Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Gospodarz, który chciał wydać córkę, płacił dolarami

Ewa Bochenko
Ewa Bochenko
Artykuł Krystyny Cieśluk przywołuje na swoim profilu w mediach społecznościowych dr Grzegorz Ryżewski z Narodowego Instytutu Dziedzictwa w Białymstoku
Artykuł Krystyny Cieśluk przywołuje na swoim profilu w mediach społecznościowych dr Grzegorz Ryżewski z Narodowego Instytutu Dziedzictwa w Białymstoku Ilustracje pochodzą z artykułu Krystyny Cieśluk „Ocalić od zapomnienia…”, który ukazał się w BKWP, z. 19, 2013 r.
Młode pary były kojarzone przez swatów, wesela odbywały się w stodołach, a posiłki zaczynano przygotowywać na długo przed przyjęciem. Jak wyglądały ślubne zwyczaje na przedwojennej wsi, pokazali twórcy spektaklu „Antek i Jagusia: historia prawdziwa”

Suchowolska grupa teatralna postanowiła ocalić od zapomnienia podlaskie tradycje związane z obrzędem zaślubin. Przygotowany przez nią spektakl „Antek i Jagusia: historia prawdziwa” cieszył się ogromnym zainteresowaniem. Scenariusz powstał na podstawie wspomnień lokalnych seniorów. Młodzi aktorzy starali się pokazać jak najwięcej, ale nie wszystko można było zaprezentować na scenie. W scenariuszu nie było bowiem wzmianki o niechlubnych zwyczajach związanych ze ślubami. A przecież nieodzowną częścią wielu podlaskich wesel jeszcze pół wieku temu były… bójki. Dochodziło do nich niemal na każdej zabawie.

- Tłukli się, bo ja mocniejszy, ja silniejszy – opowiada pan Kazimierz Kalinowski z Karpowicz koło Suchowoli. – Wpadało kilku, czasem kilkunastu chłopców z sąsiedniej wioski, robili rozróbę, wsiadali w samochód i uciekali. Było to niepoważne, ale nikogo nie zaskakiwało- zaznacza nasz rozmówca.

Z dawnych relacji prasowych, które przywołuje dr Grzegorz Ryżewski z Narodowego Instytutu Dziedzictwa Narodowego w Białymstoku, wynika, że „krwawe wesela” mają długą historię. Na przykład „Echo Białostockie” z 21 stycznia 1939 roku donosiło, że weselna błaha sprzeczka o dziewczynę przerodziła się w krwawą jatkę. Kilka osób zginęło. Druga notatka pochodzi z 1930 roku. Na weselu w gminie Kuźnica zabity został mężczyzna, a sprawcy morderstwa – korzystając z ogólnego zamieszania – zbiegli niepostrzeżeni.

- Na szczęście ten nieprzyjemny zwyczaj dziś jest już tylko historią- śmieje się pan Kazimierz.

Pan młody za ożenek dostawał dolary

Najciekawsze zwyczaje weselne pochodzą sprzed wojny. Wówczas narzeczony przyjeżdżający do domu panny młodej dyskusję o ożenku rozpoczynał od pieniędzy. Bywało, że wskazywał, ile przyszli teściowie mają mu dać np. dolarów, a wtedy gospodarz domu – ojciec lub brat panny na wydaniu – wymieniał kwotę, jaką aktualnie dysponował. Dr Ryżewski na swoim profilu w mediach społecznościowych cytuje historyczne źródła wskazujące, że mogła to być kwestia nawet 200 czy 300 dolarów. Nie można było przecież pozwolić, by córka została starą panną, a więc gdy gospodarz nie był w stanie spełnić żądania pana młodego, po prostu się zadłużał.

Istotne miejsce w całym procederze zaślubin odgrywali swaci, którzy pełnili rolę osób kojarzących młode pary. A potem, gdy już dochodziło do zaślubin, byli drużbantami.

– To były najważniejsze osoby na weselach, oznaczone haftowanym, zarzuconym na ramiona ręcznikiem. One prowadziły całe wydarzenie – wspomina pan Kazimierz.

Jak opowiadają seniorzy, niegdyś w kojarzeniu par uczucia nie były istotną kwestią. Gospodarzom zależało, by wydać córkę za mąż do jak najbogatszego domu. Jeżeli zaś dziewczyna kończyła już 20 lat, a nadal była panną, sytuacja nieco się zmieniała. Taki wiek groził już staropanieństwem, więc ojciec przestawał wybrzydzać i wydawał córkę za tego, który po prostu był gotów ją pojąć.

- Rodziny były wielopokoleniowe, nie tak jak teraz. Trzeba więc było dziewczyny wyprawiać z domu, bo po prostu nie było dla nich miejsca - przypomina pan Kazimierz.

Co ciekawe, śluby często odbywały się w środy. Wówczas we wtorek wieczorem u panny młodej zbierały się druhny, wiły wianki i śpiewały piosenki. W środę rano młoda para jechała do kościoła, potem był obiad, a wieczorem tańce. Takie wesele czasami trwało przez kilka dni – najpierw u pana młodego, potem u panny młodej lub na odwrót.

Bez posagu ani rusz

Jeszcze do połowy minionego wieku posag był kluczowym elementem zaślubin. W jego skład wchodziły nie tylko pieniądze czy inwentarz, ale również kufry wypchane wełnianymi dywanami, haftowanymi ręcznikami, pościelami i puchowymi pierzynami.
Pan Kazimierz Kalinowski ślub brał blisko pięć dekad temu. Mógł już sam sobie wybrać małżonkę i żadnego posagu nie oczekiwał. Jednak, jak przyznaje, puchową pierzynę i poduszkę żona do jego domu wniosła. – Bo taka była tradycja – wyjaśnia.

Schabowych na stołach nie było

I to właśnie na podstawie wspomnień podlaskich seniorów powstał scenariusz spektaklu o zaślubinach Antka i Jagusi, w którym pan Kazimierz zagrał rolę dziadka pana młodego. Na pomysł przygotowania takiego przedstawienia wpadła Beata Rucińska – dyrygentka chóru suchowolskich seniorów. Zaczęło się od tego, że miejscowy ośrodek kultury realizował projekt „Gawęda zza płota”, którego celem było zachowanie miejscowej gwary. Dyrygentka zaproponowała seniorom, by przy okazji przypomnieć weselne przyśpiewki. Chórzyści spotykali się z nią, recytowali teksty, tłumaczyli je i wspominali ślubne zwyczaje. W efekcie powstał scenariusz. Premierowy spektakl cieszył się ogromną popularnością. Widownia pękała w szwach, bo każdy chciał zobaczyć, jak to kiedyś z tymi weselami było.

Zobacz relację z tego wydarzenia

- Trzeba zaznaczyć, że nasze przedstawienie było ogromnym skrótem zaślubinowych zwyczajów - mówi pani Ewa Kalinowska, która w przedstawieniu grała rolę kucharki. I wskazuje, że niegdyś przygotowania do ślubów trwały bardzo długo. - Dziś nikt już nie pamięta, że jadło na wesela trzeba było przygotowywać w chlebowych piecach - daje przykład pani Ewa.

Nie było przecież elektrycznych kuchenek, gazowe należały do rzadkości, a gości przy weselnych stołach zasiadało sporo. Nikt wówczas nie zawijał zrazików i nie smażył kotletów, bo nie było do tego warunków. Zazwyczaj przede weselichem zabijano świniaka i cielaka. Potem w piwnicach, do których drzwi były pryskane octem i obwieszane pokrzywami, by odpędzić muchy, miejscowe gospodynie szykowały kiełbasy i pieczenie. Rarytasem były zawijane rolady, ale najczęściej pichcono po prostu przyprawione mięsiwo, które w dniu wesela pieczono w chlebowych piecach. W środku takich „piekarników” mieściło się nawet 12 blach z mięsiwem.

- Ale nie samym mięsem przecież podejmowało się gości, więc wykorzystanie pieca trzeba było zaplanować z rozmysłem - zaznacza pan Kazimierz. Najpierw więc wypiekano chleb, potem ciastka „amoniaczki”, drożdżowe bułki no i słynne „kaczki” lub „gąski”. - To takie małe bułeczki, które rozdawano dzieciom w przeddzień wesela – wspominają seniorzy. - Dopiero na końcu do pieca trafiały mięsne dania.

Najwięcej wesel organizowano wiosną lub wczesnym latem, ponieważ weselnicy tańczyli w stodołach, które musiały być już opróżnione z płodów rolnych. Zanim jednak goście trafili na tańce, wcześniej karmieni byli w domach młodej pary. Pierwsze potrawy serwowano tuż po powrocie z kościoła, drugie – po oczepinach. W międzyczasie goście chodzili bawić się przy muzyce. Potem zaczęto łączyć wszystko w jednym miejscu – posiłek i tańce. Wówczas ściany budynków gospodarczych ozdabiano nie tak jak wcześniej brzózkami, a „dywańczykami”, czyli kilimami. Szykowanie „weselnej sali” to też było wydarzenie i jednocześnie nie lada wyzwanie dla gospodarzy imprezy. Trzeba było wszystko uprzątnąć, ozdobić, zwieźć stoły i ławki z całej okolicy. Nieodzownym elementem przygotowań było też organizowanie alkoholu.

- Słynny, podlaski, pędzony nocą bimber królował na stołach, ale załatwiało się też „monopolówkę”, którą podawano jako pierwszą - opowiada pan Kazimierz.

Na tzw. zapojkę produkowano domowej roboty oranżadę.W zabawie zazwyczaj uczestniczyli mieszkańcy całej wsi, a nawet sąsiednich miejscowości. I – jak przyznaje pan Kazimierz – to właśnie bimber spożywany w nadmiarze był najczęstszą przyczyną weselnych jatek, które nierzadko kończyły się urazami ciała i powyrywanymi sztachetami z płotów sąsiadów.

Na zabawie nie mogło zabraknąć

  • polki
  • walczyka
  • oberka

.

Biesiadnikom przez całą noc przygrywał na akordeonie muzykant. Weselne zespoły, które znamy dziś, pojawiły się dopiero w latach 80-tych.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna