Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

“Konał na moich rękach…" Krzysztof Kruczyk, motolotniarz, który zginął pod Szczepankowem umarł tak, jak chciał (zdjęcia)

Aldona Rusinek, "Tygodnik Ostrołęcki"
Krzysztof Kruczyk z córką Natalią
Krzysztof Kruczyk z córką Natalią Archiwum domowe Leszka Wiktorskiego
Krzysztof Kruczyk miał 54 lata. I tyle życiowych pasji, że mógłby obdarzyć nimi paru ludzi. "Wspomnijcie Krzysia z ciepłym uśmiechem, bo On bardzo by tego chciał" - prosiła w imieniu ojca nad jego grobem Natalia.
Nad grobem Krzysztofa spletli się tą miłością: Hanka – żona, Natalia i Karol, ściskający portret ojca
Nad grobem Krzysztofa spletli się tą miłością: Hanka – żona, Natalia i Karol, ściskający portret ojca Fot. A. Rusinek

Nad grobem Krzysztofa spletli się tą miłością: Hanka - żona, Natalia i Karol, ściskający portret ojca
(fot. Fot. A. Rusinek)

"Krzysiu, żyłeś całą piersią, nie chciałeś uronić ani jednej chwili życia. Zupełnie ani chwili - mówiła dalej do ojca Natalia. - Największą Twoją pasją było latanie. Od zawsze i na zawsze. Dzień bez "przelociku", jak to nazywałeś, uważałeś za stracony. Robiłeś co kochałeś i odszedłeś w sposób, w jaki zawsze chciałeś. Kochamy Cię tak bardzo".

Nad grobem Krzysztofa spletli się tą miłością: Hanka - żona, Natalia i Karol, ściskający portret ojca.

Największa pasja Krzysztofa Kruczyka skończyła się w motolotni na linii wysokiego napięcia. Kilka dni temu tłumy ludzi w ostatnią drogę odprowadziły pierwszego i najlepszego ostrołęckiego motolotniarza. Zginął tragicznie 10 lipca w Sczepankowie pod Śniadowem.

Skonał na moich rękach
Lecieli wtedy we dwóch. Krzysztof i Leszek Wiktorski, najlepszy druh motolotniarski. Przyjaciel.

- Nie potrafię ogarnąć tego, co się stało. Jedynym wytłumaczeniem jest, że może Krzyś zasłabł - mówi.- Przecież to był zawodnik zajmujący medalowe miejsca na różnych zawodach, także międzynarodowych. Była bardzo dobra pogoda, świetna widoczność. A ja zupełnie bezsilnie patrzyłem, jak leciał w ten drut. Jak zszedł nagle zbyt nisko. Jak wpadał na tę linię. I za chwilę runął na ziemię. Wylądowałem obok niego. Konał na moich rękach. Po oczach widziałem, że rozumie, co do niego mówię, co krzyczę… Ale nie miał siły wydobyć choćby słowa…

Najbliżsi Krzysztofa byli w tym czasie na drugim końcu Polski.

- Karol pojechał na trening motocrosowy pod Zgorzelec - wspomina Hanna. - My z Natalią i dziewczyną Karola zaciągnęłyśmy mu tam motor. Dojechałyśmy do niego w sobotę rano. Zadzwoniliśmy stamtąd do Krzysia. Pożartowaliśmy, pogadaliśmy. To była nasza ostatnia rozmowa. Natalia wyruszyła dalej, do Wrocławia. Ja z dziewczyną Karola pojechałyśmy na zakupy. Wieczorem wróciłyśmy do obozu. Trenera nie ma, Karola też. Jezus Maria, coś się stało. Obie wpadłyśmy w popłoch, kiedy koledzy Karola powiedzieli nam, że trener zawiózł go do szpitala - wspomina Hanka. - Karol skacząc do wody, wyrwał sobie bark, który miał zwichnięty przed rokiem.

- Stało się to mniej więcej w tym samym czasie, gdy zginął tata. To niesamowity zbieg okoliczności - mówi z przejęciem Karol.

- Zanim dojechałyśmy do szpitala, zaczęła wydzwaniać Natalia. Kiedy odebrałam telefon poprosiła, żebym usiadła. Zaczęłam krzyczeć, że Karol nie żyje. Co Ty pleciesz, to tata nie żyje - wybuchnęła płaczem Natalia, która przecież nic jeszcze nie wiedziała o wypadku brata.

Zawsze chciał umrzeć w locie
Leszek Wiktorski spotkał przed laty Krzysztofa w modelarni prowadzonej przy LOK.

- Krzyś kleił tam modele latające - wspomina motolotniarz. - Pamiętam, jak zawsze zazdrościł każdemu modelowi, że te listewki, które on sklei, będą latać, a on nie może. Wkrótce potem jednak spotkał innego modelarza, Leszka Mańkowskiego z Krakowa, który był instruktorem spadochroniarzy. I tak się zaczęły nasze kursy paralotniarskie. Było nas dziesięciu. Nie za bardzo to się u nas przyjęło, bo paralotnie lepiej funkcjonują w górach. W 2000 roku przerzuciliśmy się na motolotnie, namiastki samolotu. Z pomocą Krzysia czterech nas ukończyło kurs - Janek Jezierski, Krzyś, ja i Leszek z Łomży. W 2001 roku kupiliśmy do spółki z Krzysiem pierwszą motolotnię, pobudowaliśmy hangar w Borawem.

Krzysztof Kruczyk od 2001 roku wylatał ponad 800 godzin. To bardzo dużo, jak na turystyczne latanie. Czynnych motolotniarzy zostało dziś w Ostrołęce czterech. I kilku paralotniarzy.

- Był też czynnym motorowodniakiem. Nie takim, co to mają łódź, żeby się pochwalić sąsiadom. Niektórzy kupują motocykl by pojechać do Mrągowa i zaszpanować. On miał sprzęt po to, żeby pływać, jeździć, latać - mówi inny przyjaciel, Zygmunt Skowroński. - Od 20 lat jeździliśmy do Augustowa w drugiej połowie lipca. Pływaliśmy tam na wszystkim. Przylatywali też motolotniarze. Zjeżdżali motocykliści. Krzysiek jak zawsze był duszą towarzystwa.

- Jak w coś wchodził, to całym sobą. Jak miał pomysł, to po to, by go zrealizować, a nie rzucić w pół drogi - podziwiają go wciąż przyjaciele.

- Jak zaczął robić osłony do motolotni, to dłubał je konsekwentnie. Cieszył się na każde zamówienie, że ktoś chce latać. I wkładał w to całe serce - wspomina Zygmunt.

Mówią jeszcze o pasjach wojskowych:
- Fascynowało go wojsko pod każdym względem - opowiada Leszek. - Był porucznikiem rezerwy, z czego był dumny. Czesto jeździł z dziećmi do Warszawy, kiedy były mniejsze. A one przed każdym wyjazdem prosiły nieśmiało: tatusiu, ale nie pójdziemy znów tylko do Muzeum Wojska Polskiego.

- W Augustowie zawsze jeździł na rynek. I przywoził przedziwne rzeczy, np. łódź desantową pojedynczego żołnierza, albo maskę gazową radzieckiego pilota. Mieliśmy z tym zawsze kupę ubawu. Bo on nie podchodził do tego z namaszczeniem, ale tak po ludzku. Dobrze się bawił. I wszyscy wokół niego także - uśmiecha się do wspomnień Zygmunt.

- Dla mnie tragedia ta jest też w tym, że my z Krzysiem lataliśmy razem. Daleko, wszędzie. Teraz będę musiał latać sam. Pękłem w kościele, gdy ksiądz opowiadał bardzo osobiście - jak go Krzyś namawiał: polećmy razem w chmury, bo tylko tak można zrozumieć, dlaczego się lata. Czasami rozmawialiśmy - czy wiedząc, że będzie to lot ostatni, polecielibyśmy? Zawsze mówiliśmy, tak. Chyba polecielibyśmy. On chciał umrzeć w locie. By nie być dla nikogo ciężarem. Ale jeszcze nie teraz. Miał tyle planów…

Źródło:“Konał na moich rękach. Po oczach widziałem, że rozumie, co do niego mówię…" Krzysztof Kruczyk umarł tak, jak chciał

Krzysztof Kruczyk od 2001 roku wylatał ponad 800 godzin. To bardzo dużo, jak na turystyczne latanie
Krzysztof Kruczyk od 2001 roku wylatał ponad 800 godzin. To bardzo dużo, jak na turystyczne latanie Archiwum domowe Leszka Wiktorskiego

Krzysztof Kruczyk od 2001 roku wylatał ponad 800 godzin. To bardzo dużo, jak na turystyczne latanie
(fot. Archiwum domowe Leszka Wiktorskiego)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna