Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Krecia robota

Konrad Kruszewski [email protected]
Zrodziła się taka twórcza myśl w PiS-ie, że z powodu przemówienia Radosława Sikorskiego w Niemczech Polska stanie się rezerwatem, a Polacy Indianami żyjącymi w wigwamach. Najdobitniej ten wytwór umysłowy wyraził poseł Hofman, który zaprotestował przeciwko temu, żeby jego nieletni syn został Indianinem.

Ja bym z tym protestem się wstrzymał i poczekał jeszcze przynajmniej kilka lat, do czasu zanim syn (zdaje się, że jest jeszcze w wieku niemowlęcym) pana Hofmana sam zacznie formułować myśli. Jest szansa, że będą one bardziej sensowne od ojcowskich. Za moich czasów bowiem chłopcy w wieku od kilku do kilkunastu lat bardzo chcieli zostać Indianami. Zaczytywali się w książkach o Winnetou i stali w kolejkach po bilety do kina na filmy z wodzem Apaczów w roli głównej. Nie wiem, czy dzisiejsi chłopcy nadal bardziej lubią Indian od kowbojów, dlatego radziłbym zaczekać, aż syn pana Hofmana sam się na ten temat wypowie.

Poza tym trzeba się zastanowić, czy perspektywa zamienienia Polski w indiański rezerwat jest rzeczywiście taka przerażająca w porównaniu z dzisiejszą sytuacją. Dziś bowiem, według innej świetlistej myśli PiS-u, Polska jest rosyjsko-niemieckim kondominium. Nie wiadomo zatem, co jest lepsze. Patrząc z perspektywy rezerwatów amerykańskich, ja bym wolał raczej opcję indiańską od rusko-germańskiej. Dziś Indianie w rezerwatach cieszą się pełnią swobód obywatelskich, a dodatkowo mają tak wysokie zasiłki, że nawet nie muszą pracować. Zajmują się głównie "cepelią", czyli wyrobem indiańskich ozdób, przywdziewaniem pióropuszy i pozowaniem turystom do zdjęć za pieniądze. Nie są to zbyt uciążliwe i poniżające zajęcia. Jak rozumiem, poseł Hofman woli jednak zostać w kondominium, skoro protestuje przeciwko wigwamom.

13 grudnia cały PiS będzie maszerował w Warszawie w proteście przeciwko indiańskiemu rezerwatowi. Na czele Jarosław Kaczyński, który nie protestował 13 grudnia 1981 roku, bo mu Jaruzelski nie pozwolił. Teraz więc nadrabia zaległości.

Oprócz opcji indiańskiej, myśl pisowska zrodziła w tym tygodniu jeszcze jedną, równie logiczną konstrukcję. Wyjaśniła ona - ta konstrukcja - dlaczego PiS ciągle przegrywa wybory. Dlatego, że w bezpośrednim otoczeniu prezesa Kaczyńskiego, wśród jego najbliższych, ulokowany został kret. Myśl tę sformułowała pewna związana z PiS-em pani socjolog, której nazwisko sobie darujemy, żeby kret się o nim nie dowiedział.

Ta pani socjolog przeanalizowała wszystkie kampanie wyborcze i wyszła jej zadziwiająca (ale tylko ją samą) prawidłowość. Taka, że w czasie trwania kampanii PiS w sondażach wygrywa (pierwszy raz o czymś takim usłyszałem), ale pod koniec kampanii to się zmienia i partia przegrywa wybory. Znaczy - jest kret, który ryje podziemne korytarze, w które PiS wpada, usypuje kretowiska, o które partia się potyka i pada na twarz, wreszcie politykom PiS-u podgryza korzenie. A polityk bez korzenia wiadomo, czym jest. Eunuchem! Politycznym.

W partii, która swoje istnienie opiera na spiskowej teorii wszystkiego, historia z kretem padła na grunt żyzny. W tej chwili PiS zajmuje się poszukiwaniem tego kreta, co jest bardzo trudne, zwłaszcza, że pani socjolog wskazała, choć nie bezpośrednio, jak się ów kret nazywa. Wywołany po nazwisku kret, natychmiast zaprzeczył, jakoby był domniemanym kretem. Głos zabrał nawet sam prezes Kaczyński, który oznajmił, że zna kreta od lat, może za niego poręczyć, więc ręczy, że domniemany kret kretem nie jest.

Głos prezesa waży w PiS więcej niż papieża, tym bardziej, że poseł Kamiński zna lepiej od papieża katechizm katolickiego kościoła. Kret zatem został oczyszczony z zarzutów kreciarstwa. Nie oznacza to jednak, że kreciej roboty nie wykonuje ktoś inny. Wywód pani socjolog jest przecież prosty i logiczny. PiS przegrywa wybory z powodu kreta, więc kret musi być.

Parę osób z bliskiego otocznia prezesa (gdzie się kret ulokował) już się ze strachu posikało. Nie daj Panie Boże, żeby na nich padło podejrzenie. Zastrzelą z flinty na krety, albo wytrują karbidem. Zanim się wytłumaczysz, już będziesz dla partii martwy. Ochrzczą cię ziobrystą, i wydalą z PiS-u, jak jakąś wydzielinę. Albo, co jeszcze gorsze, uznają za tuskopalikota. No to wtedy już nie żyjesz. Bo ziobrystę to jeszcze pod swój kapelusz jakiś rydzyk przygarnie. A kto przygarnie tuskopalikota? Pani socjolog niestety nie zdradziła, kto tego kreta w bezpośredniej światłości prezesa zainstalował, więc całe jego otoczenie jest podejrzane.

Przyjrzałem się temu otoczeniu pod kątem obecności w nim kreta. Czyli osoby, która partii najbardziej szkodzi. Takiej, która pod koniec każdej kampanii wyborczej wykona numer, który zrazi do PiS-u tych obywateli, którzy jeszcze nie zatracili instynktu samozachowawczego. Na przykład wda się w wojnę z Niemcami. Albo Rosjanami. Albo z jednymi i drugimi równocześnie. I wyszło mi, że kret ma na imię Jarosław.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna