Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Magda Gessler: Jestem jak ksiądz. Czuję, że mam moc sprawczą

B. Rzatkowska
– Zawsze, kiedy mówię, że coś jest źle, to szczerze – mówi Magda Gessler. – Ale robię to, by komuś pomóc rozwiązać problem.
– Zawsze, kiedy mówię, że coś jest źle, to szczerze – mówi Magda Gessler. – Ale robię to, by komuś pomóc rozwiązać problem. B. Rzatkowska
Sprawdź, co zaskoczyło ją w naszym regionie. [WYWIAD]

Jak podobał się pani Augustów?

- To dziwne miasto. Bardzo źle odrestaurowane. Nie czuć tu w ogóle przyszłości, a widać tu jeszcze postkomunę. Moim zdaniem, ta miejscowość ma spory potencjał, bo wokół są przepiękne okolice, ale niestety jest mało atrakcyjna. Ulice są zatłoczone, a na dodatek rozjeżdżane przez tiry. Bardzo spodobali mi się natomiast mieszkańcy, bo są bardzo mili i bardzo otwarci. Ale widać, że mają straszne problemy egzystencjalne i ciężko im się tutaj żyje.

Jakie problemy...?

- Nie mają z czego żyć. Rozmawiałam na przykład z pewną aptekarką, która opowiadała mi, że mimo, że pracuje czasem nawet 18 godzin dziennie, to nie jest w stanie zarobić na życie. Od innych też czuć, że nie jest im tutaj wesoło. Ludzie, którzy mają pracę, to ją szanują, a ci którzy mają pieniądze, ich wykorzystują kompletnie bezwzględnie. Płacą po 5-6 zł na godzinę, co jest absolutnie jakimś wielkim dramatem. Mam wrażenie, że tutaj starsi ludzie są pogrzebani za życia, już nie mówiąc, o młodych rodzinach, które nie mają szans na żadną historię rozwojową.

A co sądzi pani o tutejszych hotelach i restauracjach?

- Byłam zaskoczona, że w Augustowie nie ma hotelu, jakiego bym sobie chciała. Na początku trafiłam do takiego, który tak mnie wystraszył, że jeszcze nigdy się tak nie wystraszyłam. Wybraliśmy go, bo położony był w pięknym miejscu. Nic to nie dało jednak, bo toalety śmierdziały uryną, a winda petami. Zielone były tam ściany i lampy, można było się poczuć jak w jakiejś klinice. To koszmar. Do tego właściciele byli tam tak aroganccy i niegrzeczni, że wyszłam stamtąd szybciej niż weszłam. Dodam jeszcze, że ceny na taki standard mieli kosmiczne, nie wiem kto im płaci tyle za nocleg.

A jak Pani smakowało jedzenie w augustowskich lokalach?

- Byliśmy m.in. w uroczej karczmie. Po pierwsze była przepięknie oświetlona. W środku było cudownie, ale wszystko, co próbowaliśmy - oprócz śledzi - było do dupy. Przygotowane na bazie mrożonek z dodatkiem ogromnej ilości konserwantów, po prostu sztuczne. Kiedy zwróciłam uwagę właścicielce, ta tłumaczyła się, że to nie ona tam gotuje i się na tym nie zna. Nie rozumiem, jak ktoś taki może więc prowadzić tego typu biznes. Chciałabym tam wejść jeszcze raz, ale tylko po to, aby przeprowadzić rewolucję.

Właśnie, do Augustowa przyjechała pani z ekipą "Kuchennych Rewolucji" do restauracji Greek Zorbas, aby nakręcić kolejny odcinek programu. Jak wyglądała sytuacja w tej restauracji?

- Nie mogę powiedzieć praktycznie nic o tym, co się tam wydarzyło. Zdradzę tylko, że właściciel gotuje zarąbiście, np. jego fasolowa na selerze jest "wow". Nigdzie chyba nie jadłam tak dobrze jak jadłam u niego. Takiej dobrej kuchni greckiej nie mamy nawet w Warszawie. Niestety, w tej restauracji spotkaliśmy się z ogromem innych kłopotów, które są tak duże, że niszczą tego właściciela. Problemów jest tak wiele, że można powiedzieć, że nie widać go za nimi. Jest tam tak źle, że jeszcze z czymś takim się nie spotkałam, to naprawdę ekstremalna sytuacja. Mam nadzieję jednak, że uda mu się wykaraskać chociaż z części tarapatów. Wierzę też, że jego restauracja wróci kiedyś do łask. Zmieniliśmy trochę wystrój, o 55 procent mają też spaść ceny. Więcej jednak nic nie powiem. Zapraszam do obejrzenia programu, który zostanie wyemitowany w lutym.

Od kilku tygodni jest pani codziennie na planie. Aktywnie konwersuje też pani z fanami na facebooku. W między czasie, otworzyła też pani swoją własną, kolejną restaurację. Skąd na to wszystko siły?

- Ja mam niezwykłą lekkość bytu. To, co robię lubię najbardziej na świecie, a praca jest moją najlepszą pasją. Zresztą siły mam w genach. Mój ojciec napisał książkę o Ryśku Kapuścińskim, który był moim ojcem chrzestnym. Jestem tak jak oni, oddana ludziom. Choć czasem przez to cierpię, bo jestem naiwna. Nie umiem oceniać dla siebie ludzi, tak jak robię to dla innych. Praca, którą wykonuję jest dla mnie jednak przedłużeniem życia, cieszę się nią jak dziecko. Nigdy nie spodziewałam się, że uda mi się osiągnąć tak wielki sukces. Lubię ciężko pracować. Cieszę się, że dzięki temu, co robię, niektórym ludziom udaje się stanąć na nogi. Po mojej wizycie w jednym z lokali np. właścicielce udało się zarobić na operację serca, na którą normalnie miała czekać tyle, że na pewno by jej nie dożyła! Dzięki takim zdarzeniom wiem, że moja praca ma sens, bo mam taką moc sprawczą. Pewnie dlatego, że robię to jak ksiądz.

Czy "Kuchenne Rewolucje" były pani pomysłem?

- Nie. Ktoś mi to zaproponował, a ja myślałam, że zemdleję. Po pierwsze na początku nie wiedziałam, o co chodzi, a po drugie nie oceniałam siebie aż tak wysoko. Ale jak widać te kilkanaście lat doświadczenia swoje zrobiło. Osobiście pracuję nad kuchnią, wybieram dekoracje, sama kupuję materiały. I czuję, że robię to dobrze.

Święta tuż, tuż. Czy już się pani do nich przygotowuje?
- W tym roku spędzę je w Kanadzie, u męża, ale już rozglądam się za różnymi rzeczami i dekoracjami. Zbieram suszone grzyby z Białowieży i Hajnówki, aby potem zawiesić je nad piecem. Zamierzam też wcześniej upiec drożdżówkę, aby jej zapach przeszedł cały dom.

Co jeszcze znajdzie się na pani świątecznym stole? Będą to typowo tradycyjne, polskie dania?

- Na pewno będzie kapusta z grzybami, barszcz wigilijny na grzybach. A także gołąbki w dorszach w sosie z kapusty kiszonej, przykryte pierzynką ze śmietany. Dania będą w większości tradycyjne, ale może wtrącę trochę kuchni meksykańskiej czy kubańskiej. Bardzo często robię np. takie przekąski tatarowe z marynowanej ryby z limonką i krewetkami czy tuńczykiem z sokiem z granatu, pomarańczy i pomidorów.

Czy zdradzi pani naszym Czytelnikom swój najlepszy przepis?

- Myślę, że być może jest to kapusta z grzybami. Po pierwsze musi być kiszona naturalnie, nie może być octowa. Ja nigdy jej nie moczę przed gotowaniem w wodzie. Na jeden kilogram kapusty kiszonej potrzeba około dwudziestu dorodnych borowików, aby danie miało intensywny smak. Do tego odrobina kminku, kilka ziaren ziela angielskiego, goździków, dobry gatunek pieprzu, kilogram szarej renety, obranej i pokrojonej w ćwiartki, którą dodajemy pod koniec gotowania. I to wszystko. Życzę miłego czasu spędzonego w kuchni i Wesołych Świąt.

Z Magdą Gessler rozmawiała Beata Rzatkowska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna