Dziś ruszył proces. Oskarżeni to Seweryn J., Waldemar W., Artur S. i Andrzej B. Prokuratura twierdzi, że w wielu przypadkach czas i miejsce fikcyjnych kolizji były dopasowywane do grafika służb „zaprzyjaźnionych” policjantów, a w sprawę zamieszany likwidator szkód w jednej z białostockich firm ubezpieczeniowych.
Żaden z policjantów nie przyznaje się do winy.
- To dyżurny wysyłał patrol na daną kolizję. Sytuacje, że patrol sam „najedzie” na kolizję, były sporadyczne - wyjaśniał Andrzej B. przed Sądem Rejonowym w Białymstoku. - Pytaliśmy uczestników, jak doszło do zdarzenia. Jeśli wersję się zgadzały, nie mieliśmy powodów nie wierzyć, że do zdarzenia doszło.
Tymczasem prokuratura twierdzi, że Andrzej B. i jego koledzy w swoich notatkach urzędowych potwierdzali przebieg kolizji, który był korzystny dla uczestników, ale nie koniecznie prawdziwy (a, że wystrzeliły poduszki powietrzne, a że wyskoczyła sarna). Stłuczki zgłaszane były później do firm ubezpieczeniowych. Kwoty odszkodowań z tytułu OC lub AC wahały się od 9 do ponad 25 tys. zł. Za przysługę do kieszeni policjantów „wpadały” kwoty od 100 do 400 zł. W sumie oskarżeni usłyszeli 11 zarzutów. Przestępstwa popełniane były głównie w Białymstoku, Bielsku Podlaskim i okolicach.
Zarzuty sięgają lat 2002-2003. Udział policjantów w procederze wyszedł na jaw po latach. Dopiero w 2011 r. podejrzani zostali zatrzymani. Niedługo później, zwolniono ich ze służby. Wszyscy zachowali jednak uprawnienia do policyjnej emerytury i ją pobierają.
Kolejna rozprawa za trzy tygodnie.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?