Jakie były cele operacji "Ostra Brama"?
- Był to jeden z elementów planu "Burza", czyli militarnego wystąpienia oddziałów Armii Krajowej, w ramach tzw. powstania strefowego. Polacy mieli uderzyć w wycofujące się straże tylne frontowych oddziałów niemieckich przy jednoczesnej ochronie własnej ludności cywilnej, tak by nie narazić jej na odwet ze strony przeciwnika. Chodziło także o wystąpienie wobec nacierających ze wschodu jednostek Armii Czerwonej jako prawowity gospodarz terenu. Operacja "Ostra Brama" był to kryptonim akcji zbrojnej, która miała doprowadzić do opanowania miasta Wilna siłami połączonych okręgów Armii Krajowej wileńskiego i nowogródzkiego.
Jak przebiegała koncentracja przed akcją? Musiała być to operacja dosyć skomplikowana…
- W takiej skali było to przedsięwzięcie dotąd niespotykane. Na terenie Wileńszczyzny i Nowogródczyzny pion prowadzący walkę zbrojną zawsze był szczególnie silnie rozbudowany. Dodatkowo przed rozpoczęciem akcji "Burza" została przeprowadzona mobilizacja sieci terenowej AK, w wyniku czego zebrało się wówczas ok. 15 tysięcy żołnierzy, czyli odpowiednik przedwojennej dywizji piechoty.
Pod względem uzbrojenia była to jednak typowa lekka piechota, żołnierze AK posiadali niemal wyłącznie broń ręczną. Owszem, niektóre oddziały miały na swoim wyposażeniu moździerze, granatniki, tudzież działka przeciwpancerne czy armaty polowe, jednak były to nieliczne egzemplarze. Pod tym względem można więc mówić o ekwiwalencie uzbrojenia przedwojennego pułku piechoty. Nie było też mowy o jakimkolwiek wsparciu ze strony broni pancernej czy też lotnictwa.
Przed operacją "Ostra Brama" dowództwo nad całością sił polskich objął pułkownik Aleksander Krzyżanowski "Wilk", tytularny generał. Mobilizacja oraz przegrupowanie wspomnianych sił były dużym wysiłkiem organizacyjnym. Praktycznie wszyscy zdolni do noszenia broni z tamtego terenu zostali rzuceni na Wileńszczyznę.
Tymczasem przeciwnik był znacznie silniejszy…
- W wyniku załamania się obrony niemieckiej po sowieckiej ofensywie rozpoczętej w końcu czerwca 1944 roku wiadomo było, że wojska niemieckie będą jak najszybciej wycofywały się na zachód, po to, by po oderwaniu się od przeciwnika przegrupować siły i w oparciu o przeszkody wodne zorganizować obronę. Siły główne Wehrmachtu zostały rozbite na wschodniej i środkowej Białorusi, czyli bezpośrednich przedpolach Wileńszczyzny. Nie spodziewano się zatem, że Niemcy będą w stanie tak szybko przystąpić do zorganizowanej obrony.
Dowództwo AK zakładało, że na terenie Wilna przeciwnikiem będą rozbite jednostki wycofujące się ze wschodu oraz typowe posterunki wartownicze i ochronne. Zresztą można się było tego spodziewać, obserwując jak wyglądał odwrót wojsk niemieckich w końcu czerwca i na początku lipca 1944 roku w całym pasie frontu wschodniego.
Dowództwo niemieckie podjęło jednak decyzję, aby na kierunku wileńskim stworzyć rejon umocniony, tzw. Fester Platz. Garnizon Wilna liczący kilkanaście tysięcy żołnierzy, dysponujących artylerią, bronią pancerną i wsparciem lotniczym miał się bronić w oparciu o sieć węzłów obrony położonych na przedmieściach, a złożonych z betonowych schronów bojowych oraz fortyfikacji polowych. Ponadto do niemieckiej służby bezpieczeństwa dotarły informacje o ruchach polskich jednostek partyzanckich. Utracono więc przewagę liczebną nad przeciwnikiem oraz efekt zaskoczenia, będące podstawowymi czynnikami powodzenia w walce.
Zdając sobie sprawę, że czas działa na jej niekorzyść, dowództwo AK zdecydowało się na przyśpieszenie operacji. Do ataku przygotowana była zaledwie część polskich sił, około 4 tysięcy żołnierzy wspartych przez symboliczną broń ciężką.
W podręcznikach sztuki wojennej przyjmuje się, że to atakujący powinni mieć kilkakrotną przewagę nad broniącymi się.
- Zgadza się. Chociaż polskie uderzenie wykonane było z kierunku południowo-wschodniego, a tym samym wszyscy nie walczyli przeciwko wszystkim, to jednak plany dowództwa AK spaliły na panewce. Wilna nie broniły bowiem pobite jednostki wycofujące się z frontu, a celowo skierowane do walki. Polskie uderzenie rozpoczęło się 7 lipca o świcie. W kilku miejscach jednostki partyzanckie odniosły lokalne sukcesy, niemniej jednak na większości kierunków zostały one zatrzymane, a niekiedy też odrzucone na pozycje wyjściowe, ponosząc przy tym duże straty wynikające z przewagi ogniowej przeciwnika. W samym Wilnie walkę podjął batalion AK z dzielnicy kalwaryjskiej. Jednak i ta akcja nie powiodła się. W takiej sytuacji doczekano się podejścia sowieckich jednostek frontowych.
s Właśnie, do walki włączyła się Armia Czerwona.
- 7 lipca o godz. 12 do Wilna dotarły czołówki 3. Korpusu Zmechanizowanego Gwardii, którego siły główne weszły do walki o miasto wieczorem, około godz. 20. Doszło tym samym do nawiązania kontaktu żołnierzy AK z jednostkami sowieckimi oraz współdziałania taktycznego. Sowieci dysponowali przewagą liczebną oraz uzbrojenia, Polacy zaś znali doskonale teren, pomagali więc jako przewodnicy, informowali o położeniu niemieckich linii obrony oraz siłach przeciwnika. Dla wojsk nie- znających realiów miasta, posiadających jedynie mapy były to informacje bezcenne.
Łącznie na kierunku wileńskim siły sowieckie liczyły około 100 tysięcy żołnierzy. Oprócz 3. Korpusu w walkach wzięły udział pododdziały 5. Armii, a także 5. Armii Pancernej, które dotarły do Wilna 8 lipca.
Kiedy Niemcy zostali wyrzuceni z miasta?
- Żołnierze Armii Krajowej ramię w ramię z żołnierzami sowieckimi wypierali stopniowo Niemców z miasta. Za moment kulminacyjny uznać należy 13 lipca 1944 roku, kiedy podchorąży Jerzy Jensch ps. "Krepdeszyn", harcerz słynnej wileńskiej "Czarnej Trzynastki", zlikwidował stanowisko niemieckiego karabinu maszynowego na Górze Zamkowej, nieopodal katedry i zawiesił tam biało-czerwoną flagę. Do końca 13 lipca całe miasto zostało opanowane przez oddziały sowieckie przy wydatnym współdziałaniu ze strony Armii Krajowej.
Części sił niemieckich udało się wydostać z miasta. Starły się one ze zgrupowaniem AK majora "Węgielnego" w bitwie pod Krawczunami. W czasie działań od 7 do 13 lipca straty oddziałów AK wyniosły kilkuset zabitych, rannych i zaginionych żołnierzy.
Czy Polacy mieli świadomość, że zostaną aresztowani przez Sowietów?
- Nie było takiej świadomości. Zdawano sobie sprawę, że jest to pierwsze poważniejsze zetknięcie się z Armią Czerwoną, pamiętano przy tym okupację sowiecką z lat 1939-41, ale przecież od lata 1941 roku byliśmy sojusznikami. Wprawdzie po ujawnieniu zbrodni katyńskiej stosunki dyplomatyczne rządu polskiego na emigracji, któremu podlegała Armia Krajowa, z Moskwą zostały zerwane, nadal jednak występowano jako sojusznik w walce z III Rzeszą.
Polacy zdawali sobie sprawę, że sytuacja jest napięta, ale poprzez planowe działania Sowietów czujność polskiego dowództwa została uśpiona. Dowództwo Armii Krajowej zostało zaproszone na rozmowy i generał Krzyżanowski udał się do kwatery dowódcy 3. Frontu Białoruskiego generała Czerniachowskiego. Podczas negocjacji uzyskał obietnicę, że Sowieci dostarczą uzbrojenie i wyposażenie dla żołnierzy w sile jednej dywizji piechoty i jednej brygady kawalerii. Ku zadowoleniu "Wilka" Czerniachowski stwierdził, że o polityce rozmawiać nie będą, ponieważ są żołnierzami, a teraz najważniejsza jest walka. Dowództwo polskie poświęciło więc najbliższy czas na opracowanie struktury organizacyjnej mającego powstać korpusu polskiego.
Na kolejne rozmowy z Sowietami "Wilk" pojechał zupełnie niczego się nie spodziewając. Wówczas został zatrzymany. Jednocześnie do zatrzymań doszło w miejscowości Bogusze, gdzie skoncentrowana była kadra oficerska brygad wileńskich i batalionów nowogródzkich. Na szczęście nie ujęto wszystkich, bowiem część oddziałów z różnych przyczyn nie zdołała dotrzeć na miejsce koncentracji. Niektórzy zwlekali, tak jak rotmistrz Zygmunt Szendzielarz "Łupaszko", wietrząc w tym podstęp sowiecki. Inni po prostu nie dotarli na miejsce koncentracji.
Część żołnierzy zdołała się wyrwać z sowieckiego kotła, dotarła do Puszczy Rudnickiej. Różnie potoczyły się ich dalsze losy. Niektórzy zakopali broń i rozeszli się do domów, inni zdecydowani byli na walkę. Tak stało się chociażby w przypadku grupy skupionej wokół majora Macieja Kalenkiewicza "Kotwicza", notabene autora planu operacji "Ostra Brama", który zginął w bitwie pod Surkontami z pułkiem strzeleckim wojsk NKWD. Jeszcze inni postanowili przedzierać się w głąb Polski. Tak uczynili rozbitkowie z 5. Brygady Wileńskiej rotmistrza "Łupaszki", którzy dotarli na Białostocczyznę.
Jak można ocenić operację "Ostra Brama"?
- Z punktu widzenia wojskowego był to duży wysiłek jednostek partyzanckich, które przeszły do otwartej walki, pomimo niesprzyjających warunków wynikających z rażącej dysproporcji sił i środków. Mimo wszystko odniesiono sukces, chociaż okupiony znacznymi stratami. Jak widać, nie można było jednak osiągnąć powodzenia samodzielnie. Wilno zostało zdobyte wspólnie z oddziałami Armii Czerwonej. Jeśli chodzi o ocenę polityczną, to była to niewątpliwie klęska, a jednocześnie poważny sygnał ostrzegawczy dla reszty Armii Krajowej wskazujący na to, jakie Sowieci mają zamiary wobec polskiego państwa podziemnego. Nie doszło do zwycięskiej defilady, o której tak wszyscy marzyli. Zamiast tego były wywózki na wschód.
Co by się stało, gdyby do operacji "Ostra Brama" nie doszło?
- Wilno i tak wpadłoby w ręce sowieckie, zapewne nieco później. Nie poniesiono by za to tych ciężkich strat osobowych. Ale propaganda komunistyczna miałaby później argument, że Armia Krajowa stała z bronią u nogi.
Dziękuję za rozmowę.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?