się na ofertę praktyk w Stanach Zjednoczonych. Nikt mu niczego nie ułatwiał. Sam znalazł firmę, która zajmowała się pielęgnacją drzew na przedmieściach Cleveland. Zaryzykował i pojechał. Przez trzy miesiące pomagał doświadczonym arborystom. Na początku w zasadzie po nich sprzątał - nosił sprzęt, pomagał porządkować liny i oczywiście usuwać pocięte gałęzie. Nie zmarnował jednak tego czasu. Na okrągło podpatrywał, co i jak robią jego koledzy.
- Doskonale pamiętam, jak pod koniec mojego pobytu po raz pierwszy pozwolono mi wejść na drzewo. Dostałem linię i cały ten sprzęt. I już wtedy, na czubku tamtego drzewa wiedziałem, że właśnie to chcę robić w życiu. Że to mnie naprawdę kręci - wspomina wiercąc się cały czas na swoim krześle.

Wędrówka po świecie
Po zakończeniu studiów Marcin długo nie mógł znaleźć sobie miejsca. W Polsce nie było wówczas dla niego pracy - arborystyka była tu praktycznie w ogóle nie znana, a wiedział że poza drzewami niczym innym nie chce się zajmować. Przez siedem lat wędrował po świecie, pracując po kilka lub kilkanaście miesięcy to w USA, to w Norwegii... Wszędzie, gdzie tylko mógł, zdobywał kolejne kwalifikacje. Dostawał coraz poważniejsze i bardziej odpowiedzialne zlecenia. Raz poproszono go o usunięcie suchych konarów ponad 250-letnich klonów rosnących w ogrodzie króla Norwegii.

- Drzewa nazywały się "Król" i "Królowa". Zlecenie niby nie było aż tak trudne, ale wymagało wielkiej wiedzy i umiejętności poruszania się w koronie. Bo w końcu pracowałem na 30-metrowym kolosie, którego uszkodzenie pociągnęłoby za sobą niezłe konsekwencje - opowiada śmiejąc się Marcin.

Bo wbrew pozorom praca arborysty wcale nie należy ani do łatwych, ani bezpiecznych. Po pierwsze dlatego, że jej zasadniczą część trzeba wykonać kilkadziesiąt metrów nad ziemią, nierzadko podczas deszczu, gdy pień i konary są bardzo śliskie i łatwo o upadek. Dlatego Marcin musi całkowicie ufać swojemu sprzętowi. Mówi, że teraz linia jest dla niego tym, czym dla małpy ogon - częścią ciała, od której nierzadko zależy jego życie.

Poza tym przycinki to też olbrzymi wysiłek fizyczny. - Do końca życia nie zapomnę jednego ze zleceń w Irlandii. Miałem usunąć wielką sosnę tak, by nie zniszczyć misternego ogrodu znajdującego się na dole. A pień drzewa miał jakieś półtora metra średnicy. Trzeba go było powoli odcinać kawałek po kawałku, zaczynając od góry i spuszczać na linach pojedyncze gałęzie i konary. Z ziemi pomagały mi trzy osoby, a mimo to usunięcie tej sosny zajęło całe dwa dni - opowiada z przejęciem.

Drzewo to coś więcej niż roślina
Marcin swoją pracę traktuje nie tylko jako sposób na życie, ale też jako pewnego rodzaju misję. Co chwilę zaczyna na nowo opowiadać o tym, jak delikatne są drzewa i jak łatwo je uszkodzić. Podkreśla, jak ważne jest, by osoby, które je pielęgnują wiedziały, co i po co robią.

- Czasami wydaje mi się, że ludzie traktują drzewa tylko jako pewną formę geometryczną, która stoi przed blokiem albo przy ulicy. A przecież to żywa roślina, która tak jak my rządzi się swoimi prawami. Kiedy ktoś ją niepoprawnie przycina, to tak jakby zwierzaka pozbawił kończyny. Różnica jest taka, że kot czy pies po źle przeprowadzonej operacji natychmiast zdechną. Śmierć drzewa nie jest taka prosta.Trwa całe miesiące albo lata. Jego "rany" niby się zabliźnią, ale i tak ono już nie wyzdrowieje - tłumaczy Marcin.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna