Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kronika kryminalna. Oszukali ponad 500 mieszkańców Suwalszczyzny

Helena Wysocka [email protected]
sxc.hu
Oferowali im tanie kredyty, ale pieniędzy nie wypłacili. Jedni podpisując umowę stracili kilkadziesiąt złotych, inni - nawet kilka tysięcy.

We wtorek pracownicy suwalskich agencji finansowych zostali skazani. Sąd zobowiązał ich m.in. do naprawienia szkody. Muszą zwrócić poszkodowanym dziesięć procent tego, co wzięli.
Co z resztą pieniędzy, nie wiadomo. Wyrok nie jest prawomocny.

Chciał kupić lodówkę

Pan Krzysztof (nazwisko do wiadomości redakcji) ma 50 lat. Większość życia pracował w tartaku, ale zakład kilka lat temu został zlikwidowany. Od tego czasu nie może znaleźć stałej posady. Zatrudnia się więc u suwalskich przedsiębiorców na budowach, na czarno. Od wiosny do jesieni, na koniec każdego miesiąca przynosi do domu tysiąc, góra półtora tysiąca złotych. Zimą - ani złotówki.

- Żona nie pracuje, wychowujemy dwoje dorastających dzieci - opowiada. - Trochę dostajemy z ośrodka pomocy społecznej, ale i tak nie wystarcza. Z wielu rzeczy, choćby zakupu lekarstw, musimy rezygnować. Jedzenie często kupujemy w osiedlowym sklepie na zeszyt.

Pan Krzysztof domowy budżet postanowił podreperować pożyczką. Wybrał się więc do jednego z suwalskich banków, ale wrócił z kwitkiem. Nie dostał kredytu, bo nie miał stałych dochodów. Od kolegi, na budowie, dowiedział się o agencji.

- Oferta była bardzo korzystna - przyznaje rozmówca. - Od ręki, bez żadnych zaświadczeń, dawali nawet 40 tysięcy złotych. I to na wiele lat.

Chciał tylko trzy tysiące, by kupić lodówkę i telewizor. Formalności zajęły kilka minut. Podpisał kilkustronicową umowę i wpłacił na konto agencji 120 złotych. Tyle wynosiły koszty finansowych operacji. Kredyt miał otrzymać w ciągu paru dni, pocztą.

- Przez dwa tygodnie wypatrywałem listonosza - opowiada. - Później poszedłem do agencji, by przyśpieszyli wypłatę, ale jej pracownicy bezradnie rozłożyli ręce. Mówili, że trzeba cierpliwie czekać. Widocznie centrala, która rozsyła pieniądze klientom, ma bardzo dużo zleceń.

Czekał przez miesiąc. Później znowu wrócił do agencji, ale wtedy już zastał zamknięte drzwi. Telefony też milczały.

Pożyczali na 10 lat

Pan Krzysztof to jeden z ponad 16 tysięcy Polaków, którzy padli ofiarą powstałych dziesięć lat temu we Wrocławiu dwóch spółek: Międzynarodowego Funduszu Rozwoju Regionalnego oraz Unii Rozwoju i Wspierania Finansowego. Podobno ich udziałowcem był m.in. syn jednego z byłych ministrów.
Spółki działały bardzo energicznie. W ciągu paru miesięcy zorganizowały całą sieć sprzedaży. Otworzyły aż 75 oddziałów w całym kraju. Jeden z nich powstał właśnie w Suwałkach.

Fundusz oferował pożyczki osobom nie mającym zdolności kredytowych na nadzwyczaj dogodnych warunkach. Bez odsetek i na wiele, bo nawet dziesięć lat. Klienci musieli tylko pokryć koszty manipulacyjne. Ich wysokość była uzależniona od kwoty kredytu. Na ogół wynosiła cztery procent zobowiązania, ale możliwe były negocjacje. Oczywiście, ten przywilej dotyczył tylko tych, którzy chcieli pożyczyć większą kwotę.

Klienci agencji finansowych musieli też podpisać weksel i przekazać niewielką sumę (kilkaset złotych - dop. aut.) tytułem zabezpieczenia. Chodziło o to, by agencja miała z czego pokryć ewentualne koszty windykacji. Oczywiście, w przypadku terminowej spłaty kredytu pieniądze miały być natychmiast, tuż po wygaśnięciu umowy, zwrócone.

Jaki był w tym interes agencji? Jak wyjaśniali jej pracownicy, miała zarabiać na opłatach manipulacyjnych.

Wyłudzili 680 tysięcy złotych!

W Suwałkach biuro funduszu mieściło się w centrum miasta, przy ulicy Noniewicza. Pracowały w nim cztery osoby. To Anna K., Paweł K., Konrad G. i Tomasz K. Ten ostatni był najbardziej efektywny. W ciągu dziewięciu miesięcy zawarł bowiem ponad 250 umów na wypłatę pożyczki. W sumie pracownicy suwalskiego oddziału oszukali 502 klientów - suwalczan, ale nie tylko.

Do agencji zgłaszali się też bowiem także sejnianie, augustowianie oraz mieszkańcy podoleckich i podgołdapskich wsi. Na ogół bezrobotni, często renciści. Z akt sprawy wynika, że wyłudzono od nich w sumie 680 tysięcy zł. Jedni stracili kilkadziesiąt, inni - po kilkaset złotych. Ale był też taki mężczyzna, który na konto agencji wpłacił aż trzy tysiące. Chciał bowiem pożyczyć prawie 100 tysięcy zł.

Żadna z umów nie została zrealizowana. Do organów ścigania w całym kraju, także w Suwałkach, zaczęli zgłaszać się oszukani ludzie. Śledztwo w tej sprawie wszczęła wrocławska prokuratura okręgowa. Szefowie i udziałowcy spółek trafili za kratki i wciąż czekają tam na wyrok. Prokuratorzy szacują, że agencje wyłudziły w sumie kwotę nie mniejszą niż 11 milionów 900 tysięcy złotych.

Prowizja za umowę

Postępowanie karne objęło też pracowników oddziałów. Śledczy zarzucili im, że świadomie wprowadzali swoich klientów w błąd. Wiedzieli, że ludzie nie mają szans na otrzymanie kredytu, a mimo to nie informowali ich o tym. Skąd wzięła się taka prokuratorska teza? Śledczy ustalili, że pracownicy agencji byli szczegółowo informowani o tym, w jaki sposób mają prowadzić rozmowy z klientami.

- Ich zadanie polegało na tym, aby przekonać ludzi, że spółki działają zgodnie z prawem, a skorzystanie z oferty nie wiąże się z ryzykiem - dowodzą prokuratorzy.

Pracownicy agencji byli wynagradzani prowizyjnie. Otrzymywali pięć procent od wartości podpisanej umowy.

We wtorek suwalczanie zasiedli na ławie oskarżonych suwalskiego sądu. Nie przyznali się do tego, że świadomie oszukiwali swoich klientów. Podnosili, że nie tworzyli umów, a tylko je wypełniali. Oskarżeni złożyli wnioski o dobrowolne poddanie się karze.

Prokuratura zgodziła się na nie, pod warunkiem, że zwrócą pokrzywdzonym 30 procent wyłudzonych kwot. Nie zgodził się na to jeden z obrońców.

- Przecież oskarżeni nie dostali tych pieniędzy - argumentował Władysław Harkiewicz. - One trafiały na konto spółek.

Wrocławska prokuratura zgodziła się, by pracownicy agencji oddali dziesięć procent wyłudzonej kwoty, a sąd zatwierdził tę propozycję. Pieniądze dostaną ci, którzy się o nie upomną. Oskarżeni nie zostali bowiem zobowiązani do tego, by rozliczyć się ze wszystkimi.

- W moim przypadku w grę wchodzi 12 złotych - wylicza pan Krzysztof. - Nie będę się o nie upominać, szkoda zdrowia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna