Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mieszkańcy pogranicza o wprowadzeniu stanu wyjątkowego: "Na to czekaliśmy"

Martyna Tochwin
Martyna Tochwin
fb/Franek Sterczewski (fot. Agnieszka Suszko)
Od czwartkowego popołudnia w części województwa podlaskiego i lubelskiego obowiązuje stan wyjątkowy. Mieszkańcy powiatu sokólskiego, zwłaszcza okolic Usnarza Górnego, gdzie po stronie białoruskiej koczuje grupa cudzoziemców, nie kryją radości z jego wprowadzenia. Wszyscy są już zmęczeni nieustanną obecnością mediów, a co więcej, wierzą, że dopiero teraz, nasze służby na dobre będą mogły zająć się tym, co trzeba, czyli ochroną granic.

Zadowolenia z wprowadzenie stanu wyjątkowego nie kryją mieszkańcy terenów przygranicznych. Także ci z Usnarza.

- Panie, tu już żyć się nie da. Normalnie to tacy żurnaliści przyjadą, pokręcą się i jada. A u nas codziennie to samo. Mamy już dość. Dobrze, że ten stan wprowadzają, to przynajmniej trochę spokoju będzie. Normalności. Bo ja już nawet krów nie mam gdzie pasać. Wszędzie łażą jacyś ludzie. A i migrantów nie brakuje - mówi jeden z rolników mający pole tuż przy granicy.

Bo choć granica jest uszczelniana, a do jej ochrony zaangażowano dodatkowo około 2 tysięcy żołnierzy, imigranci wciąż nielegalnie ją przekraczają. Widzą to mieszkańcy przygranicznych terenów, którzy niemal codziennie obserwują pod swoimi oknami grupy imigrantów liczące od kilku do kilkunastu osób.

- W sobotę w nocy pod moimi oknami widziałem grupkę może z piętnastu osób. Stali przemoknięci, zziębnięci, szukali, gdzie by się ukryć. Ja im drzwi nie otworzyłem, poszli dalej. Pewnie zawinęła ich Straż Graniczna, bo ktoś ze wsi w końcu zadzwonił, że kręcą się u nas - mówi Paweł Łabanowicz, sołtys Zubrzycy Wielkiej, wsi położonej kilka kilometrów od Usnarza Górnego.

I dodaje, że choć strachliwy nie jest, to imigrantów do domu nie wpuści. - A wiadomo, czy mi czegoś nie zrobią? Niech idą skąd przyszli - macha ręką.

Inni mieszkańcy wsi, z którymi rozmawialiśmy, przyznają, że choć nie zapraszają do siebie migrantów, to tych, którzy już do nich zapukali po pomoc, nie przeganiają.

- Pewnie, że czasami pomagamy. Jak lał deszcz i widziałem kobiety z dziećmi, to dawałem im coś ciepłego do picia, jakieś jedzenie - zapewnia sołtys Łabanowicz. A jego sąsiad, który właśnie go odwiedził, dodaje: - Pozwalaliśmy im się ogrzać, dawaliśmy suche ubranie. Zwłaszcza dzieciaków szkoda. Tak po ludzku.

Miejscowi są przekonani, że wieść o koczowisku pod Usnarzem rozniosła się wśród cudzoziemców szerokim echem. A zwłaszcza o tym, że pogranicznicy cofają na Białoruś tych, którzy nielegalnie przekroczyli granicę.

- Na samym początku, jak podchodzili pod nasze domy, to od razu mówili po angielsku „police”, dając nam do zrozumienia, że mamy dzwonić po służby, bo chcą się oddać w ręce pograniczników. Teraz to się zmieniło. Mówią „no police” i - wyciągając pliki banknotów - proszą, żeby zawieźć ich do Sokółki, do Białegostoku, albo wezwać taxi. Oni dobrze wiedzą, co tu się dzieje - opowiadają mieszkańcy Minkowiec w gminie Szudziałowo.

Ale problem wałęsających się po zmierzchu cudzoziemców występuje nie tylko w okolicach Usnarza. Podobnie jest choćby w Nowym Dworze, gminnej miejscowości graniczącej niemal z Białorusią.

- Bez przerwy kogoś tutaj znajdują. Od śniadej karnacji jak cappucino, do czarnej jak smoła. A to na ulicy, a to na przystanku autobusowym, gdzie ostatnio zatrzymali jakąś grupkę. Kobieta wtedy tak płakała, że chyba cały Nowy Dwór ją słyszał. A młody chłopak, który był z nią, tak się uczepił burty samochodu, bo nie chciał wsiadać z wojskiem, że aż sześciu chłopa musiało go siłą odrywać - relacjonuje starsza kobieta, mieszkanka Nowego Dworu, która nie chce się przedstawić.

Mieszkańcy przygranicznych wsi podkreślają, że oczywiście szkoda im imigrantów, którzy szukają lepszego życia, ale- ich zdaniem - państwo powinno chronić granice tak, aby nawet mysz się nie prześlizgnęła.

- To nie może być tak, że oni będą szli, a my będziemy wpuszczać wszystkich, jak leci. Tu powinno być jeszcze więcej wojska. I mur powinien być konkretny, a nie z drutu kolczastego. Taki jak na granicy z Turcją zbudowała Grecja. Wysoki na 5 metrów, solidny, z kamerami i dronami. I wtedy będzie porządek - kwituje młody mężczyzna z podszudziałowskiej wsi Minkowce, który prosi o zachowanie anonimowości.

Większość naszych rozmówców nie ma wątpliwości, że grupka uwięzionych pod Usnarzem imigrantów to część wojny hybrydowej z Białorusią. A „cyrk”, jak określają koczowisko, skończy się wraz z wprowadzeniem stanu wyjątkowego.

- Wszyscy to rozgrywają po swojemu. Media podgrzewają atmosferę, posłowie zbijają na tym swój polityczny kapitał, opozycja bije w rząd i mundurowych, a nawet rządzącym jest to na rękę, bo przykrywa ich grzeszki, w tym np. szalejące podwyżki. Jak strefa przy granicy zostanie zamknięta, to temat zostanie wyciszony i jestem pewny, że po tym „cyrku” nie zostanie nawet ślad. Im szybciej, tym lepiej - mówi stanowczo młody mieszkaniec Usnarza Górnego

- Wszyscy martwią się tymi trzydziestoma osobami. Pilnuje ich wojsko, policja, nie pozwalają im wejść do Polski. A tymczasem nasze granice nielegalnie przekraczają setki innych imigrantów. Ale nimi już nikt się nie przejmuje - dodaje starszy pan, który siedząc pod ścianą starej szopy w Usnarzu od samego początku obserwuje całą sytuację.

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna