Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Biebrzańska Wiedźma na wojnie. Agnieszka Zach od miesięcy pomaga Ukraińcom. "Widziałam prawdziwą wojnę"

Agata Sawczenko
Agata Sawczenko
Agnieszka Zach to Biebrzańska Wiedźma, przewodniczka po mokradłach wokół rzeki i po samej rzece. Na nurkowanie przyjeżdżają do niej ludzie z całej Europy. Uwielbia przyrodę, wie, gdzie znaleźć i jak nie spłoszyć łosia. Ale od miesięcy nie była już na bagnach. Nie ma czasu. Pomaga. Kilka razy w miesiącu jeździ do Ukrainy. Ładuje samochód i wiezie żołnierzom ciepłe kurtki, a cywilom -  konserwy
Agnieszka Zach to Biebrzańska Wiedźma, przewodniczka po mokradłach wokół rzeki i po samej rzece. Na nurkowanie przyjeżdżają do niej ludzie z całej Europy. Uwielbia przyrodę, wie, gdzie znaleźć i jak nie spłoszyć łosia. Ale od miesięcy nie była już na bagnach. Nie ma czasu. Pomaga. Kilka razy w miesiącu jeździ do Ukrainy. Ładuje samochód i wiezie żołnierzom ciepłe kurtki, a cywilom - konserwy Archiwum prywatne
Agnieszka Zach to Biebrzańska Wiedźma, przewodniczka po mokradłach wokół rzeki i po samej rzece. Na nurkowanie przyjeżdżają do niej ludzie z całej Europy. Uwielbia przyrodę, wie, gdzie znaleźć i jak nie spłoszyć łosia. Ale od miesięcy nie była już na bagnach. Nie ma czasu. Pomaga. Kilka razy w miesiącu jeździ do Ukrainy. Ładuje samochód i wiezie żołnierzom ciepłe kurtki, a cywilom - konserwy

Od miesięcy jeździsz do Ukrainy. Pomagasz. I ukraińskiemu wojsku, i zwykłym ludziom z tych najmniejszych miejscowości, gdzie tak rzadko jakakolwiek pomoc dociera.
Gdy tylko wybuchła wojna, w mediach społecznościowych umieściłam post. Napisałam, że mam dom, że zapewnię i możliwość zamieszkania, i wyżywienie dla uchodźców z Ukrainy. Mój post zobaczył kolega, który w tym czasie był w Mariupolu - on już 26 lutego dotarł tam z pomocą humanitarną. Kolegę znałam sprzed ośmiu lat jako nieopierzonego, wkurzającego młodzieńca, którego moja córa zapoznała gdzieś tam w podróży po Warszawie i zaprosiła do domu. Kochani byli i cudowni, ale czasem doprowadzali mnie do szewskiej pasji (śmiech).

A teraz?
Teraz, gdy zamieściłam to ogłoszenie, znów zadzwonił Paweł. A za chwilę przywiózł do mnie kobiety: przestraszone do obłędu. Telefony jak tarcze, wszystko nagrywały: jak się pani nazywa? Kim pani jest? Co to za miejsce? Pokazałam im dowód, mówię: sfotografuj i wyślij rodzinie. Po godzinie zaczęły płakać…

Zaprzyjaźniłyście się?
Tak. A zaraz okazało się, że Paweł ma problem ze znalezieniem drugiego kierowcy, by jeździć z pomocą do Ukrainy. I tak się zaczęło. Pierwszy raz pojechałam z nim tuż po moich urodzinach.

Kiedy masz urodziny?
5 marca. Tuż po rozpoczęciu wojny.

Czyli z pomocą humanitarną jeździsz już prawie rok. I to bardzo często.
Jeżdżę cały czas.

Wracasz na kilka dni albo nawet kilka godzin. To nawet nie jest czas na odpoczynek, ale raczej na załadowanie samochodu kolejnymi darami. Nie masz już właściwie innego życia. Dlaczego to robisz?
Jest kilka powodów. Na moich oczach padło dużo mitów o Ukraińcach. To nie są biało-czarni ludzie. Są naprawdę kochani i mają wielkie, dobre serca. Ale tak naprawdę to jeżdżę tam dlatego, że mam dzieci. Ja mam czwórkę fenomenalnych dzieciaków.

Myślałam, że ci, którzy mają dzieci, raczej nie jeżdżą.
A ja bardzo, bardzo bym nie chciała, by to, co dzieje się tam, zadziało się i u nas. Poza tym jest jeszcze jedna rzecz - dla mnie niezwykle ważna. Bardzo chcę, by Ukraińcy przestali się bać Polaków. Chcę też pokazać, że Polska nie zostawia ich samych. Że mimo historycznych jakichś różnych perturbacji: gdzie ani my nie byliśmy cudowni, ani oni - gdy spojrzymy na to, co działo się w ostatniej historii - możemy żyć w zgodzie. Że historia nie musi kłaść się cieniem na stosunkach obu narodów. Teraz jest szansa te relacje naprawić. Ja więc w pewien sposób stałam się takim emisariuszem naszego kraju. Wszędzie powtarzamy: my wolontary z Polszy. Ludzie nam się kłaniają - do ziemi, jak w cerkwi, ściskają nas. Powtarzają, że gdyby nie Polska, to Ukrainy by już nie było. Że pamiętają, że my tak pomagamy, że my ich przyjaciele. I tak jak w pierwszych dniach potrafili bać się słowa „Polacy”, tak dziś jak słyszą „Polacy”, to i policja, i wojsko, i ludzie we wsi wychodzą nas powitać. „Polaki! Druzji!”. Od razu jest radość. Nawet jak lecimy gdzieś przez miasto 140, bo spieszymy się na przykład na kordon, czyli kolejny załadunek, to policjanci zatrzymują nas, proszą, by wolniej jechać i od razu mówią: „Dziakuju, dziakuju, dziakuju”.

Co wozicie do Ukrainy i skąd to bierzecie?
Wszystko od wszystkich. Kto ma coś dla Ukrainy, to daje: od chusteczek do nosa, proszek do prania, przez ubrania dla żołnierzy, po drony, gwoździe, folię budowlaną, buty, świeczki, żywność długoterminową i szybkiego przygotowania, a nawet samochody terenowe. Tam wszystko się przyda, wszystko jest potrzebne. Nie ma rzeczy, która tam się nie przyda. Ostatnio nawet ktoś mi dał kulki do painballa. Mówię: ale po co? Tam jest wojna! Ale wzięłam. Zawieźliśmy do jednostki. Chłopaki zrobili sobie takie odprężenie, taką zabawę. Strzelali do puszek. Mówię: Chłopaki, przecież macie wojnę, napierdzielacie z tych kałaszy codziennie. Oni na to: ale tu nikomu krzywdy nie robimy… Rozumiesz?

Jeździsz nie tylko do wojska, ale i do cywili. Wybierasz przede wszystkim maleńkie wioseczki, do których często nikt więcej nie dociera.
Głównym moim celem jest wsparcie wojska. Dlatego że jak nie ma wojska, to nie będzie Ukrainy. Ukraińcy nauczyli mnie patriotyzmu. Tak mnie nauczyli, że aż mi w pięty zaszło. My byliśmy akurat u ichnich wojsk terytorialnych. Gadu gadu… i niepochlebnie wyraziliśmy się o naszej armii, z racji i moich przeżyć, i Pawła. Chłopaki zamilkli, patrzyli na nas długo, w końcu mówią: „Uwierzcie w waszą armię, uwierzcie w wasze wojsko - jakie by nie było. Uwierzcie, bo bez nich was nie ma”. Opowiadali o sobie. Że też niemal nic nie umieli, ale Ukraina w nich uwierzyła. Wtedy zaczęli chcieć się szkolić. I wierzyć w misję obrony kraju. Mówili: Uwierzcie w wasze wojsko, bo oni nie będą walczyć dla waszych generałów, nie będą walczyć dla waszego rządu, oni będą walczyć dla was, dla ludzi, który potrzebują pomocy”. Ile ja przepłakałam przez te słowa… To mnie nauczyło patriotyzmu.

Dużo tych emocji masz na co dzień. Nie jesteś zmęczona? Nie potrzebujesz odpoczynku? Przewietrzenia głowy? Jeździsz pomagać już tyle miesięcy. Ile jeszcze będziesz jeździła?
Ile trzeba. Nie podaję terminu, kiedy kończę. Pewnie, były takie momenty: mam dosyć! Już nie mogę! Nie mogę patrzeć na to, co tam się dzieje. Nie mogę patrzeć na tą ilość energii, która tam się przewala, na te wszystkie złe rzeczy, które tam się dzieją. Mam dość! Ale za chwilę mi mija… Bo zajeżdżam do domu, jest telefon: Aga, potrzebujemy tego, tego, tego. Więc ładuję i jadę. I jak mi później komandir dziękuje, bo przywiozłam właśnie to, co w tym momencie było dla jego jednostki kluczowe, to nie ma zmęczenia. Jak widzę tych ludzi, chłopów, w zbrojożyletach, ubranych po zęby, z kamerami na kaskach, z kałaszem czy inną bronią w ręku, którzy rzucają mi się na szyję i mówią: Wiedźma! Wiedziałem, że to przywieziesz! Ukraińcy nigdy nie zostawiają wolontariuszy samych. Ja tam idę na pierwszy lepszy blok, od razu mam jedzenie, kawę, nocleg. To, jak oni reagują na nasz przyjazd, jak pokazują to, co dostali: Popatrz; popatrz, jak to pracuje! I ja widzę, że to, co zawieźliśmy, właśnie jest w robocie. Że gumowce, które zawieźliśmy im ostatnim razem, pozakładali w mróz i już im nie jest zimno. I pokazują kciuk do góry, pokazują, że jest zajebiście. Albo jak widzimy, jak robią blindaże - takie domy pod ziemią, i używają do tego folii, którą zawieźliśmy… Nawet sobie nie wyobrażasz, jaka to satysfakcja.

Ale wojna to nie tylko pomaganie. Widziałaś też tą prawdziwą wojnę.
Widziałam. Widziałam wojnę w każdym wymiarze. Widziałam, jak pracuje artyleria, widziałam, jak pracuje awiacja, widziałam, jak lecą moździerze, widziałam walczące myśliwce, śmigłowce z nosem sunącym tuż nad ziemią. Widziałam rannych… Psy zamykane domach, dla zabawy, żeby z głodu zdechły… Widziałam mogiły. Słuchałam też opowieści. Ludzie opowiadali, jak kadyrowcy zakopują żywcem - swoich nawet, bo ranni. Ogrom zła, jakie tam się dzieje jest straszny. Po co? Po co takie rzeczy robić? Ok, wojna wojną. Ale co ci robi stary człowiek, co ci robi kobieta, co ci robi dziecko? A u Rosjan są takie formacje - słyną z tego kadyrowcy zwłaszcza, ale i wagnerowcy, którzy czynią bestialstwo. Wagnerowcy przebierają się do tego w ukraińskie mundury. A potem w świat idzie informacja, że ukraińscy żołnierze walczą z ludźmi ukraińskimi, że ostrzeliwują wioski, niszczą domy. A to tylko zmiana munduru… Zmiana munduru to zbrodnia wojenna. A strona rosyjska to robi.

Skąd Ukraińcy biorą jeszcze siły, by walczyć? By w ogóle tam zostać, nie uciekać, nie poddać się...
Jak za plecami w mieście masz żonę z dzieckiem… Miałabyś wątpliwości, czy walczyć? Bo ja nie. Gdyby szedł wróg, a za moimi plecami byłaby wioska, w której są moje dzieci, nie miałabym żadnych wątpliwości, czy walczyć. I dlatego nie wszyscy ludzie uciekli. Ci wojskowi, z którymi my współpracujemy, mówili: w takim i takim mieście są nasze żony, nasze dzieci. Oni nie chcieli uciekać. Bo trzeba robić siatki maskujące, bo trzeba gotować, bo trzeba robić świece… Jest masa rzeczy, które są potrzebne. Wojna to nie jest tylko front. Jeżeli kraj jest objęty wojną, to od granicy do granicy jest walka. Tylko jest pierwsza linia frontu, druga, trzecia linia, czwarta. Są dzieci, które plotą siatki maskujące. Są starsze kobiety, które tną nożyczkami materiały. Są te, które robią suszone jabłka, inne robią suszone warzywa, a jeszcze inne - zupy w słoiki. Wojną jest objęty cały kraj. Co z tego, że mówi się, że we Lwowie jest spokój? Ja widziałam rakiety i we Lwowie. We Lwowie jest masa organizacji, które walczą, dostarczając dobra na front. To ludzie, którzy działają non-stop. Oni nie dosypiają, oni pakują w to własne pieniądze - też walczą, nie twarz w twarz, ale robią wszystko, by front się nie załamywał. Ja znam miejsca, ja byłam ostatnio w takich miejscach, gdzie nie było humanitarki! Na tyle ton pomocy humanitarnej, która wjeżdża do Lwowa, Kijowa, Charkowa czy Chersonia - tam nie było humanitarki! Nawet u żołnierzy. Oni mnie proszą o leki na przeziębienie, oni mnie proszą o witaminy, ciepłe buty, o jakieś spodnie mundurowe, rękawiczki, latarki. Albo stoi policjant i prosi: czy nie macie latarki? Bo padła mu bateria i nie ma jak zatrzymywać samochodów czy wskazywać im drogi, gdzie ma się zatrzymać. Oddaliśmy mu swoją. Ale to też działa w drugą stronę. Przebiliśmy koło i zaczęło schodzić nam powietrze. Poprosiliśmy o pomoc. Zrobili koło, wyklepali felgę, nakarmili, ugościli i mówią: jak będziecie jechać następnym razem, to zajeżdżajcie do nas.

Zajechaliście?
Następnym razem o drugiej w nocy. Wyskoczyli z bronią - to normalna procedura. Później wychodzi szef i krzyczy: Priwiet! Zaprasza do środka i pyta, czy nie chcemy przenocować. Innym razem mieliśmy kłopot z inną maszyną. Akurat była niedziela. Mówią, że pomóc będą mogli dopiero w poniedziałek. Ale już za chwilę: czekajcie, zaraz ktoś przyjedzie. Śpieszymy się bardzo, ale czekamy. Wpada komendant. Z kwiatami i bombonierką. Bo dowiedział się, że Wiedźma przyjechała. Innym razem, w innym miejscu, z tortem do nas wychodzą. Przepysznym! Jest środek nocy, ale oni wychodzą, bo przyjechali wolontary z Polski. Takie rzeczy tylko w Ukrainie.

Swoim działaniem scalasz też Polaków. Bo wielu ludzi pomaga ci tu, w Polsce. Zbierają pieniądze, robią zrzutki, szukają, by kupić jak najtaniej potrzebne rzeczy: żywność, śpiwory, wojskowe kurtki…
Gdybym była sama, nie zrobiłabym nic. Na szczęście wokół mnie jest masa ludzi, którzy mi zaufali. Ja jestem bardzo kiepskim specjalistą od chwalenia się. Nie umiem też robić wielu zdjęć podczas tego pomagania. Takie zdjęcia to dla mnie trochę takie robienie małpki z człowieka, który jest na wojnie. Niektóre jednostki chętnie pozują, niektóre proszą o zakrycie twarzy. A u innych wyraźnie widać, że nie chcą. Że zapozowaliby, by podziękować, ale to takie trochę „w mordę dał”. Tam nie zrobię fotek. Mówię wtedy: chłopaki, to ja zrobię tylko z waszymi butami, żebym mogła pokazać, że tych rzeczy, które ludzie tam w Polsce zebrali, sobie nie zatrzymałam. Ale tak naprawdę - z fotkami czy bez - wiem, że ludzie tu w Polsce też mi ufają. Przekazują mi takie ważne rzeczy: generatory, żywność, opatrunki. Bez nich bym nie istniała. Ale z drugiej strony to nie jest tak, że pomagają wszyscy. Niektórzy po kilku miesiącach się wycofują. Inni odzywają się co kilka tygodni, miesięcy. Ale mam paru Wojowników Światła. To osoby, które „walczą” non-stop. Angażują znajomych, firmy, krzyczą, robią aukcje, szukają tanich zakupów. Oni po prostu wojują. To ludzie, których kocham nad życie. Dla nich odbiorę telefon o drugiej w nocy i pojadę na drugi koniec Polski. Pytałaś, skąd mam siłę. Z jednej strony tę siłę dają mi właśnie tacy ludzie. Z drugiej strony - podstawą mojej siły są moje dzieci, bo tak naprawdę to wszystko robię dla nich. To one czekają na mnie w domu.

Wszystko zmieniłaś w swoim życiu, gdy wybuchła ta wojna.
Wszystko podporządkowałam wolontariatowi. Bo wojna cały czas jest. I ludzie potrzebują tej pomocy. Ja nie mogę im powiedzieć: przyjadę za miesiąc czy dwa, jak sobie odpocznę. Oni nie odpoczywają. Oni jak wiedzą, że Wiedźma jedzie, to z kilku brygad w okolicy zbierają się wojskowi. I mówią: potrzebujemy tego i tego. Czy dasz radę załatwić? Bo wiedzą, że poruszę niebo i ziemię, by załatwić. Jak sama nie przyjadę, to poproszę o to innych wolontariuszy. A ja jak wracam na chwilę do domu, to wciąż siedzę na telefonie. Wymieniamy się z innymi wolontariuszami informacjami, mówimy, kto co może oddać, a kto ma powietrze w samochodzie. Czasem podnoszę głowę i widzę, że moje dzieci się uśmiechają: Jeeee! Mama wróciła! Wróciła, czyli oderwała się od telefonu. Ale same też działają, też przez cały czas myślą, jak pomóc. Właśnie teraz moja córka robi świece okopowe. Wymyśliła patent, by można było na nich również zagrzać wodę. Moja rodzina jest podporządkowana wolności Ukrainy. Bo ja wciąż z tyłu głowy mam myśl: że gdyby gdzieś kiedyś i u nas tak się zadziało, to jakiś walnięty wolontar przyjedzie i do mnie, i pomoże moim dzieciom. I nas opatrzy, ogarnie…

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Biebrzańska Wiedźma na wojnie. Agnieszka Zach od miesięcy pomaga Ukraińcom. "Widziałam prawdziwą wojnę" - Kurier Poranny

Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna