Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Macocha traktowała mnie jak niewolnicę

Helena Wysocka [email protected]
sxc.hu
Biła, karmiła resztkami i zmuszała do pracy w gospodarstwie. A najgorsze jest to, że szydziła z mojej zmarłej matki - żali się nastolatka.

Dziewczyna nie wytrzymała i o tym, co przez kilka lat działo się pod rodzinną strzechą opowiedziała policji. Macocha stanęła przed suwalskim sądem. Nie przyznaje się do winy.
- Matką jej byłam - przekonuje. - Dbałam, jak o własną córkę.
Proces trwa.

Kiełbasa dla macochy

Paulina pochodzi z niewielkiej, podsuwalskiej wsi. Ma osiemnaście lat i od dziecka marzy o tym, by zostać fryzjerką. Matkę niewiele pamięta. Kojarzy tylko, że długo leżała przykuta do łóżka. We wsi niektórzy mówili, że była ciężarem dla ojca, który sam musiał pracować na kilkunastohektarowym gospodarstwie.

- Mama przez lata chorowała na stwardnienie rozsiane - tłumaczy nastolatka. Obłożnie chorą kobietą nie miał się kto zajmować, więc trafiła do domu pomocy społecznej. Zmarła przed piątymi urodzinami córki. Niedługo potem w domu Pauliny pojawiła się macocha. Niespełna 30-letnia, pochodząca z pobliskich Suwałk kobieta. Przyjechała na wieś z węzełkami i dwojgiem dzieci z wcześniejszego związku.

- Wylewna nigdy nie była, ale na początku dało się z nią wytrzymać - opowiada pokrzywdzona nastolatka. - Przynajmniej nie biła.

Wkrótce to się zmieniło. Jak wspomina pasierbica, macocha zaczęła zaniedbywać dom, sięgać po alkohol. Dlaczego, nie wiadomo. Niektórzy twierdzą, że zawsze lubiła wypić i się zabawić.
- Tylko poprzedni chłop krótko ją trzymał - mówią we wsi. - A tutaj robiła, co chciała.

Doszło do tego, że niemal każdy dzień zaczynał się albo kończył alkoholową libacją. Mieszkańcy wsi mówią, że macocha piła sama albo z Pauliny ojcem. A gdy miała nieźle w czubie, wszczynała domowe awantury. Z różnych powodów. Niejednokrotnie miała do domowników żal o to, że zabrakło alkoholu.

- Wtedy czepiała się mnie - wspomina pasierbica. - Przeszkadzało jej dosłownie wszystko. Na przykład miała za złe, że siedzę, albo, że na nią patrzę. A jak nie patrzyłam, to też wrzeszczała, że ją lekceważę.
I dodaje, że macocha zmuszała ją do pracy w gospodarstwie. Czasem bardzo ciężkiej, np. przy obrządku. Tłumaczyła przy tym, że jest to naturalne. Bo, jak twierdziła, miejsce wieśniary jest w chlewie, albo na polu, a nie przy stole, czy na kanapie.

Do tego dochodziły wyzwiska i razy. A gdy wpadała w szał, to tłukła czym i gdzie popadnie. Ręką po twarzy, kablem, czy paskiem po całym ciele. Szarpała za włosy, szturchała i nie dawała jeść.
- W lodówce zawsze była jakaś kiełbasa, ale ja nie miałam prawa jej tknąć - opowiada Paulina. - Jedli ją macocha i ojciec. Dla mnie było to, co zostało.

A że nie raz zjadali wszystko, dziewczyna musiała zadowolić się kromką suchego chleba.
- Nie gotowałam sobie, bo nie miałam takiego prawa - dodaje. - Pamiętam, że kiedyś byłam okropnie głodna. Kupiłam i zaparzyłam zupkę chińską.

Nim zdążyła ją zjeść, do mieszkania wpadła rozzłoszczone macocha. Otworzyła okno i wyrzuciła miskę na podwórze. A później zaczęła krzyczeć, że to nie czas na przyjęcia.

- Do roboty zabieraj się, ty wywłoko - miała wrzeszczeć. - Myślisz, że tylko ja będę harować?
Nastolatka mówi, że najgorsze było jednak to, jak macocha szydziła z jej zmarłej matki. Opowiadała o niej niestworzone rzeczy. A pewnego razu, gdy była pijana, wzięła do ręki krzyż, stanęła na środku kuchni i zaczęła się śmiać. Zapytana, co robi, odparła: - Rozmawiam z twoją głupią matką. I wiesz, co mówi? Mówi, że jesteś leniwa i trzeba gonić cię na pole.

Wyrzuciła po pogrzebie

Paulina ukończyła gimnazjum i za zgodą ojca wyjechała do Suwałk. Mieszkała u cioci, albo w szkolnej bursie. Wtedy miała przynajmniej trochę spokoju. Ale za to w rodzinnym domu, gdzie wracała na weekendy, było coraz gorzej. Macocha nie zwracała się do niej inaczej, jak "Ty suwalską k..."
- Chyba nie mogła znieść tego, że ojciec daje mi pieniądze - uważa. - A ja miałam ich tyle, co kot napłakał. Musiałam utrzymać się przez miesiąc za 120 złotych. Gdyby nie ciocia, która podrzucała mi jedzenie, pewnie umarłabym z głodu.

Wiosną tego roku zmarł ojciec Pauliny. Dziewczyna kupiła więc kwiaty i pojechała na pogrzeb. W rodzinnym domu wytrzymała dwa dni. Pomagała przy przygotowywaniach, szykowała stypę, znosiła krzesła od sąsiadów. Zaraz po pogrzebie macocha pokazała dziewczynie drzwi. Paulina poszła na policję.

- Bardzo długo nad tym się zastanawiałam - przyznaje. - Nie chciałam rozdrapywać ran, ale też nie mogłam dopuścić do sytuacji, że ujdzie jej to wszystko na sucho. Tym bardziej, że ja nie mogę przestać myśleć o tym, co mnie spotkało.

Kobieta została oskarżona o to, że przez trzy lata katowała psychicznie i fizycznie swoją pasierbicę. Nie przyznaje się do winy. Twierdzi, że od karcenia dzieci był mąż. Ona dbała wyłącznie o to, by niczego w domu nie brakowało.

Cała wioska się trzęsła

Mieszkańcy wsi pytani o macochę, oficjalnie wypowiadać się nie chcą. - Po co? Upije się i szyby w oknach nam wytłucze - usprawiedliwiają milczenie. - Lepiej w rodzinne sprawy się nie mieszać. Ale to, co tutaj się działo, to przechodzi ludzkie pojęcie.

Przyznają, że kobieta serca do pasierbicy nigdy nie miała. - Co w tym domu było, nikt nie wie - zauważają. - Tym bardziej, że oni specjalnie sąsiedzcy nie byli. Na herbatki nikogo nie zapraszali. Ale nie raz słychać było, jak wyzwiskami sypie i dziewczynę do roboty goni. A tam nie było od kogo wymagać. Ta sierotka to taka chudzina, że aż żal patrzeć.

Starsza kobieta dodaje, że macocha wyrządziła nastolatce wielką krzywdę. - W sądzie może się wywinie, ale mam nadzieję, że przed Bogiem nie - mówi. - Od tych jej wyzwisk to się cała wioska trzęsła. To okropny człowiek.

Beata Andruczyk, psycholog z Poradni Rodzinnej Fundacji "Ego" w Suwałkach uważa, że nikt nie rodzi się zły. - Ta kobieta musiała doświadczyć przemocy w swoim domu - usprawiedliwia. - Być może padła jej ofiarą i te wzorce przeniosła do nowej rodziny. Dlaczego złość wyładowywała na pasierbicy, a nie swoich pociechach? Bo bardzo trudno jest pokochać cudze dziecko.

Psycholożka dodaje, że w tym przypadku interweniować powinien przede wszystkim ojciec nękanej Pauliny.

- Nie stając w obronie dawał ciche przyzwolenie na to, co się działo - podkreśla. - Dziś sytuacja jest taka: i pasierbica, i macocha wymagają pomocy. Oskarżonej kobiecie grozi do pięciu lat więzienia.
- Nie chcę, by trafiła za kraty - zastrzega Paulina. - Chodzi tylko o to, by zrozumiała, że zmarnowała mi życie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna