Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Byłem oprawcą Jezusa

Redakcja
Romuald Kłos z reżyserem "Pasji" Melem Gibsonem
Romuald Kłos z reżyserem "Pasji" Melem Gibsonem
W filmie "Pasja" zagrał rzymskiego żołnierza. Obecnie mieszka w Białymstoku. O współpracy z Melem Gibsonem i Moniką Bellucci opowiada Urszuli Krutul.

Jak Pan dostał się do "Pasji";? Bo nie z castingu...

- Przypisuję zasługę Bogu, który chciał moim życiem pokierować w określony sposób. Ktoś mi powiedział, że Gibson w jakimś włoskim kościele organizuje spotkanie z aktorami. Coś mnie tknęło, żeby tam pójść. Zobaczyłem na miejscu same sławy.

Podszedłem do sekretarki, zapytałem o Gibsona, zostawiłem swoje zdjęcie. Kobieta je zobaczyła i poszła z nim do Gibsona. Wróciła, powiedziała, że się spodobałem i kazała mi poczekać. To był pierwszy cud. Wszyscy aktorzy byli pod wrażeniem, że całkiem obcy człowiek, z ulicy dostał szansę...

Potem zdarzały się kolejne cuda: pewnego dnia przyjechała po mnie osobista limuzyna Gibsona, innego - rano, przed zdjęciami, przyszła asystentka Gibsona i zapytała, czy będę brał udział w... mszy świętej. Poszedłem do kaplicy urządzonej w jednym z pokojów. Msza odbywała się po angielsku z łacińskimi modlitwami. Przed mszą poszliśmy do spowiedzi. Pod koniec mszy przyszedł Caviezel (aktor grający w "Pasji"Jezusa - przyp. red.), już ucharakteryzowany. Jak przyszedłem do domu, zlecieli się wszyscy znajomi, pytając: Jak było? Powiedziałem, że była msza, że brał w niej udział Gibson, żołnierze rzymscy, a pod koniec mszy przyszedł Jezus (śmiech).

A to prawda, że Caviezel został ranny podczas scen biczowania?
- Tak, ale to była drobna sprawa. Za jego plecami była ustawiona osłona, w którą biczownicy uderzali witkami. Jedna witka się odłamała i ten odprysk go uderzył.

Modlił się Pan podobno w trakcie scen biczowania?
- Przeżywałem wtedy okres bardzo głębokiej wiary.

Nie przeszkadzało Panu, że grał Pan oprawcę Chrystusa?
- Uświadomione mi zostało, że to jest dobra rola. Jezus musiał cierpieć i musiał zginąć, żebyśmy byli zbawieni. On zresztą sam przyjął ten los. My, czyli biczownicy, byliśmy takimi samymi narzędziami tego zbawienia jak na przykład bicz, krzyż, gwoździe czy korona cierniowa. Więc ja też czułem się jak ten symbol zbawienia, którego Bóg raczył użyć, aby nas wszystkich zbawić.

Co z filmowego planu najbardziej zapadło Panu w pamięć?
- Kiedy po raz pierwszy pojawiłem się na planie, miałem grać tylko jeden dzień, drobniutką rólkę. Udało mi się dać Gibsonowi moją kasetę demo. Obejrzał fragmenty moich filmów i tak mu się spodobało, że napisał mi oddzielną rolę. Z jednego dnia zdjęciowego nagle zrobiło się 28. Gibson był zachwycony tym, co robiłem. Popołudniami mieliśmy możliwość obejrzenia materiału nakręconego i wtedy Gibson wszystkich wołał i pokazywał im moje sceny. Momentami było mi aż głupio. Uznałem, że to wszystko jest ewidentnie wolą Bożą. Żadnej w tym mojej zasługi.

A aktorem został Pan przez przypadek...
- Jestem z zawodu architektem. Do Włoch dostałem się przypadkowo, potem wyjechałem do Kanady. A wcześniej pracowałem trochę jako statysta filmowy. Bo dla Polaków to była fajna fucha - wiadomo na planie filmowym, łatwe pieniądze. I często zdarzało mi się, że musiałem powiedzieć jakieś krótkie zdanie. I o dziwo, za każdym razem dostawałem oklaski na planie (śmiech).

Potem pojechałem do Kanady, zapomniałem o filmie, w międzyczasie zajmowałem się architekturą - miałem nawet przyjemność przebudować Bazylikę św. Piotra w Rzymie. I któregoś dnia moja znajoma zaciągnęła mnie na dyskotekę w Rzymie, na którą zresztą nie miałem ochoty pójść i tam się do mnie przysiadł Peter Del Monte - znany włoski reżyser, który kręcił właśnie film "Ballada o czyścicielach szyb". To była historia emigranckiej polskiej rodziny w Rzymie, coś jak teraz "Londyńczycy".

Zrobił casting we Włoszech - główną rolę grał Kim Rossi Stuart - i w Polsce. Wziął Andrzeja Grabowskiego, Grażynę Wolszczak i Agatę Buzek. I brakowało mu ojca rodziny, głównej postaci - Janusza. Szukał go dwa lata i w Polsce i we Włoszech. Zobaczył mnie na tej dyskotece i się uwziął na mnie. Zagrałem. Film poszedł na festiwal do Wenecji i miał bardzo dobre recenzje. Po tym dobrym występie w Wenecji znalazłem agencję aktorską i potem już poszło. Zagrałem m.in. w serialach: "Ojciec Mateo", "Rzym", "48 godzinęę, a teraz gram w "Na dobre i na złeę.

Jaki jest Gibson jako reżyser? Wymagający?
- Nie miałem okazji zobaczyć, czy jest wymagający. On proponował aktorom jakieś warianty, zachowania. Zachęcał, a nie kazał. I mając kilkanaście wersji do wyboru, wybierał tą najbardziej mu pasującą. Widać było, że Gibson zna pracę aktora na pamięć. Sam zrobił mnóstwo filmów. Zna świetnie pracę reżysera, tajniki produkcji, bo sam jest producentem. On na planie czuje się jak ryba w wodzie. Tak jakby się tam urodził. Nie czułem się pod jego presją.

Jak się pracuje z Moniką Bellucci? Jaka ona jest? Czy naprawdę tak zjawiskowo piękna, jak sądzą niektórzy?
- Według mnie, nie jest piękna. Ale o gustach się nie dyskutuje. To jest wielka diwa. Przychodzi na plan ze swoją obstawą. Ma wszystko dograne co do minuty. Nie czeka na żadną scenę. Przychodzi, gra kwestie, które ma już przećwiczone gdzieś indziej. W "Pasji" miała kaprys, że nie będzie grała z Caviezelem sceny jak Maria Magdalena zostaje podniesiona, to Gibson wszedł na jego miejsce. W tej scenie widać nogę i rękę Gibsona. To jest po prostu diwa.

Czego mogę Panu życzyć?
- Żebym się od Boga nie oddalał. Przez swoją pychę (śmiech).

I tego życzę. Dziękuję za rozmowę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna