Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dr Paweł Grabowski został Miłosiernym Samarytaninem

Urszula Ludwiczak [email protected]
Dr Paweł Grabowski podczas wizyty dokładnie bada pacjentkę i wypisuje recepty. Przede wszystkim jednak wspiera, odpowiada na każde pytanie bliskich, doradza.
Dr Paweł Grabowski podczas wizyty dokładnie bada pacjentkę i wypisuje recepty. Przede wszystkim jednak wspiera, odpowiada na każde pytanie bliskich, doradza. A. Zgiet
Dwa lata temu we wsi Nowa Wola koło Michałowa powstało pierwsze wiejskie hospicjum na wschód od Wisły. Utrzymywane tylko z datków dobrych ludzi, pomaga nieuleczalnie chorym godnie przeżyć ostatnie dni.

Początkowo hospicjum miało mieścić się w budynku po starej szkole. Ale gdy okazało się, że nie tak łatwo o umowę z NFZ, trzeba było te plany zmodyfikować. I powstało hospicjum domowe. Jego pracownicy odwiedzają nieuleczalnie chorych, umierających ludzi w ich domach. Jeżdżą po wsiach znajdujących się w promieniu ok. 40 km od Nowej Woli - do Michałowa, Gródka, Narwi, Narewki, Zabłudowa czy niewielkich wiosek przy samej granicy z Białorusią. Przemierzają nieraz ponad sto kilometrów dziennie, od domu do domu. Bo pod ich opieką jest kilkanaście osób znajdujących się w bardzo ciężkim stanie.

Z Warszawy do Nowej Woli

Dr Paweł Grabowski, absolwent Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, specjalista chirurgii szczękowo-twarzowej i medycyny paliatywnej, jeszcze niedawno pracował w warszawskim Centrum Onkologii. Działał też w stołecznym hospicjum stacjonarnym i domowym w Błoniu. Wolny czas często spędzał na Podlasiu. I chodził mu po głowie pomysł, aby właśnie gdzieś tu założyć hospicjum. Przypadek sprawił, że spotkał się kiedyś z bp. Jakubem, który wskazał mu Nową Wolę jako miejsce, gdzie takie hospicjum może powstać.

Dr Grabowski przyjechał na miejsce i spotkał się z ks. Jarosławem Szczerbaczem, proboszczem miejscowej parafii. Ten był przekonany, że lekarz po tej pierwszej wizycie więcej tu nie wróci. Bo Nowa Wola leży 40 km od Białegostoku, wszędzie stąd daleko, tereny biedne. Hospicjum w takim miejscu to żaden biznes. Ale dr Paweł Grabowski wrócił. I jak mówi - zaczął najpiękniejszą przygodę swego życia. Dziś kieruje hospicjum i jest prezesem Fundacji Podlaskie Hospicjum Onkologiczne, która je prowadzi. I propaguje ideę hospicjum domowego.

- Najlepiej jest, kiedy człowiek odchodzi w domu, przy rodzinie - mówi dr Grabowski. - Ta idea umierania w swoim własnym łóżku, wśród bliskich, na wsiach jeszcze funkcjonuje. Ale bywa też, że przyjeżdżają dzieci z miasta i niepotrzebnie realizują swoje wizje. Ostatnio nasza pacjentka zmarła po reanimacji w szpitalu, wśród obcych ludzi, choć wcześniej była w domu, cały dzień w agonii. Ale coraz mniej akceptujemy to, że umieranie to normalny etap naszego życia. I chorzy umierają w karetce, jadąc do szpitala, czy na izbie przyjęć, zamiast w domu.

Nowowolskie hospicjum domowe ruszyło w czerwcu 2012 roku. Na początku pod opieką tej placówki było kilka osób, teraz jest kilkanaście, czasem nawet dwadzieścia. To pacjenci z chorobami nowotworowymi, z rozległymi odleżynami, niewydolnością oddechową. Pracownicy hospicjum: lekarz, cztery pielęgniarki, psycholog, fizjoterapeuta, oferują im i ich bliskim profesjonalną pomoc w ostatnim okresie życia, aby taki człowiek mógł spędzić ten ostatni czas w domu. I choć na wsi o zaufanie nie tak łatwo, to pracownicy hospicjum cieszą się wszędzie ogromnym zaufaniem i są przyjmowani jak członkowie rodziny.

Pani Katarzyna jest pod opieką hospicjum od trzech miesięcy. Po dwóch udarach, z dużą odleżyną. Wymaga całodobowej opieki. Wcześniej mieszkała sama, ale gdy zachorowała, córka zabrała ją do siebie.

- Mamę trzeba karmić, poić, podawać leki, zmieniać opatrunki, myć - wylicza Halina Sienkiewicz z Gródka. - Bez hospicjum nie dalibyśmy rady. Doktor Grabowski zawsze poradzi, przyjedzie gdy trzeba, zbada. 2-3 razy w tygodniu jest u nas pielęgniarka z hospicjum. Pokazano nam, jak zajmować się mamą. Hospicjum wypożyczyło nam też łóżko z materacem przeciwodleżynowym.Ta pomoc jest nieoceniona.

Pani Antonina z Chomontowców ma zaś nieoperacyjny nowotwór. Rodzina zabrała ją ze szpitala do domu.

- Lekarze dawali mamie 2-3 tygodnie życia, a już miesiąc jest z nami! - cieszy się Tamara Doroszko. - W szpitalu dali nam skierowanie do hospicjum. Od razu nas objęło opieką. Jesteśmy bardzo zadowoleni.

Panią Tamarę najbardziej martwi, gdy mamę coś boli, gdy nic nie je i ma problemy z drożnością jelit. Wówczas przyjeżdża dr Grabowski, dokładnie bada pacjentkę i wypisuje jej recepty. Przede wszystkim jednak wspiera, odpowiada na każde pytanie rodziny, doradza.

Co robić, aby nie skrzywdzić

Pracownicy hospicjum pomagają pacjentom radzić sobie z bólem fizycznym, ale też z psychicznym, duchowym. - Czasami chorego nic nie boli, ale za to problemem jest np. duszność, która u kresu choroby potrafi wywołać duży stres. Kłopotliwe są też problemy z przewodem pokarmowym: zaparcia, nudności, wymioty - wylicza Paweł Grabowski. - Czasem boli nie fizycznie, ale coś zupełnie innego. Trzeba umieć rozeznać, czy załatwmy to kolejną tabletką, czy nie. Praca z ludźmi terminalnie chorymi to nie tylko praca medyczna, ale i duchowa. Moją rolą jest wiedzieć, co robić w tym ostatnim momencie, jak się do tego zabrać, żeby nie skrzywdzić. Na tym też polega bycie lekarzem.
Dlatego pracownicy hospicjum muszą dobrze poznać sytuację rodzinną podopiecznego, historię jego choroby, warunki życia. To wszystko ma znaczenie.

- Nie istniejemy bez rodziny chorego - mówi dr Grabowski. - To oni są przy nim 24 godziny na dobę. Nasz fizjoterapeuta może np. pokazać, jak usprawniać chorego, jak prowadzić profilaktykę przeciwodleżynową, ale potem musi to wykonywać ktoś z rodziny.
Gdy nie dzieje się nic niepokojącego, lekarz dojeżdża do domu obłożnie chorej osoby dwa razy w miesiącu, pielęgniarka - dwa razy w tygodniu. Ale gdy stan chorego się pogarsza, rodzina może w każdej chwili zadzwonić do doktora lub pielęgniarki.
- Byłem o 3 w nocy u pacjenta, bo miał krwawienie z dróg moczowych, u innego - o 4 rano, bo umierał i rodzina była przerażona - mówi lekarz. - Gdy potrzeba, zawsze jedziemy, choć czasem też potrzebujemy odpocząć.

W hospicjum przydałby się jeszcze jeden lekarz na stałe. Teraz jest tylko dr Grabowski. No i kilku współpracowników: konsultant chirurg i psychiatra, a także lekarz "awaryjny".
- Chciałbym, aby jeszcze ktoś u nas pracował, aby mnie trochę odciążył i bym mógł mieć z kim tak zwyczajnie porozmawiać o pacjentach - przyznaje dr Grabowski. Chętnie przyjąłby też jeszcze ze dwie pielęgniarki, zwłaszcza ze specjalizacją paliatywną.

Nie każdy da sobie radę

Ale zaznacza, że praca w hospicjum nie jest dla każdego: - To jest praca dla kogoś o zacięciu humanistycznym podkreśla lekarz. - Dla kogoś, kto wie, że nie liczy się tylko dany przypadek, ale pacjent w szerszym kontekście. To, gdzie pacjent mieszka, jak żyje, w jakim środowisku. Tu mamy tereny wielokulturowe, wielonarodowościowe. Jest bieda. Trzeba czasem umieć rozeznać, czy pacjenta nie stać na leki, bo ma niski zasiłek czy też może dla kogoś równowartość 3,20 zł na plaster przeciwbólowy dla mamy to tyle, co jedno piwo, i to piwo jest dla kogoś ważniejszym wydatkiem. Trzeba patrzeć na historię chorowania, rozmawiać o innych problemach, brać pod uwagę inne objawy poza somatycznymi. To, że może poza tym, że człowiek ma zaparcia, to martwi się, czy coś będzie po tamtej stronie... Jak wybierze sobie mnie do takiej rozmowy, to jest jednocześnie wymagające i pociągające. Ale i wypalające.

Dr Grabowski humanistyczne ciągoty ma. Pisze sztuki teatralne, wiersze. Ale tą swoją wrażliwość musi też bardzo chronić, aby się nie wypalić.
- Muszę też twardo stąpać po ziemi, bo biurokracja związana z prowadzeniem hospicjum i całej fundacji jest ogromna - przyznaje.

Hospicjum ciągle nie ma umowy z NFZ.

- Czasem mnie pytają, czy jesteśmy biedni - mówi dr Grabowski. - My zaś raczej jesteśmy organizacją żebraczą, bo utrzymujemy się tylko z 1 procenta i darowizn. Ale od dwóch lat nigdy jeszcze nam nie zabrakło. Więc czy można mówić o biedzie? Zawsze jest też nadzieja na kontrakt z NFZ.

Starania dr Pawła Grabowskiego z podlaskiego hospicjum w Nowej Woli zostały też docenione poza naszym regionem. Niedawno dostał tytuł Miłosiernego Samarytanina 2013 Roku. To wyróżnienie zostało przyznane przez krakowskie stowarzyszenie Wolontariat Św. Eliasza, działające przy Klasztorze Ojców Karmelitów. Co roku przyznawane są nagrody w dwóch kategoriach: dla lekarza, który działa społecznie, robi coś więcej niż praca na etacie i druga w kategorii społecznika, który nie jest pracownikiem ochrony zdrowia.

- To wyróżnienie było dla mnie ogromnym, ale i miłym zaskoczeniem - przyznaje dr Grabowski. Dziękując za nagrodę podkreślał, że jego działalność nie byłaby możliwa bez wsparcia współpracowników i ludzi dobrej woli.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna