Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Magda z in vitro: Mam się dobrze, tylko w Polsce mi źle

Urszula Ludwiczak
Magda Kołodziej- pierwsza Polka z in vitro publicznie pokazała się dopiero w wieku 25 lat -  w listopadzie 2012 r . Na zdjęciu: ze swoimi "ojcami" z białostockiej kliniki: prof. Marianem Szamatowiczem (z lewej) i prof. Sławomirem Wołczyńskim.
Magda Kołodziej- pierwsza Polka z in vitro publicznie pokazała się dopiero w wieku 25 lat - w listopadzie 2012 r . Na zdjęciu: ze swoimi "ojcami" z białostockiej kliniki: prof. Marianem Szamatowiczem (z lewej) i prof. Sławomirem Wołczyńskim. Wojciech Wojtkielewicz
Ogromne emocje związane z in vitro w Polsce buzują od lat. Nasiliły się pod koniec czerwca, gdy ustawę o leczeniu niepłodności uchwalał Sejm, a sięgnęły zenitu kilka dni temu, gdy głosowanie odbywało się w Senacie. Teraz ustawa czeka jeszcze tylko na podpis prezydenta.

Myślałam, że gorzej już być nie może, że po ostatnich obradach Sejmu, który uchwalił ustawę o leczeniu niepłodności będzie już tylko lepiej. Ale niestety, w tym kraju wszystko jest możliwe. Wstyd mi za Polskę i za jej przedstawicieli. To, co się w tej chwili dzieje jest nie do przyjęcia i nie do pomyślenia. Jak można odmawiać ludziom prawa do leczenia, jak można zupełnie bezkarnie obrażać tyle osób, jak można wypowiadać się na tematy, o których nie ma się żadnego pojęcia? - napisała w liście otwartym Magdalena Kołodziej, pierwsza Polka, która urodziła się dzięki in vitro 28 lat temu w Białymstoku. Odezwała się w imieniu własnym oraz wszystkich dzieci, które przyszły na świat dzięki tej metodzie. List opublikowało Stowarzyszenie Nasz Bocian.

Magdalena dotąd nie chciała ujawniać swojej tożsamości, ceniła swoją prywatność. Nawet w 25 lat po swoich narodzinach, na białostockim zjeździe dzieci urodzonych dzięki metodzie in vitro i specjalistów leczenia niepłodności, pojawiła się tylko na chwilę. Zrobiła sobie zdjęcie z profesorami, ale nie ujawniała nazwiska.
Teraz nie wytrzymała.

Nie jestem połamana, nie mam bruzdy na czole

"Coś we mnie pękło. Nie mogę już dłużej siedzieć bezczynnie i przysłuchiwać się tym wszystkim kłamstwom. Pozwalać na obrażanie mnie i mojej rodziny. Czy wszyscy bogobojni obrońcy nienarodzonego życia wiedzą, jaką krzywdę wyrządzają nam - dzieciom poczętym pozaustrojowo, naszym rodzicom, wreszcie - naszym dzieciom?" - dopytuje Magdalena Kołodziej. I dodaje: "Nie jestem połamana, nie mam na czole bruzdy, nie cierpię na małogłowie, w dodatku mam dwie wspaniałe córki poczęte w sposób naturalny. Dlaczego wyżej wymienione kłamstwa są upowszechniane? (...) Co ksiądz może wiedzieć o tym, co czują ludzie starający się nawet po kilkanaście lat o dziecko, o tym, jak wielkie jest ich cierpienie? Jakim prawem odmawia się tym ludziom szczęścia jakim jest dziecko?"

Magda dodaje, że od wczesnego dzieciństwa wiedziała, że jest poczęta pozaustrojowo. Traktowała to jako coś zupełnie normalnego. "Rodzice bardzo mnie kochali. Byłam wychowana w wierze katolickiej. Brałam czynny udział w życiu Kościoła. Przeżyłam ogromny szok, kiedy w okresie dojrzewania dotarły do mnie wypowiedzi, że jestem owocem ogromnego grzechu, że nie powinno mnie być na tym świecie. Wszystkie swoje porażki traktowałam jako karę od Boga, czułam się gorsza, czułam, że Bóg nie chce, żebym żyła! Myślę, że nie ja jedna mogłam przeżywać takie rozterki. Wrażliwe dzieci, również te wychowywane w wierze katolickiej z takimi właśnie problemami zmagają się codziennie. A my wcale nie jesteśmy gorsze! Niczym się nie różnimy i w przeciwieństwie do niektórych możemy powiedzieć z całą pewnością, że jesteśmy wyczekani i bardzo kochani!"
Słowa Magdy doskonale rozumie pani Ewa z Białegostoku. Ma 12-letnią córkę poczętą właśnie dzięki metodzie in vitro.

- Nigdy przed nią nie ukrywaliśmy, skąd się wzięła - opowiada. - Była dumna, jak jej opowiadaliśmy, że jest wyczekana. Zawsze jej powtarzaliśmy, że jest wyjątkowa i dla nas najważniejsza. Ale nie mamy jak ochronić dziecka przed tym, co słyszy o metodzie in vitro z telewizji i gazet. Przecież ona to wszystko rozumie. A to nie zawsze są dobre informacje. Słyszeliśmy już o bruzdach na czole, zabijaniu zarodków.
Dwa miesiące temu znany aktor Jerzy Zelnik powiedział, że "rodzą się z tego in vitro liczne dzieciaki, jakieś koszmarnie chore, połamane". Za wypowiedź przeprosił. Ale słowa zostały.

Zelnika zaprosił do Białegostoku, do swojej kliniki leczenia niepłodności Kriobank prof. Waldemar Kuczyński, członek zespołu lekarskiego, który doprowadził do narodzin Magdy Kołodziej.

- Chciałbym pokazać Panu, a także wytłumaczyć, na czym polega leczenie niepłodności. Odpowiem na wszystkie pytania. Pokażę Panu laboratorium embriologiczne, wyjaśnię poszczególne etapy rozwoju zarodka i zademonstruję, w jaki sposób dba się o bezpieczeństwo każdej komórki rozrodczej, z której może powstać nowe życie - zachęcał aktora do przyjazdu. - Opowiem też Panu historie ludzi, moich pacjentów, którzy przeszli długą drogę do posiadania dziecka, sprawdzili na sobie wiele metod leczenia, doświadczyli szeregu niepowodzeń, ale poznali też smak szczęścia, jakim jest posiadanie potomstwa. Nie wszystkim przychodzi to łatwo. Niektórzy, mimo walki, lat starań, bólu, wyrzeczeń (także finansowych) nigdy nie doświadczą rodzicielstwa.
Aktor na zaproszenie nie odpowiedział.

Burza wokół ustawy

12 listopada br. minie 28 lat od przyjścia na świat pierwszego w Polsce dziecka poczętego metodą in vitro. Od tamtej pory w naszym kraju dzięki metodzie wspomaganego rozrodu na świat przyszło ok. 100 tysięcy dzieci. Działa już kilkadziesiąt ośrodków, które zajmują się leczeniem niepłodności (aż cztery w Białymstoku). Dwa lata temu ruszył rządowy program dofinansowywania procedury in vitro. Ale do dziś nie było ustawy, która regulowałaby tę kwestię. Czy będzie? Jest szansa.

25 czerwca 2015 roku, po wielu dyskusjach i latach walki o przepisy, Sejm uchwalił bowiem ustawę o leczeniu niepłodności. Rodziny zmagające się z tym problemem odetchnęły, lekarze zajmujący się wspomaganym rozrodem nie kryli zadowolenia.

- To doskonała wiadomość i uhonorowanie 12 lat walki o in vitro - zaznaczał prof. Waldemar Kuczyński, współtwórca ustawy. - Jest to ustawa, która zapewnia maksimum bezpieczeństwa dla pacjentów i zarodków, organizuje całą sferę służby zdrowia w tym zakresie. Jest to najbardziej bezpieczna ustawa tego typu na świecie, która podejmuje i rozwiązuje tematy bioetyczne takie jak np. tworzenie nadliczbowych zarodków czy ograniczanie liczby transferowanych zarodków w celu zapobiegania powstawania ciąż mnogich. Penalizuje też praktyki niezgodne z zapisami ustawy.

Ale przyjęcie ustawy przez Sejm spowodowało też kampanię przeciwko wprowadzeniu jej w życie. Oponowała przede wszystkim polityczna prawica. W kościołach zaczęły się modlitwy o odrzucenie ustawy przez Senat. Prezydium Konferencji Episkopatu Polski wręcz zaapelowało do senatorów o "odważne odrzucenie proponowanej ustawy, która w obecnym kształcie ma niewiele wspólnego z prawem naturalnym i stanowionym" oraz "nie chroni życia nienarodzonych, przyzwalając na tworzenie nadliczbowych zarodków", a także "faworyzuje procedurę in vitro, która w żaden sposób nie leczy niepłodności". Za odrzuceniem projektu w całości opowiedziała się też senacka komisja zdrowia.

Dlatego białostoccy profesorowie: Marian Szamatowicz, Sławomir Wołczyński i Waldemar Kuczyński, dzięki którym na świat przyszło pierwsze w Polsce dziecko z in vitro, wystosowali apel do senatorów i prezydenta RP o przyjęcie ustawy?

- W tym szpitalu 27 lat temu urodziła się Magda, pierwsze polskie dziecko po leczeniu metodą pozaustrojowego zapłodnienia - wyjaśniał prof. Marian Szamatowicz na konferencji zwołanej przed Uniwersyteckim Szpitalem Klinicznym w Białymstoku. - Jej matka nie miała żadnych szans na ciążę. Dzisiaj Magda to piękna, wykształcona kobieta, szczęśliwa żona i matka własnych dzieci. Teraz jesteśmy zatroskani o los polskiej medycyny rozrodu, obawiamy się, że jedną nieracjonalną decyzją politycy mogą przekreślić nasz wieloletni dorobek i wysiłek. Dlatego zdecydowaliśmy się, wobec nasilającej się agresywnej kampanii przeciwko in vitro, wystąpić w imieniu setek tysięcy anonimowych pacjentów, którzy są stygmatyzowani tylko dlatego, że nie mogą mieć własnych dzieci.

- Problem niepłodności dotyka bardzo wielu osób i nie ma tu recepty na uniknięcie tego - zaznaczał prof. Sławomir Wołczyński. - Polskie niepłodne pary zasługują na to, by być leczone zgodnie z rekomendacjami towarzystw naukowych, w oparciu o fakty medyczne, w oparciu o wysokie standardy bioetyczne. Nie zasługują na to, by być leczeni według ocen opinii polityków. Nie odbierajcie im szansy. Pozostawcie kwestie decyzji o podjęciu leczenia każdej bezdzietnej parze i ich sumieniu.

Prezydent ma 21 dni

Po 14-godzinnej dyskusji w Senacie ustawę w miniony piątek przegłosowano trzema głosami. Bez żadnych poprawek.
- Cieszę się że ustawa została przegłosowana w całości - komentuje prof. Waldemar Kuczyński. - Obawiałem się bowiem poprawek, które mogłyby wypaczyć treść ustawy. W końcu Polska dołączy do grupy cywilizowanych krajów, gdzie leczenie niepłodności jest uregulowane pod względem prawnym. Z tej ustawy powinni się cieszyć przede wszystkim pacjenci. Bo ten akt zapewnia większe bezpieczeństwo leczenia i bezpieczeństwo zarodków. Narzuca także kontrolę nad ośrodkami leczenia niepłodności i kary za nieprzestrzeganie prawa.
Przeciwko ustawie kolejny raz wypowiedział się Episkopat Polski. Zdaniem biskupów, wyniki głosowania w Senacie - pod pozorem leczenia niepłodności - legalizują m.in. niszczenie ludzkich embrionów. "Wyrażamy temu zdecydowany sprzeciw. Cel nigdy nie uświęca środków; tak jest i tym razem"- zaznaczyli.

Prezydent RP, Bronisław Komorowski, ma 21 dni od otrzymania ustawy na jej podpisanie i ogłoszenie w Dzienniku Ustaw. Zapowiedział, że zrobi to, o ile przepisy będą zgodne z konstytucją.
- Ufam, że prezydent ustawę podpisze - mówi prof. Kuczyński. - Nie obawiam się też głosów senatorów PIS-u zapowiadających złożenie wniosku do Trybunału Konstytucyjnego. Nie znajduję w tej ustawie żadnych elementów, które by naruszały wartości konstytucyjne. Ustawa była bowiem wielokrotnie konsultowana z biurem legislacyjnym rządu oraz prawnikami konstytucjonalistami, którzy nie dopatrzyli się żadnych sprzeczności z ustawą zasadniczą.
"Ludzie mają wolną wolę! Nikt ich nie zmusza do leczenia - jeśli komuś ta metoda nie odpowiada, niech z niej nie korzysta" zauważa w swoim liście Magda Kołodziej. I dodaje: - "Z całego serca dziękuję moim rodzicom i lekarzom za życie. Za lata starań, walki i wiarę, że się uda. Żyję. Mam się dobrze, tylko w Polsce mi źle! Czas chyba pakować torby i uciekać do cywilizowanego świata…

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna