Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak poderwać dziewczynę?

Redakcja
Jak poderwać dziewczynę?Nie każda kobieta od razu pokazuje, że mężczyzna jej się podoba, czasem się chce też podroczyć, powadzić. Nawet sama ze sobą. Zainteresowany mężczyźna nie powinien więc się zbyt szybko zniechęcać.
Jak poderwać dziewczynę?Nie każda kobieta od razu pokazuje, że mężczyzna jej się podoba, czasem się chce też podroczyć, powadzić. Nawet sama ze sobą. Zainteresowany mężczyźna nie powinien więc się zbyt szybko zniechęcać.
- Na kursy uwodzenia nie przychodzą nieudacznicy. Przychodzą mistrzowie, wytrawni uwodziciele, którzy chcą być w swym fachu jeszcze lepsi - mówi Tomasz Dzido z Rosyjskiej Szkoły Uwodzenia w rozmowie ze Zbigniewem Górniakiem.

Proszę mi sprzedać jakiś uniwersalny sekret, sztuczkę, zaklęcie, które by działało na kobiety. Wypowiem, a one - myk, myk - otworzą się jak sejf pod ręką mistrza Szpicbródki.

- Nie ma tak łatwo, proszę pana. Cały sekret, owszem, leży w słowach, ale najpierw trzeba podejść i zawrzeć z kobietą znajomość. To jest główna bariera, którą trzeba przełamać. Na naszych szkoleniach trener zadaje kursantom takie pytanie: jaka jest szansa, że poderwiesz kobietę, jeśli do niej nie podejdziesz? Zapada cisza. To jest ten największy sekret - pierwszy krok w stronę kobiety, która nam się podoba. A nie jakieś magiczne teksty. Bo nawet jak się nie uda poderwać pierwszej kobiety, do której podejdziemy, ani drugiej, ani trzeciej czy czwartej, to już może piąta zwróci na nas uwagę.

Czyli zarzucamy wędkę tak długo, aż coś się chwyci?

- Można tak powiedzieć.

No ale jeżeli ja nie chcę się zdawać na przypadek i łaskę losu na zasadzie "aż się coś chwyci", tylko na przykład zakocham się w ekspedientce albo pani z banku, i tak sobie ją obserwuję codziennie, nie mając śmiałości zagadnąć? Aż wreszcie się przełamuję i...

- I może pana spotkać rozczarowanie, bo takie codzienne gapienie się na kobietę wcale nie zwiększa szans mężczyzny, wręcz przeciwnie. My mówimy na naszych treningach o zasadzie trzech sekund. Jeżeli zobaczymy jakąś kobietę, która nam się spodoba, to trzeba do niej w ciągu trzech pierwszych sekund podejść. To daje efekt spontaniczności, a kobiety to lubią.

W trzy sekundy to ja nie zdążę nawet wyjąć okularów, żeby ją sobie obejrzeć. Cóż dopiero wyrobić sobie zdanie.

- No to ma pan pecha. Zasada trzech sekund jest niezmienna. Jak prawo grawitacji...

No dobrze, załóżmy, że się przełamuję i w trzy sekundy startuję do kobiety. I co mówię wtedy: dzień dobry, nazywam się Zbigniew Górniak, chciałbym panią zaciągnąć do łóżka?

- (Śmiech) To jest doskonała recepta na przestraszenie kobiety. One są płochliwymi istotami. Z jednej strony interakcja z nimi może być czymś bardzo przyjemnym, z drugiej musimy uważać, żeby ich nie przestraszyć.

Interakcja, czyli mówiąc po ludzku: flirtowanie?

- Nie tak od razu flirt. Może to być na początku miła rozmowa. Nie można od razu ściemniać na początku, zanim przejdziemy do sedna, trzeba bardzo uważać.

A czy to prawda, że zasada waszej Szkoły Uwodzenia brzmi: o numer telefonu walcz do pierwszej krwi?

- Tak. Bardzo często mężczyźni odpuszczają na podstawie wczesnych sygnałów od kobiet. A te sygnały to albo zrozumiały wyraz początkowej nieufności albo po prostu zasłona dymna. Nie każda kobieta od razu pokazuje, że mężczyzna jej się podoba, czasem się chce też podroczyć, powadzić. Nawet sama ze sobą. Na naszych szkoleniach często widać, jak kursanci, podchodząc do kobiet, spotykają się na początku z negatywnym odbiorem. Ale wystarczy tę rozmowę nieco pociągnąć i nagle reakcja jest pozytywna. Czasem trzeba iść o jeden uśmiech dalej. Dlatego warto o ten telefon tak walczyć.

A potem co? Bombardowanie smsami?

- Lepiej nie! Lepiej doprowadzać do spotkania w realu. Tu warto wspomnieć o pewnej ważnej sprawie związanej z nowinkami technicznymi. Nie warto się pchać tam, gdzie w podrywaniu jest największa konkurencja. A wie pan, gdzie jest największa?

Wspomniał pan o nowinkach, więc pewnie w internecie.

- Tak właśnie. Na portalach randkowych. Tam mężczyzna pisząc do kobiety, nie ma żadnych oporów i jest niesprawdzalny. Może się chwalić w nieskończoność, wynosić pod niebiosa swe walory i tak dalej. A trudno konkurować z kimś, kogo nie sposób przelicytować w swych zaletach. Rozmawiałem w wieloma koleżankami randkującymi na portalach. Jeżeli kobieta na zdjęciu jest ładna, to do jej skrzynki wpada czasem kilkadziesiąt listów. Ona ich po pewnym czasie nawet nie otwiera. W realu odpowiednikiem portalu randkowego jest nocny klub, dyskoteka. Tu też konkurencja jest mordercza, więc nie jest to miejsce, gdzie warto wybierać się na podryw.

To tu mnie pan zaskoczył. Za moich czasów nocne kluby kojarzyły się ze żniwami. To gdzie dziś warto podrywać?

- W bibliotece.

Serio?

- Tak, tam przychodzą bardzo interesujące kobiety.

A jak wyglądają u was zajęcia praktyczne? Wyprowadzacie kursanta na ulicę i on chodzi i zaczepia kobiety, a trener z ukrycia to obserwuje?

- My nie wybieramy łatwej drogi, prowadzimy najdłuższe kursy w Polsce. Kurs podstawowy, takie przedszkole podrywu, trwa dziesięć dni. Z tego czasu 70 procent to praktyka w terenie. Pracujemy nad zawieraniem znajomości: jak podchodzić, jak wywierać jak najlepsze wrażenie, jak poprosić o numer telefonu, jak umówić się na pierwszą randkę. Pozostały czas kursu przeznaczony jest na uwodzenie. Cały szereg zadań, technik o różnym stopniu trudności.

Uczycie głębokiego zaglądania w oczy? A może majstrowania przy podświadomości?

- Proszę pana, u nas za wiedzę się płaci, trudno więc, abym teraz dzielił się nią z czytelnikami.

A ile się płaci?

- Studenci mają zniżki. Kurs weekendowy to 500 złotych. Cen za wyższe stopnie kursu nie podam, nie chcę o tym mówić publicznie. Cena zresztą zależy od samej osoby, na przykład od jej statusu.

Na waszej stronie internetowej przeczytałem, że prowadzicie też kursy hipnozy. Po to, by hipnotyzować kobiety, a potem...

- Ależ skąd! Te kursy hipnozy są częścią samodoskonalenia się kursantów. Oni w ten sposób poznają lepiej samych siebie. Co potem pozwala im sprawniej uwodzić.

A nie robicie selekcji wstępnej? Przychodzi skończona łajza i widać od razu, że szkoda fatygi. Odrzucacie wtedy go?

- Nie jest tak. Co najwyżej proponujemy jakiś kurs stylizacji. Chodzi o to, żeby człowiek najpierw o siebie zadbał, bo to podstawa.

A kto jest waszym klientem? Kto przychodzi po radę? Brzydcy, podstarzali łysole, którzy nagle chcą stać się Banderasami?

- Przekrój społeczny jest wielki. Od studentów po klasę średnią. Był nawet znany polityk.

Nazwisko! Nazwisko!

- Pan wybaczy... Klauzula poufności.

To może niech pan powie: z lewicy czy z prawicy?

- Z lewicy. Co do wieku, to najmłodszy klient w tamtym roku miał 17 lat. Najstarszy - 47. To był żonaty mężczyzna, który potrzebował nowych wrażeń w życiu. Natomiast co do urody, to by się pan zdziwił. To nie jest tak, że przychodzą do nas nieudacznicy. Przychodzą raczej mistrzowie, wytrawni uwodziciele, którzy chcą być w swym fachu jeszcze lepsi. To mężczyźni śmiali, pewni siebie, zaprawieni w sztuce. U nas się tylko doskonalą.

To tak jak z viagrą. Znajomy lekarz opowiadał mi, że częściej zażywają ją nie impotenci, lecz ogiery. Żeby być jeszcze lepszymi ogierami.

- Dobre! Coś w tym jest. U nas się to potwierdza.

A słynny agent Tomek też u was pobierał nauki?

- I tak bym panu tego nie zdradził.

A kto tę szkołę założył? I dlaczego w Rosji, a nie na przykład we Włoszech? Rosja nie kojarzy się z subtelnością podrywu.

- Szkołę założył Filip Bogaczow, specjalista od samorozwoju. Dlaczego w Rosji? Bo on tam prowadzi Międzynarodowe Centrum Psychologi i Rozwoju.

Chyba rozumiem, skoro mówi pan o samorozwoju. W Rosji jest dużo brzóz, do których można się przytulać, czerpiąc energię od Matki Ziemi.

- To naprawdę wybitny fachowiec. We współczesnym uwodzeniu są dwa nurty. Pierwszy to nurt amerykański, praktyczny, który polega na manipulowaniu podświadomością na zasadzie, jak się pan wyraził na początku, zaklęcia. Drugi nurt, którym płyniemy akurat my, polega na samorozwoju. Jest pięć czynników atrakcyjności mężczyzny: wygląd, stan wewnętrzny, to, co mówi, to, jak mówi, i pozycja społeczna. I my nad rozwojem tych sfer pracujemy. Najpierw stan wewnętrzny: pozbycie się lęków, nabranie pewności i nowych nawyków, bo to podstawa sukcesu.

Wasi trenerzy podrywu nie wierzą w miłość. Tak przynajmniej powiedział jeden z nich w wywiadzie dla prasy. Dlaczego?

- Samo podejście do miłości, to kwestia bardzo indywidualna. Nie tylko wśród trenerów naszej Szkoły Uwodzenia. Żyjemy w epoce, kiedy praca zawodowa zajmuje nam większość czasu w ciągu dnia. Jesteśmy uczeni niezależności i tego, że w życiu liczy się kariera i należy polegać tylko na sobie. W takiej atmosferze ciężko mówić o pielęgnowaniu uczuć górnolotnych, jakim jest miłość.

Pan ma dziewczynę?

- Miewam.

A geje do was przychodzą? Żeby się nauczyć podrywać facetów?

- Nie mieliśmy jeszcze takiego przypadku. Pewnie dlatego, że uczymy, jak uwodzić kobiety.

Dziękuję za rozmowę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna