Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dom z marzeń

Anna Mierzyńska [email protected]
Andrzej pracuje w kamienicy przy ul. Żelaznej codziennie. – Pracy nie mam, to chociaż tu coś porobię – wyjaśnia cichym głosem. Może uda mu się tutaj znaleźć prawdziwy dach nad głową?
Andrzej pracuje w kamienicy przy ul. Żelaznej codziennie. – Pracy nie mam, to chociaż tu coś porobię – wyjaśnia cichym głosem. Może uda mu się tutaj znaleźć prawdziwy dach nad głową?
Dom to dla mnie przede wszystkim kobieta - przyznaje Andrzej. - Bo samotnie żyć jest strasznie ciężko. I smutno. Dom to też oczywiście ciepłe jedzenie, łazienka, szafa, w której można położyć ubrania. Ale kobieta przede wszystkim.

Stare, szarożółte cegły są już zapylone od kucia w stuletnim murze. Na ścianach nowe kable. Gdzieniegdzie świeżo postawione ścianki działowe odcinają się bielą od reszty budynku. Na schodach trzeba bardzo uważać, bo nie mają jeszcze barierek, a w przedwojennej kamienicy byłoby gdzie spadać - ma dwa wysokie piętra.

Z zewnątrz jeszcze nie widać, że stuletnia kamienicy przy ul. Żelaznej w Białymstoku ze zrujnowanego budynku powoli zamienia się w prawdziwy dom. Okna pozabijane deskami, na podwórku błoto, schody prowadzące do drzwi trudno zauważyć między deskami. Ale w środku kamienica już żyje. Kilkanaście osób codziennie ciężko tu pracuje - za darmo. Jedni przychodzą, bo wierzą, że dzięki swojej pracy będą mieli wreszcie cztery ściany i dach nad głową. Inni pracują, ponieważ chcą pomóc ludziom, którzy doświadczyli dna.

- I tak jest lepiej niż było - cieszy się Andrzej. Szczupły, spokojny mężczyzna w średnim wieku o bardzo smutnych oczach z pewnym zawstydzeniem opowiada o tym, co robi w kamienicy przy ul. Żelaznej. - Wszędzie był gruz, tynk odpadał, budynek był po pożarze. Teraz to mamy porządek.

O samotności już nie mówię...

Andrzejowi życie rozpadło się, gdy rozstał się z żoną. Wyprowadził się, w mieszkaniu została trójka dzieci. Andrzej ma dobry fach w ręku, jest elektrykiem, dlatego po rozwodzie pracował i wynajmował stancję. Smutne to było życie, bo bardzo samotne, ale było gdzie wracać, gdzie się umyć.
- A potem mnie pobili. W szpitalu leżałem bardzo długo, teraz jestem na rencie i przez dwa lata mam zakaz wykonywania jakiejkolwiek pracy - opowiada.

W tym czasie dzieci z żoną wyjechały za granicę: - Ciężko samotnie żyć. Z dziećmi rozmawiałem ostatnio w styczniu, to mówiły, że tęsknią - podkreśla. - Ja też tęsknię. Bez dzieci najgorzej. Bo że żony nie ma, to jeszcze pół biedy. Ale że dzieci daleko...

Został bez rodziny, bez pracy.

- Chodziłem do noclegowni na Kolejowej. Jak tam było? Strasznie dużo ludzi, więc mało przyjemnie. Teraz jestem tutaj, u ludzi ze stowarzyszenia "Ku Dobrej Nadziei". Co jest najgorsze w bezdomności? O samotności nie mówię, no nie, więc najgorzej jest z ubraniami. Nie ma gdzie ich trzymać, prać. I tak dużo rzeczy pozostawiałem w mieszkaniu u żony, potem na stancji. Nie było gdzie zabrać.
W kamienicy na Żelaznej Andrzej nieśmiało widzi swoją szansę. Bo chociaż na dole ma być jedynie ogrzewalnia dla bezdomnych, czyli miejsce, do którego można przyjść, zjeść, nagrzać się i wrócić tam, skąd się przyszło, to na wyższych piętrach szykowane są prawdziwe mieszkania.

- Będą przeznaczone dla osób, które chcą wyjść z bezdomności. To nie jest prosty proces, dlatego nie wszyscy się na to decydują. Człowiek musi najpierw znaleźć coś, na czym mu bardzo mocno zależy, dopiero wtedy jest w stanie zmienić swoje życie. Ma motywację. To niezbędne, bez tego nie sposób wyjść z bezdomności - opowiada Elżbieta Bubienko, prezes stowarzyszenia, które będzie prowadzić ogrzewalnię i ośrodek wychodzenia z bezdomności.

W jednym z tych mieszkań chciałby zamieszkać Andrzej: - Gdyby trzeba było zapłacić, to zapłacę. Rentę mam przecież - zapewnia. - Byłoby dokąd wracać. Bo tak, bez domu, naprawdę ciężko . Ile razy po nocach nie śpię, myślę o tym. Nigdy się nie spodziewałem, że tak mi się życie poukłada.
Każdy może się załamać

- To się może zdarzyć każdemu, każdy człowiek może się załamać, a różne okoliczności życiowe mogą spowodować, że ktoś kompletnie straci wiarę w siebie - podkreśla Ireneusz Dawidowicz, wiceprezes stowarzyszenia. - W poczuciu zagubienia i bezradności ludzie szukają rozmaitych możliwości. A że świat to dżungla, to gdy ktoś spada na dno, kto chce być przyjacielem człowieka na dnie? Nikt. Często ludzie, którzy popadają w problemy, są po prostu bardzo samotni. I w tej samotności różne rzeczy się dzieją.

Historie bezdomnych są często do siebie bardzo podobne. Zazwyczaj mają rodziny: żony, dzieci. Wszystko niby normalnie. Ale nagle przychodzi załamanie, zaczynają pić, alkohol pogarsza sytuację rodzinną, tracą pracę. Wtedy podejmują decyzję, że odpuszczają sobie rodzinę i idą szukać czegoś innego. A gdy wchodzą w stan łagodzenia swoich życiowych porażek za pomocą alkoholu, to takie życia ich wciąga. Schodzą coraz niżej i niżej, wreszcie lądują na ulicy.

- Wtedy znajdują środowisko podobnych sobie ludzi i jakoś żyją. To jest taki półświatek, oni się znają między sobą, wiedzą, gdzie można przenocować, gdzie jakaś organizacja wydaje jedzenie. Niekiedy ciężko im się z tego wybić, bo tracą wiarę w to, że mogą znów stanąć na nogi i zmienić swoje życie - opowiada Dawidowicz.

W pewnym momencie przychodzi punkt krytyczny. Albo brakuje im pieniędzy i sięgają po jakiś szemrany alkohol. Wtedy staczają się bardzo, bardzo głęboko. Czasami tam, na dnie, szukają pomocy i trafiają do takich ośrodków jak ten, który powstaje przy ul. Żelaznej. Ale inni wybierają mety, tworzone przez samych bezdomnych, jakieś opuszczone domy, w których można się napić, przespać. Po pomoc sięgają dopiero wtedy, gdy nie mają dobrych relacji na mecie i są zupełnie samotni. Wtedy są w stanie przystać na warunki, jakie stawia im dana organizacja, nawet przestają pić.

- Ci ludzie są często w takim kanale myślowym, że godzą się na to, iż właśnie tak będzie wyglądać ich życie. Nie widzą żadnej szansy na zmianę - mówi Dawidowicz. - Naszym celem jest pokazanie im powodów, dla których warto coś zmienić. Dlatego siadamy razem z nimi do wspólnego stołu, razem remontujemy kamienicę. To nadaje ich życiu sens.

Żeby żyć z kimś

Kiedy pytam Andrzeja, co oznacza dla niego słowo "dom", na jego twarzy pojawia się nieśmiały uśmiech: - Dom... Kobietę bym sobie znalazł, bo samemu nie idzie żyć. Ja jeszcze przecież stary nie jestem, dopiero 45 lat mam. Dom to oczywiście też ciepłe jedzenie, łazienka, ale najważniejsze, żeby nie być samotnym. Żeby żyć z kimś. Z kobietą.

Każdy, kto jest w stanie pomóc stowarzyszeniu "Ku Dobrej Nadziei" w remoncie kamienicy, proszony jest o kontakt - tel. 085 674 87 17 i 500 191 198.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna