Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

<B>Chcę wiedzieć, kim jestem</B>

Anna Danilewicz
Krzysztof chciałby znać swoje korzenie, szukał osób, które mogłyby mu pomóc, na próżno
Krzysztof chciałby znać swoje korzenie, szukał osób, które mogłyby mu pomóc, na próżno M. Jasiulewicz
Miał roczek, kiedy został wyniesiony z getta. Cała przeszłość, związana z jego bliskimi, z rodziną, pozostała za murem. Do dziś tajemnicza, do dziś niewyjaśniona.

Przed wojną w Białymstoku żyła kobieta imieniem Maria. W połowie lat 30. wyszła za mąż. Jednak mąż szybko od niej odszedł, prawdopodobnie dlatego, że nie mogła mieć dzieci. Później Maria poznała Władka, szewca z Wygody, nazwiskiem Walesiuk lub Walesik. Żyli razem do końca wojny. Początkowo mieszkali na ul. Kaniowskiej, dziś ul. I Armii Wojska Polskiego. Właśnie do tego domku w 1941 roku przynieśli dziecko - żydowskiego chłopca, mającego niespełna roczek.
Była noc...
Dziś tamten chłopiec chyli posiwiałą głowę, zastanawiając się, jak wyglądała ta noc, kiedy matka oddała go kobiecie, która miała mu być matką przez całe życie. Bo tylko to jest pewne - że była noc.
- Są dwie wersje. Obie zgadzają się co do tego, że mnie przynieśli w nocy - mówi pan Krzysztof.
Jedni mówili, że został podany z domu, który stał gdzieś w pobliżu ul. Wasilkowskiej, pod koniec Sienkiewicza. Tego domu już nie ma, a ludzie którzy w nim mieszkali, nie żyją.
Zgodnie z drugą wersją, dziecko zostało zabrane już z transportu. Ale w jaki sposób? Kto podał? Do dziś te pytania pozostają bez odpowiedzi.
- Wiem tylko tyle, że mama i Włodek wzięli mnie celowo, to było zaplanowane - opowiada pan Krzysztof.
Prawdopodobnie matka pana Krzysztofa zachowała jego papiery. Trzymała je w czarnym portfelu, razem ze zdjęciami. Sąsiadka opowiadała mu, że kilka razy powtarzała: "To jeszcze dla mojego Krzysia się przyda." Jednak w 1968 r. zniszczyła wszystko. Po latach okazało się, że za namową ciotki z Warszawy, Jej mąż był wysokim oficerem UB i ostrzegł, że takie papiery mogą być niebezpieczne.
Tam, gdzie stoi czołg
Maria razem z chłopcem odeszła od Władka w 1944 lub 1945 r.
- On trochę pił, na kobiety chodził, więc mama miała go dosyć - wyjaśnia pan Krzysztof.
Władka bardzo długo Krzysztof uważał za swojego chrzestnego. Po latach, kiedy sprawdził w kościele swoje akta, okazało się, że do chrztu trzymał go ktoś zupełnie inny - Kazimierz Majewski. Chrzestną była Stanisława Brysiewicz. Kiedy dowiedział się, że Władek nie jest jego chrzestnym, przez jakiś czas nie chciał z nim rozmawiać. Kiedy w końcu zdecydował się go zapytać o przeszłość, okazało się, że szewc z Wygody nie żyje. Zmarł również Majewski. Stanisławy Brysiewicz nie odnalazł - było kilka kobiet, które tak się nazywały, do dziś nie wiadomo, która podczas wojny niosła do chrztu żydowskie dziecko.
Siostra Władka po latach opowiedziała panu Krzysztofowi, że dziecko zostało podane z domu na ul. Sienkiewicza, spod numeru 118, w miejscu, gdzie dziś stoi czołg. I że w akcji brała udział pani Karpińska i pani Kalarek.
- Z tą panią Kalarek spotkałem się, ale nie mogłem się z nią dogadać, bo ona przeszła Kazachstan i nie bardzo kontaktowała. Myliła fakty, trudno z nią było rozmawiać. Nie wiem, czy jeszcze żyje.
"Ty nic nie szukaj"
Zachodził też do domu na ul. Sienkiewicza pod numerem 112. Pytał, czy ktoś coś wie. Jakiś starszy pan odpowiedział mu: "Co ty szukasz - spadku, majątku? Ty nic nie znajdziesz. Ty nic nie szukaj."
Pani spod 114 też może mogłaby coś powiedzieć, ale kiedy się spotkali, ona miała już ponad 90 lat i nie można się było z nią dogadać.
Podobnie było z Sonią.
- Na nazwisko miała Rajsner. Nie, Siedlecka. Rajsner to była Chaja. Tak, Siedlecka... albo odwrotnie. Nie pamiętam. Ona była Żydówką, stąd, z Białegostoku i wiedziała, że ja jestem Żydem.
Sonia przeprowadziła się do bloku, w którym mieszkał pan Krzysztof z matką. Zmarła w połowie lat 60. Dopiero po latach od sąsiadki pan Krzysztof dowiedział się, że Sonia coś mogła o nim wiedzieć. Wiedziała, że był Żydem. Dlaczego? Od kogo?
- Rozmawiałem o tym po latach z Szymonem Bortnowskim, białostockim Żydem. Zapytałem go, skąd Sonia mogła to wiedzieć. A on mówi: "O, co Sonia wiedziała, to tobie w głowie się nie mieści!"
Tak wszystkie ślady się urwały. Listy z tą historią wysyłane do Izraela, Ameryki, Australii, pozostały bez odpowiedzi.
Bocian przyniósł
- Ja chyba cały czas podświadomie wiedziałem, że jestem Żydem. Ale szukać, drążyć zacząłem dopiero w latach 90. Bardzo późno, ale już mi to nie dawało spokoju. I tak coraz bardziej, coraz bardziej, aż zacząłem szukać. Wtedy okazało się, że wokół wszyscy o tym wiedzą, ale tylko tyle, że jestem Żydem, że wychowała mnie matka, że zabrano mnie z getta, nie wiadomo, od kogo - wspomina pan Krzysztof.
Jednak, jeszcze jak był mały, to wszyscy dookoła mówili, że to Żyd. I dwie dziewczynki na podwórku, z którymi się bawił, a które śmiały się z niego. I kulawy krawiec, który miał drewnianą nogę.
- Jak było się dzieckiem, to na takie rzeczy nie zwracało się uwagi. Mam matkę? Mam. I koniec. - wspomina po latach.
Pewne sprawy go jednak od początku zastanawiały. Na przykład, dlaczego tak późno go ochrzczono. Urodził się w październiku 1940 r., a chrzest był dopiero rok później.
- A wiesz, była wojna, Sowiety, nie było jak, nie było nas stać - odpowiadała matka.
Potem mały Krzyś pytał: mama jest, a gdzie ojciec?
- Niemcy zabrali - mówiła matka.
- A to była taka kobieta, że ona tylko prawdę mówiła. "Niemcy zabrali" - to przecież prawda! A ja już nie dociekałem dalej: zabrali, to zabrali - mówi pan Krzysztof.
Innym razem znowu Krzyś usłyszał rozmowę, w której padły słowa o tym, że jego matka nie miała i nie może mieć dzieci.
- A ja myślę: no jak to nie miała? A ja skąd się wziąłem? Bocian przyniósł? - śmieje się pan Krzysztof. - Jak byłem mały to byłem taki czarny, włosy miałem czarne i oczy. "Bo bocian ciebie przez komin wrzucił" - mówiła matka.
Czy żałuję?
Matka wiedziała wszystko, ale jej nigdy nie zapytał o swoją przeszłość.
- Cały czas liczyłem na to, że ona sama mi powie. Nie chciałem jej robić przykrości, więc nie pytałem, bo była bardzo dobra. Nawet nie wiem, czy rodzona matka taka by była.
Pod koniec życia - a matka zmarła mając 88 lat - była już bardzo schorowana. Trzeba było do niej krzyczeć, żeby poszła do łazienki, czy do kuchni coś zjeść.
- I właśnie jak ja krzyknąłem, to ona wtedy powiedziała do mnie w ten sposób: "Co ty na mnie tak wrzeszczysz? Co ty mnie tak nienawidzisz? Żeby nie ja, to by ciebie Niemiec dawno zadusił". Ja wtedy nie dopytywałem się, a jak uspokoiła się to spytałem, co to znaczy. "A ja wiem? Ja stara, durna, ja nie wiem, co ja mówię." Tak już miała zakodowane, żeby o tym nie mówić. A ja nie miałem odwagi spytać wprost. Liczyłem na to, że sama kiedyś mi powie. Ale tak nie wyszło. Czy żałuję, że nie spytałem? Żałuję.
Matka pana Krzysztofa znała dobrze jidisz, nieźle hebrajski. Chciała go tego nauczyć. Mówiła: - Ucz się, kiedyś tobie się to przyda.
- Gdyby powiedziała po co, dlaczego, to jestem przekonany, że bym się uczył. A to tylko tyle mówiła, że mi kiedyś w życiu przyda się. I trochę uczyłem się, ale przestałem. Tak to wyszło.
A ona sama nauczyła się tego języka od koleżanek. Miała dużo żydowskich koleżanek.
- Może moja biologiczna matka była jej koleżanką, stąd się znały? - snuje domysły pan Krzysztof.
Sen i jawa
A jaka była ta prawdziwa matka?
- Nigdy nie myślałem o tym, ale kiedyś chyba ją widziałem - mówi.
Siedział przy stole wieczorem i czytał. W pewnym momencie podniósł głowę i zobaczył w oknie kobietę. Była młoda, miała może 30 lat. Ładna, miała czarne włosy, czarne oczy, semickie rysy. To było trzecie piętro, więc skąd się wzięła za oknem?
- Nie umiem tego wytłumaczyć... To było tak jakby na pograniczu snu i jawy. Jak ją zobaczyłem, to od razu przez głowę przemknęło mi: matka. Spojrzałem znowu - jest... Po chwili kolejny raz, zniknęła... Myślę, że to była ona.
Pustka boli
Nie jest pewien, czy chciałby pamiętać coś z wojny, to, co się stało z jego rodziną. Ale zależy mu na tym, żeby wiedzieć cokolwiek o swojej przeszłości.
- Taka pustka jest niedobra, boli, ciąży. Na pewno chciałbym coś wiedzieć - mówi i po chwili zastanowienia wspomina Juliana, który podobnie jak on sam, jest członkiem stowarzyszenia "Dzieci Holocaustu". Udało mu się odnaleźć rodzinę, mieszkającą obecnie w Ameryce Południowej. Jednak rodzina poprzestała tylko na zapoznaniu się z nim, potem kontakt się urwał. Teraz on na nich psioczy, narzeka. Mówi, że dla pana Krzysztofa, i wielu innych, którzy tak jak on nie znają swoich rodzin, jest lepiej.
- Więc ja mu mówię: Julian, jak dla nas jest lepiej?! Ty wiesz, że masz rodzinę, wiesz, że masz akurat taką i możesz na nich popsioczyć. A my nawet tego nie mamy! Nie tylko ja, ilu nas przecież jest, że nie wiemy nic, że nie możemy powiedzieć, czy nasza rodzina była biedna, czy bogata, dobra, czy zła, czy byli religijni, czy komuniści. Ja chcę wiedzieć kim jestem. Znać korzenie, znać przeszłość - dodaje pan Krzysztof.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna