Dokładnie 30 lat temu - 6 maja 1986 roku wystartował z Kijowa kolarski Wyścig Pokoju - raptem 130 km od Czarnobyla. W czasach PRL to była impreza, którą emocjonowali się wszyscy Polacy. Kilka ekip z Europy Zachodniej zrezygnowało ze startu. Nasi musieli jechać, bo w myśl ówczesnej propagandy, wybuch w elektrowni jądrowej w bratnim Związku Radzieckim nie stanowił żadnego zagrożenia.
- To była ryzykowna decyzja - ocenia Jerzy Mietelski, dzisiaj kierownik Laboratorium Analiz Promieniotwórczości w Instytucie Fizyki Jądrowej Polskiej Akademii Nauk w Krakowie. - Wysiłek związany z uprawianiem sportu sprawia, że płuca pracują znacznie intensywniej, a zatem wchłaniają więcej substancji radioaktywnych.
Do tej pory nie słychać jednak, aby któremukolwiek z kolarzy cokolwiek się później stało.
- Bo katastrofa czarnobylska jest przereklamowana - dodaje prof. Mietelski. - Nie była tak groźna, jak się niektórym wydaje.
Ale zaznacza jednocześnie, iż sceptycyzm naukowca też w nim się odzywa. Bo być może wszystkiego wciąż nie wiemy...
Czas zaniku 432 lata
Jerzy Mietelski, jeszcze jako młody pracownik naukowy, skażenia po Czarnobylu zaczął badać w kilka miesięcy po wybuchu. I już wtedy wiedział mniej więcej (w przeciwieństwie do większości Polaków), jak wygląda mapa skażeń w naszym kraju. Pierwszą chmurę po eksplozji wiatr przesuwał w kierunku północnym. Ominęła ona całą Polskę, za wyjątkiem jej północnego -wschodu, czyli skrawka od Białegostoku przez Augustów do Suwałk.
- Przemieszczała się na wysokości 500 metrów - mówi prof. Mietelski. - Wypadały z niej cząsteczki pyłu, które nie były w stanie utrzymać się w powietrzu. Do dzisiaj w tej części Polski mamy do czynienia z pewną specyfiką składu izotopowego. Jest on podobny do tego, który występuje w okolicach Czarnobyla. Nie chodzi oczywiście o poziom skażenia, lecz o proporcje między poszczególnymi pierwiastkami chemicznymi.
Mieszkańcy naszego regionu mieli sporo szczęścia, że w tamtych dniach nie spadł deszcz. Bo jego krople wymywają znajdujące się w chmurze izotopy. I wtedy spada ich na ziemię znacznie więcej, niż z przelatującej chmury.
W następnych dniach nad Polską krążyło już to, co pochodziło nie z samego wybuchu, lecz z pożaru czarnobylskiej elektrowni. I z takiej chmury nad Opolszczyzną spadł deszcz. Jak mówi prof. Mietelski, ta część kraju stała się najbardziej skażonym miejscem. A nasza?
- Trudno w tym przypadku mówić o jakimś silnym skażeniu - odpowiada profesor. - Kiedy jednak analizujemy skutki Czarnobyla w naszym kraju, istotne jest tak naprawdę nie to, co działo się w roku 1986, lecz... ile zjedliśmy potem grzybów. Jeżeli, dajmy na to, kilogram w suszonej postaci w ciągu roku, to wchłonęliśmy kilkukrotnie wyższą dawkę niż zaraz po wybuchu.
Skażenie najdłużej utrzymuje się w ściółce leśnej. A z niej grzyby czerpią mikroelementy. Badacze zanotowali przy tym bardzo ciekawe zjawisko. Grzybnie znajdują się na różnej głębokości. Do jednych skażenie dociera prędzej, do innych - później.
- W 1991 r. podgrzybki były sześciokrotnie bardziej skażone od borowików - informuje prof. Mietelski. - A 15 lat potem to się wyrównało.
Czy dzisiaj grzyby można już jeść bezpiecznie? Te, które pochodzą z naszej części kraju raczej tak.
- Ale tych z Opolszczyzny wciąż nie kupowałbym! - zastrzega specjalista od promieniotwórczości. - Pamiętajmy jednak, że skażenie było tam kilkanaście razy wyższe, niż w północno-wschodniej Polsce. Z kolei nasze grzyby wchłonęły tylko 1 procent tego, co białoruskie. Na nie trzeba szczególnie uważać.
Pewne skażenie utrzymuje się też w dziczyźnie. Największe u dzików. Dlatego, że żywią się m.in. grzybami.
- Różne pochodzące z Czarnobyla pierwiastki długo będą jeszcze w naszym otoczeniu - dodaje prof. Mietelski. - Na przykład pluton-241 przetwarza się i powołuje do życia inny izotop - ameryk-241. A ten ma czas zaniku... 432 lata.
Hashimoto u narażonych
Nie ulega wątpliwości, że eksplozja w ukraińskiej elektrowni jądrowej nie spowodowała w Polsce masowych zgonów ludzi. Ale naukowcy spierają się nawet, czy cokolwiek spowodowała.
Niedługo po Czarnobylu prof. Ida Kinalska, endokrynolog z Białegostoku, przeprowadziła w naszym regionie zakrojone na dużą skalę badania tarczycy. Istniał bardzo dobry materiał porównawczy. Trzy lata wcześniej przeprowadzono bowiem podobne badania.
- Z całą odpowiedzialnością twierdzę, że promieniowanie, jakie nastąpiło w 1986 roku, wywarło negatywny wpływ na ustrój człowieka - mówiła prof. Kinalska kilka lat temu w jednym z wywiadów.
Nie doszło wprawdzie do fali nagłych zachorowań, ale zaobserwowano poważne zmiany w tarczycy, szczególnie u dzieci. Pojawiły się u nich ciała przeciwtarczycowe.
- Choroba Hashimoto, czyli autoim-munologiczne przewlekłe zapalenie tarczycy, jest bardzo częsta właśnie wśród młodych osób, które były wtedy narażone na promieniowanie - dodawała.
Inny skutek Czarnobyla to guzki pojawiające się u dzieci z większą częstotliwością niż wcześniej. Kolejny - wzrost zachorowań na raka tarczycy u dorosłych. I to nawet o 40 proc.!
Lekarze przypominają przy tym, że choroby tarczycy rozwijają się wolno, a leczy się je stosunkowo łatwo. Dotyczy to także nowotworów. Być może dlatego kwestia tego typu skutków katastrofy do powszechnej świadomości niespecjalnie się przebiła.
- Czytałem jednak opracowania, w których ustalenia prof. Kinalskiej były kwestionowane - mówi Jerzy Mietelski. - W odniesieniu do nowotworów chodziło o to, że w Polsce stwierdzano zupełnie inny ich typ, niż w okolicach Czarnobyla.
Profesor zastrzega jednak, że nie jest lekarzem.
- Pamiętajmy przy tym, iż ilość substancji, jaka uwolniła się z czarnobylskiej elektrowni stanowiła jedynie 3 procent tego, co się w reaktorze znajdowało - zauważa. - Możemy też wyobrazić sobie szereg innych scenariuszy. Gdyby katastrofa objęła sąsiedni - trzeci reaktor, to skala zjawiska zostałaby przynajmniej podwojona. I wtedy mówilibyśmy prawdopodobnie o zupełnie innych skutkach.
Stracona okazja?
Prof. Jerzy Mietelski, kierownik Laboratorium Analiz Promieniotwórczości w Instytucie Fizyki Jądrowej PAN, jest zdania, że z naukowego punktu widzenia bezpowrotnie stracono szansę na dokładne zbadanie konsekwencji katastrofy w elektrowni jądrowej dla ludzkiego zdrowia. Chodzi w tym przypadku nie o Polskę, co o ówczesny ZSRR. Osobom napromieniowanym przyznawano tam renty. Im wyższe napromieniowanie, tym większa renta. Doszło prawdopodobnie do wielu fałszerstw, bo ludzie, w myśl dokumentacji, bardzo mocno napromieniowani żyją do dziś, mają się dobrze i na nic nie chorują. Nie wyjaśniono też jednoznacznie, dlaczego wśród osób przebywających w 1986 r. w rejonie katastrofy stwierdza się więcej samobójstw, czy też, czemu powodują oni częściej wypadki drogowe.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?