Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Hajnowianin był okrutnym ludobójcą w obozie w Treblince? [ZDJĘCIA]

Arkadiusz Panasiuk
To legitymacja Jana Marczuka
To legitymacja Jana Marczuka archiwum
II wojna światowa. Iwan Demianiuk był jednym z najbardziej znanych strażników w hitlerowskich obozach. Nazywano go „Iwanem Groźnym”. Ale niektóre źródła podają, że naprawdę „Groźnym” był jego pomocnik - Jan Marczuk z Hajnówki.

Kilka lat temu, gdy w Izraelu i Niemczech toczyły się głośne procesy Johna Demianiuka, strażnika z obozu koncentracyjnego w Sobiborze, oskarżanego o ludobójstwo, w Hajnówce pojawiła się informacja, iż sądzili tam niewinnego, gdyż prawdziwy „Iwan Groźny” ukrył się po wojnie właśnie w stolicy powiatu hajnowskiego.

Miał nim być Jan Marczuk.

Rzecz wydawała się zupełnie absurdalna, biorąc pod uwagę ten prosty fakt, iż przez kilkadziesiąt lat najlepsi śledczy, w tym z Polski, badali sprawę Demianiuka i raczej nie mogło być mowy o pomyłce.

Ale pewne wątpliwości pozostały. A i niektóre fakty wydają się domysły hajnowian potwierdzać...

Nie mieścił się w drzwiach

- Był bardzo podobny do tego Demianiuka z telewizji - opowiada starszy mieszkaniec Hajnówki. - Ludzie opowiadali, że jak wrócił po wojnie, to był taki gruby, że ledwo przeszedł przez drzwi. Kazał sobie nawet sznurowadła w butach zawiązywać. Kto wracał po wojnie dobrze odżywiony i tak się zachowywał, niech pan sam powie?

Zaczęto mówić, że Marczuk był strażnikiem w niemieckich obozach w Treblince i Sobiborze.

- Coś w tym chyba jest, bo ile go pamiętam, to zawsze chwalił wszystko, co niemieckie - kontynuuje mieszkaniec. - Mało tego, ze znajomymi witał się okrzykiem: „Heil Hitler!”. Nieraz mu z tego powodu milicjanci tyłek obili, ale bez skutku. Jeden człowiek, który z nim wódeczkę czasem popijał, mówił, że Marczuk marzy, „żeby choć raz znowu ręce w krwi ludzkiej zanurzyć”. Żydów też nienawidził.

O opinię poprosiliśmy człowieka „z drugiej strony barykady”, doktora Jacka Wilczura, człowieka - legendę, byłego akowca, więźnia komunistycznego i aktywnego badacza zbrodni hitlerowskich. Wilczur, jako pracownik poprzedniczki Instytutu Pamięci Narodowej, czyli Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce, przez wiele lat pomagał śledczym w osądzeniu „Iwana Groźnego”. Nikt chyba tyle co on nie wie o zbrodniach, jakie popełniono w niemieckich obozach zagłady na terenie Polski.

Ale Wilczur co do tego, że Marczuk mógłby być „Iwanem Groźnym” z obozu w Sobiborze jest bardzo sceptyczny. Podrzuca inny trop.

- Iwan Marczenko, pomocnik Demianiuka przy komorze gazowej w Treblince, nigdy nie został odnaleziony - mówi. - Ta zbieżność imienia i nazwiska, zachowanie tego Marczuka jest bardzo zastanawiające... Oddziały pomocnicze SS-manów pacyfikujące warszawskie getto czy wachmani z obozów koncentracyjnych rekrutowali się ze społeczności ukraińskiej, ale nie wykluczone, że mógł się tam trafić jakiś Białorusin czy Ukrainiec z Podlasia.

Wilczur mówi, że dobrze by było poznać narodowość Marczuka i odnaleźć ludzi, którzy mogą cokolwiek powiedzieć o jego wojennej przeszłości.

- Niech pan jednak wiele sobie po tej historii nie obiecuje - podsumowuje. - Czas swoje zrobił, a twarde dowody, jeśli w tej sprawie były, zostały na pewno zniszczone - dodaje na koniec sceptycznie.

W Dubiczach wziął ślub, później zniknął

W Urzędzie Stanu Cywilnego w Dubiczach Cerkiewnych, skąd Marczuk miał pochodzić, odnaleziono informację o jego małżeństwie.

Ślub 30-letni Marczuk wziął w miejscowej cerkwi z 21-letnią Olgą Wołosiuk. Ożenku 15 maja 1942 roku miał udzielać ksiądz Jan Bandałowski.

Nie wiadomo z jaką narodowością Marczuk się wówczas utożsamiał. Ale dziś Dubicze Cerkiewne to gmina, w której promuje się folklor ukraiński, ludzie też tu według niektórych językoznawców i członków Związku Ukraińców Podlasia mówią jedną z odmian języka ukraińskiego. Możliwe jednak, że w czasie II wojny światowej wystarczała Marczukowi świadomość, iż nie jest katolikiem.

Poza tym przed okupacją mieszkał w Polsce, potem został obywatelem ZSRR, a następnie III Rzeszy. To mocno wtedy komplikowało sprawę.

Olga Wołosiuk już nie żyje. Córka nie wyrażała się pochlebnie o pierwszym mężu swojej matki.

- To był pijak - twierdzi Irena Ś. - Z mamą żył krótko, nie chciała takiego. Zniknął w 1943 roku i pojawił się dopiero po wojnie. W Dubiczach opowiadali, że pracował w hitlerowskim obozie, ale jak było naprawdę, to ja nie wiem. W 1986 roku chciał z mamą porozmawiać, ale był pijany. Mama nie wpuściła go za próg domu.

W archiwach IPN nie ma po nim śladu

Nie ma informacji o Janie Marczuku, rocznik 1912, w Instytucie Pamięci Narodowej w Białymstoku. A przejął on przecież archiwa Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce oraz jej okręgowych oddziałów. Szukaliśmy jego nazwiska w tych archiwach, ale bez skutku. Nie ma go ani tam, ani w materiałach wytworzonych przez MSW PRL po 1945 roku.

Jego nazwisko nie pada również w publikacjach opisujących okupację hitlerowską na Białostocczyźnie pod kątem wywózek na roboty przymusowe do Niemiec.

Waldemar Monkiewicz w książce „Zbrodnie hitlerowskie w Hajnówce i okolicach” (Towarzystwo Przyjaciół Hajnówki, Okręgowa Komisja Badania Zbrodni Hitlerowskich w Białymstoku, Białystok 1982) ustalił, że z Dubicz Cerkiewnych zabrano na roboty przymusowe 14 osób, z czego zginęły dwie. Inna autorka w monografii o Dubiczach wymienia nazwiska: Bielewiec, Gierasimiuk, Chilimoniuk, Panfiluk, Żuk... Żadnego tam Marczuka nie ma.

Ale pytania pozostają!

Zgłosił się na ochotnika do pacyfikacji warszawskiego getta w kwietniu 1943 roku? Walczył po stronie okupanta w Powstaniu Warszawskim? Mordował Żydów w Treblince? A później wrócił w rodzinne strony?

Zatrudnił się w rzeźni

Po powrocie Marczuk szybko dał się poznać miejscowej milicji.

- Były z nim rzeczywiście problemy, powiedzmy natury „porządkowej” - wspomina były hajnowski milicjant. - To jego „heilowanie” było powszechnie znane. Nie bał się nas w ogóle, a przecież milicja nie lubiła się cackać z ludźmi od takich okrzyków. Pałka szła szybko w ruch.

Widać, że nie mógł znaleźć sobie miejsca. Jak mówią plotki, był żądny krwi, więc zatrudnił się w rzeźni.

- Podobno po wojnie pracował na kolei w Warszawie - mówi hajnowianin Jan R. - Kiedy zamieszkał w Hajnówce, pracował jako stróż w rzeźni. Obok była masarnia. Pamiętam go dobrze w tej roli, bo jeździło się tam po stanie wojennym „załatwić” pozakartkową wędlinę. Bardzo mu ta praca, z tego co słyszałem, odpowiadała.

- Nie dziwi to pana? Krew, specyficzny zapach, ryk zarzynanych zwierząt. Psychologia mogłaby tu wiele powiedzieć - pytamy.

- Coś w tym chyba jest - zgadza się R.

Po śmierci drugiej żony zupełnie się załamał. Nie był nawet na jej pogrzebie. Trafił na obserwację. Potem był hospitalizowany. Zmarł w 1994 r. podbiałostockim DPS.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna