Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bogusław Szczech - dyrektor Miejskiego Przedsiębiorstwa Komunikacji odszedł

Michał Modzelewski [email protected]
Odejście dyrektora uspokoiło sytuację, ale niewiele zmienia. Wybrał dymisję zamiast strajku
Odejście dyrektora uspokoiło sytuację, ale niewiele zmienia. Wybrał dymisję zamiast strajku
Odejście dyrektora uspokoiło sytuację, ale niewiele zmienia. Wybrał dymisję zamiast strajku

Zadane w dniu protestu przez prezydenta pytanie "o co tu chodzi?" zdaje się wciąż być aktualne. Zwłaszcza, że wymuszone kilkugodzinną głodówką jednego związkowca odejście dyrektora Miejskiego Przedsiębiorstwa Komunikacji niczego tak naprawdę w firmie nie zmienia. Bo i tak osobą faktycznie rządzącą MPK stał się tuż po wygranym niedawno konkursie jego następca - Janusz Nowakowski.

On i tak już decydował

Związkowcom, którzy wszczęli czwartkowy bunt, oficjalnie chodziło o to, aby wybrany na nowego dyrektora Janusz Nowakowski (wcześniej główny specjalista w MPK) jak najszybciej objął stery firmy. I tak właśnie miało się stać.

- Znamy się przecież nie od wczoraj - tłumaczy Bogusław Szczech, odchodzący dyrektor MPK. - Jako wiceprezydent był kilka lat moim przełożonym, potem ja jego jak pracował w firmie. Umówiliśmy się, że żadnej decyzji bez niego nie podejmę, bo to on będzie zbierał owoce tego co zostanie teraz zasiane.

Zamienią się stołkami

Aby jednak nie zaogniać sytuacji Szczech wolał złożyć rezygnację ze stanowiska, i do niedalekiej emerytury doczekać już jako główny specjalista, czyli zamieniając się z Nowakowskim na stanowiska. Prezydent taką zamianę zaakceptuje pewnie jeszcze w tym tygodniu. Bo Nowakowski dopiero dziś zjawi się w firmie. Wraca z urlopu.
Poza pytaniem o zasadność strajku pozostaje jeszcze pytanie o jego legalność. Bo referendum przeprowadzone w firmie upoważniające związek do działanie nie było ważne.

Kozioł ofiarny

Trudno oprzeć się wrażeniu, że cała czwartkowa "akcja" grupki związkowców była policzkiem na koniec drogi zawodowej dyrektora, który i tak przecież odchodzi. Choć on sam pytany przez nas zaznacza, że bunt dwóch, czy trzech osób nie oznacza, że sytuacja w firmie jest fatalna, to ma prawo czuć się przysłowiowym kozłem ofiarnym. Bo decydujący głos w sprawach zakładu i tak mają władze miasta, a te przez blisko dekadę, kiedy dług firmy narastał z roku na rok, odkładały jego rozwiązanie aż stało się to niemożliwe.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna